Życie w zeszycie

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: Życie w zeszycie

Przed nami jubileusz 30-lecia Uniwersytetu Opolskiego i 70-lecia jego poprzedniczki, Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu - tak żywej we wspomnieniach byłej, wieloletniej pracownicy WSP Stefanii Kłosowskiej. 

W 2013 r. poznałam 86-letnią wówczas Stefanię Kłosowską, która przez 30 lat – od początku istnienia Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu do 1992 r. – pracowała w naszej uczelni. Po przejściu na emeryturę przez wiele lat prowadziła zapiski – tak powstała stale uzupełniana, osobista opowieść o tamtych latach i ludziach, którzy naszą uczelnianą społeczność tworzyli.
Autorka wspomnień zmarła w 2020 r., w wieku 93 lat.

Pani Stefania zapisuje.  

Zeszyty są w kratkę. Wszystkie zapełnione starannym pismem, bez żadnych poprawek. Na stronie tytułowej, tam gdzie uczeń wpisuje nazwę przedmiotu i nazwisko, pani Stefania pisze na ogół: Wspomnienia. Wyższa Szkoła Pedagogiczna. Opole, ul. Oleska nr 48. Stefania Kłosowska. Albo tak: Ku pamięci. Wyższa Szkoła Pedagogiczna, Oleska 48.

Pani Stefania ma 86 lat. Co przy okazji tłumaczy liczbę zeszytów: trudno byłoby tak długie życie opisać w jednym na przykład. Zwłaszcza gdy człowiek tyle drobiazgów pamięta, z każdym dniem jakby coraz więcej, i to coraz starszych. Choćby nazwiska 55 sprzątaczek zatrudnionych w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu w czasie, gdy pani Stefania była tam (kolejno) starszą pedlową, a później starszą referentką ds. administracyjnych. Co trwało łącznie 30 lat. Nie trzeba dodawać, że nazwiska tych pań (rozdział: Sprzątające) są odnotowane w jednym z zeszytów obok nazwisk kolejnych rektorów, profesorów, kierowców, obsady gabinetów lekarskich (Kamińska Anna – stomatolog, Pełka Irena – stomatolog, Żygadło – chorób wewn., Jurek – chorób wewn., Kluss – ginekolog, Morawiec Halina – laryngolog, Wojtalska-Kusyk G. – laryngolog, Kramarczyk Anna – ginekolog), szatniarek, portierek, sekretarek i herbacianej, którą była Ciężkiewicz Aniela.

Oddzielny rozdział, zatytułowany Pracownicy WSP – Rodzina – Rodzeństwo, pani Stefania poświęciła ponad 50 uczelnianym rodzinom i łączącym je więzom pokrewieństwa – dodajmy, bynajmniej nie w celu walki z nepotyzmem. Pani Stefania i jej syn Włodzimierz (kreślarnia) też tu figurują, podobnie zresztą jak bracia Jerzy i Ryszard Kowalczykowie, Dąbrowska Klara i Stanisław, Dobrzyńska Zofia i Walenty, Tokar Danuta i Bronisław, Myślicka Zdzisława i Adam, Horn Elżbieta i Maurycy (tu skrupulatnie odnotowano: Lwów-Warszawa, co oznacza, że pochodzące ze Lwowa profesorskie małżeństwo, po pobycie w Opolu, ostatecznie osiadło w Warszawie), Rzeszotarska Barbara i Wacław, Kozołub Adela i Ludwik...

Na kolejnym zeszycie, którego okładkę łatwo zapamiętać, bo zdobi ją wyłaniający się z ognia samochód, napis jest nieco dłuższy: Stefania Madej. Pakuła. Kłosowska. Ku miłym wspomnieniom mojej młodości. 1934–1939: Regnów–Warszawa–Regnów. 1947: Łaszczyn. 1950: Rawa Mazowiecka. 1953: Opole. (Tu trzeba koniecznie wyjaśnić, że Madej, Pakuła i Kłosowska to kolejne nazwiska pani Stefanii). I jeszcze jedno odróżnia ten zeszyt od innych – wspomnienia młodości są pisane wierszem, czyli do rymu.

Czytamy je razem, a pani Stefania przekłada mi tekst na obrazy. To fotografia wujostwa, Józefy i Franciszka Czechowskich z Warszawy, do których ona, czyli siedmioletnia Stefania Madejówna trafiła w 1934 roku. Na wychowanie ją bezdzietni wujostwo wzięli po śmierci ojca, mama z bratem zostali w Regnowie na gospodarce. Gdzie jest Regnów? Odpowiedź jest dokładnie w środku zeszytu: Księstwo Łowickie, czwarty przystanek na trasie kolejki wąskotorowej, ciuchcia ruszała z Białej Rawskiej, a kończyła bieg w Rogowie (czwarta od końca stacja – Lipce, przy których ręka pani Stefani dopisała: Reymontowskie).

Wuj Franciszek Czechowski był mistrzem szewskim, miał warsztat na Starym Mieście. Później, na Twardej 59, prowadził razem z wujenką  kawiarnię z bilardem. Jacy wspaniali policjanci tam na śniadania przychodzili! A później wujostwo byli właścicielami sklepu kolonialnego na ulicy Wolskiej. Stefania Madejówna chodzi już do szkoły, i to nie byle jakiej, bo do Emilii Plater, nad Wisłą, ulica Rybaki.

Wybuch wojny zastaje ją w Regnowie, u mamy. I tak kończy się warszawski sen ze świetną szkołą, wytwornymi policjantami wpadającymi na śniadanie i bilard do kawiarenki wujostwa na Twardej, i smakołykami ze sklepu kolonialnego na Wolskiej zmiecionego z powierzchni ziemi pierwszym podmuchem wojny (wujostwo Czechowscy opuszczają Warszawę, ostatecznie osiedlają się w Podkowie Leśnej, na 12-morgowej gospodarce).

W 1945 r. Stefania ma 18 lat. Fikuśna z niej była, przyznaje dziś z uśmiechem, dziewczyna. Stąd w rymowanej opowieści występuje i Franek z miasta Łodzi, w tańcu z dziewczyną jak fryga chodzi, i Stefan, w końcu pojawia się Stanisław Pakuła, urzędnik z Łaszczyna, czyli gminiorz, bohater smutnej, pełnej goryczy rymowanki pani Stefani, która za namową brata, jako 20-latka,  za niego właśnie wyszła za mąż, mimo że nie umiał śpiewać ani tańcować, potrafił tylko w gminie pracować. (Tym razem pani Stefania jest nieprecyzyjna, bo przecież wkrótce po ślubie Stanisław rzuca posadę urzędnika, podejmuje naukę w warszawskiej szkole podoficerskiej, po czym, zgodnie z nakazem pracy, wyjeżdża do Opola – jednostka 23 15, na Półwsi – dokąd Stefania rusza z czteroletnim synkiem Włodkiem w 1953 r.).

To nie było dobre małżeństwo. Nie tylko dlatego, że Stanisław ciągle na poligonach, a Stefania ciągle w domu, z dzieckiem i teściem (przy ul. Drzymały 20/4 od wojska dostali mieszkanie), w obcym, zniszczonym mieście, gdzie na zrujnowanych od strony podwórek ulicach ludzie tak często mówili po niemiecku. Niedługo po przeprowadzce do Opola okazuje się, że jej małżeństwo to fikcja. Mąż się wyprowadza. Zostaje z dzieckiem sama. Mały Włodek wędruje więc do wojskowego przedszkola przy ulicy Ozimskiej, a Stefania rusza w miasto w poszukiwaniu pracy.

Właśnie wtedy w Opolu mości się świeżo przeniesiona z Wrocławia Wyższa Szkoła Pedagogiczna (do 1954 r. działająca we Wrocławiu pod nazwą: Państwowa Wyższa Szkoła Pedagogiczna). Rektorat mieścił się przy ul. Luboszyckiej 69, a przy Katowickiej 81, w 1956 r. oddano do użytku  nowoczesny akademik „Mrowisko”, gdzie kierowniczką byla Irena Sokalska. Drugi, żeński akademik mieścił się przy ulicy Duboisa 36 – i tam właśnie, w charakterze portierki podjęła pracę dwudziestoparoletnia wówczas Stefania. Odnotujmy jeszcze, korzystając z notatek pani Stefani, nazwiska dwóch pozostałych portierek z ulicy Duboisa: Rozalia Sitarz i Emilia Kłosowska, która – jak się okaże – odegra dużą rolę w jej życiu.

Ale na razie przejęta wskazówkami kierowniczki Sokalskiej (Nie wpuszczać do akademika żadnych mężczyzn!) Stefania Pakuła, od trzech tygodni portierka żeńskiego akademika, musztruje mężczyznę, który nagle pojawił się na piętrze. A robi to bardzo stanowczo, powołując się na przepisy, przypominając o obowiązku zameldowania się na portierni, podania powodu odwiedzin... Tę musztrę przerywa palacz Franciszek Ster, który akurat wyłonił się z kotłowni, rozpoznając w nieznajomym samego dyrektora administracyjnego uczelni Stefana Grobelnego. (Tu pani Stefania, z właściwą sobie precyzją wyjaśnia, że do pracy przyjmował ją Tadeusz Sąsiedzki z inwestycji, bo dyrektor Grobelny był wtedy w szpitalu –  nie zaszkodzi dodać, że leczył się u Warzoka, a mieszkał na Niedziałkowskiego). Kiedy na drugi dzień kierowniczka Sokalska przekazała jej wezwanie do rektoratu, pani Stefania nie miała złudzeń: idzie po zwolnienie.

Tymczasem wróciła z awansem – na starszego pedla[1] w Domu Studenta „Mrowisko” przy ul. Katowickiej 81. (Nim jednak opowie o swoich nowych obowiązkach, zatrzymajmy się na chwilę przy biurku sekretarki dyrektora Grobelnego – siedziała za nim Maria Maksymów, lwowianka). Nowe obowiązki: meldowanie studentów, nadzór nad pracą sprzątaczek, portierek, zmianą pościeli...

Starszym pedlem była trzy lata. Stefanią Pakułą przestała być chyba w 1955 r., już dobrze nie pamięta, do czego przyczyniła się poznana wcześniej portierka Emilia Kłosowska, przedstawiając jej swojego kuzyna Władysława Kłosowskiego (Podhorce, powiat lwowski, ta joj!). Z tych samych Podhorców, z których pochodzi Franciszek Dzionek, zmarły niedawno dyrektor opolskiego „Mechaniczniaka”. Władysław Kłosowski, kierowca wywrotki (baza na Kośnego 66) był wesoły, opiekuńczy wobec małego Włodka i Wiesi, ich wspólnej córki, która urodziła się w 1959 roku.

Po powrocie z urlopu macierzyńskiego Stefania słyszy od dyrektora Grobelnego prośbę: Dziewczyno, bierz tę uczelnię! Co oznaczało awans na stanowisko starszego referenta ds. administracyjnych. Awans, ale i kłopot, bo po swoim poprzedniku pani Stefania odziedziczyła nie tylko stanowisko, ale i – powiedzmy to wprost – spory bałagan: każdy brał, co chciał, studenci potrzebowali stołu, więc po prostu wynosili go z sali, stół znikał na zawsze... Protokołami zdawczo-odbiorczymi nikt sobie nie zaprzątał głowy.

Dopóki nie wkroczyła pani Stefania oczywiście.

Uczelnia tymczasem się dalej rozbudowuje. Na dwóch budynkach, przy ulicach: Matejki 12 i Oleskiej 45, pojawiają tabliczki z napisem: Dom Profesora. Profesorów melduje tam pani Stefania właśnie. Melduje też wykładowców ze Związku Radzieckiego, którzy przyjeżdżają do Opola na rok: Sołowiową, Ułanową, Sochową, Bobrakowa i Wojłosznikowa z żoną i bliźniakami – Michaiłem i Luboczką.

A w 1960 r. w pachnącym jeszcze farbą nowym gmachu WSP przy ulicy Oleskiej (pierwsze wykłady odbywają się tu w październiku 1958 r.), w auli, którą po latach będą nazywać historyczną, odbywa się pierwsza inauguracja roku akademickiego (pierwsza w tym miejscu, bo pierwsza – historycznie rzecz ujmując – odbyła się, jak twierdzi pani Stefania, w Studium Nauczycielskim, na rogu Kościuszki i Katowickiej). Cóż to była za aula! – pani Steni brak słów, żeby opisać piękno auli, a także swój żal na widok ruiny, jaka się stała po wybuchu... Ale wybuch był w 1971 roku. Na razie są lata 60., może i siermiężne, ale jak wesoło wtedy było! Kiedyś na przykład kierowca Otto Biskupek zamknął Stefanię, tak dla żartu, w magazynku na pościel – tłukła się tak, że sam rektor Zborowski na pomoc jej przybiegł! Albo te bale słynne, na które do auli pół Opola przychodziło, i lekarze, i adwokaci, i profesura, i sprzątaczki. Jak ten biedny Henio Koniarski pięknie potrafił się bawić, jak tańczył! (Niedawno przez godzinę pani Stefania szukała jego świeżego jeszcze grobu na opolskiej Półwsi, zawzięła się, znalazła). Jak wystrojone przychodziły na bal panie: Izabela Lewańska, Maria Piwońska, Zdzisława Myślicka, Barbara Rzeszotarska, która kiedyś z balu na Luboszycką, gdzie mieszkała, boso wracała, pantofelki niosąc w ręku (stróż Lundziak to pani Steni opowiadał). A Stefania z samym dyrektorem Grobelnym w parze sunęła w Tangu milonga...

Jakoś bliżej było wtedy ludziom do siebie, dziwi się pani Stefania.

I pyta, bo akurat jej się przypomniało, dlaczego studenci dziś czapek nie noszą. Takie piękne, studenckie czapki w latach 50. nosili: białe, z kolorowymi paskami na otoku, i dziewczyny, i chłopcy. Po czym dziś poznać studenta? – pyta.

No cóż.

Płynie opowieść pani Steni przerywana odpowiednimi do okazji rymowankami z jej zeszytów. Przesuwają się kolejne, wywołane z przeszłości osoby: Maria Wieczorek, która sprzątała rektorat i Maria Żdżuj od auli, obie z Gosławic (przy okazji – Kołodziej Hildegarda sprzątała na historii, III piętro, a Kondziela Hildegarda Studium Wojskowe). To w ich sprawie wezwał panią Stefanię rektor Gospodarek: słyszał, jak sprzątając, śpiewają po niemiecku.

Pojawia się i dentystka (gabinet stomatologiczny był w Domu Studenckim „Mrowisko”, pozostałe lekarskie – na parterze budynku przy ul. Oleskiej). Anna Kamińska, drobna kobitka, która ilekroć miała kłopot z usunięciem zęba, dzwoniła o pomoc do męża Stanisława. I student Stanisław Złakowski, na którego weselu w klubie „Skrzat” wszyscy szaleli. A także matematyk z Wrocławia, taki ciemny, bardzo źle widział, a miał wykłady w sali 120, gdzie była bardzo mała tablica – nie mógł się na niej pomieścić z tymi swoimi obliczeniami, bo pisał duże cyfry, więc mu profesor Szczepankiewicz i dr Słezion zrobili taką ogromną, na całą ścianę. Jakże się cieszył!

Albo pochodzący ze Lwowa państwo Hornowie, Elżbieta i Maurycy (po 1968 r. wyjechali z Opola, do Warszawy). Wiedząc o tym, że Kłosowscy wybierali się właśnie na Ukrainę, skąd pochodził mąż Stefanii, Władysław (Podhorce, powiat lwowski, ta joj!), poprosiła ją Elżbieta Hornowa o przysługę – żeby odwiedziła dawne sąsiadki Hornów, przy ulicy Kutuzowa, dawniej Zielonej. Była, zawiozła im nawet prezenty od Hornów: biszkopty i proszek IXI. Pamięta, jakiż to piękny był dom, z marmurowymi schodami i rzeźbionymi poręczami.

Lata lecą, zmieniają się rektorzy (zaczęła pracę za kadencji rektora Zborowskiego, na emeryturę przeszła za rektora Adamusa, odwrotnie niż w abecadle, bo od „z” do „a” – zwraca mi uwagę), a starszy referent ds. administracyjnych w opolskiej WSP ciągle ten sam: Stefania Kłosowska. Oprócz wielu innych obowiązków osobiście ubiera władze rektorskie w togi – na samym początku jeździła nawet z kierowcą do Wrocławia pożyczyć togi z tamtejszego uniwersytetu, przy okazji podpatrzyła, jak je przechowują i takie też, na wzór tych wrocławskich, porządki wprowadziła na Oleskiej: odtąd odprasowane togi leżą spokojnie w zamkniętych szafach, w specjalnym magazynku (pokój na lewo od wejścia).

Stefania Kłosowska mieszka już wtedy w bloku niedaleko uczelni, przy ulicy Oleskiej 45, po sąsiedzku m.in. z matematykiem Dymitrem Słezionem i Ryszardem Kowalczykiem, bratem Jerzego (mieszkał na parterze, pani Stefania na III piętrze). Do obu braci czuje ogromny żal za tę wysadzoną w powietrze, w 1971 r., aulę. Szkoda auli, szkoda też ogromna ludzi, którzy tyle przez ten wybuch przecierpieli. Taka Helena Orłowiczowa na przykład, portierka (z Brzeżan pochodziła), w szoku chodziła przez całe tygodnie. Nie wiadomo, co by było, gdyby w chwili wybuchu siedziała w swojej przeszklonej portierni... Szczęśliwie jadła w tym czasie kolację w pokoiku na czyściwo i zapasowe szczotki, nic jej się nie stało. Podobnie – stróżowi Józefowi Soboniowi z Wronowa, który broni Studium Wojskowego pilnował i akurat po schodach na parter schodził. (Na marginesie: ta portierka Orłowiczowa to bardzo kochana, taktowna osoba była, prof. Dür na przykład pisała poprawnie, z dwoma kropeczkami; pani Stefania osobiście w jej sprawie chodziła i do POP, i do związków, o wstawiennictwo, żeby nie przenosić jej do akademika).

Nawięcej po wybuchu auli dostali w kość nasi Ślązacy – nie ma wątpliwości pani Stefania. I wylicza: Czok Klemens, do którego wpadli w nocy, dzieci wystraszyli (jego chyba najbardziej podejrzewali, bo starał się o wyjazd do siostry, do Niemiec); Surówka Gerard, elektryk z Czarnowąsów, Galus Arnold, wysoki malarz, tak wysoki, że nie potrzebował drabiny podczas malowania... Ale milicja przesłuchiwała wszystkich, bywało, że samochodami ich wieźli na komendę, w trakcie przesłuchania rzucali do kolegi od niechcenia: Idź no, przygotuj salę dla kobiet (przesłuchiwana pani Stefania sobie wtedy w duchu pogratulowała, że ma przy sobie jajka od portierki Galuski, więc z głodu w tej celi nie zginie...).

A potam wyszło, że winni są  bracia Kowalczykowie, którzy pomagali tę aulę odgruzowywać. A portierkę Orłowiczową, co mogła przez nich zginąć, pytali, jak się czuje. Zdolni ludzie, zamyśla się pani Stefania. Ten Jurek pracował na warsztacie, portki nosił byle jakie, ale nie raz sam profesor Bogdan Sujak zachodził do niego po radę, taki był zdolny. A Ryszard, mówili, bardzo dobrym fizykiem był.

Przez kilka miesięcy po wybuchu, kiedy trwał remont auli, po uszkodzonym skrzydle budynku przy Oleskiej trzeba było się poruszać w kasku. Dwoje ludzi w kaskach wtedy po uczelni chodziło, mówi z dumą pani Stefania: rektor Seredyka i ja.

Opowieść przyspiesza. Bo dwie śmierci trzeba w niej umieścić, a bolą do dziś, więc szybko o nich. Pierwszy był mąż Władysław (Podborce, powiat lwowski…). Po nim – syn Włodzimierz. Wtedy rektor Tadeusz Gospodarek zaproponował jej, żeby zamieszkała w garsonierze w Domu Profesora, gdzie zresztą sam mieszkał. I pewnego razu, rozjaśnia się pani Stefania, bo to akurat jest wesoła opowieść, rektor Gospodarek wyjechał na parę dni do Warszawy, więc zarządziła mały remont w jego opolskim mieszkaniu. Dwóch malarzy przyszło: Puszcz i Czok, świetni Ślązacy, malują ściany, pani Stefania sprząta… Kupiła im po piwie, żeby się lepiej malowało. A oni, pod to piwo, zaśpiewali jej śląską pioseneczkę, która zaczynała się od słów: Panowie, dobra wódzia jest… Na to pani Stefania uniosła się honorem: pierona, ja spod Łowicza jestem, też śpiewać umiem. I odpowiedziała im: Panowie, dobra wódzia jest. Pije rektor Gospodarek, gdy dostanie dobry darek… Dopiero jak już się porządnie wyśmiali, zauważyli stojącego w drzwiach rektora Gospodarka. Zostawił walizkę i poszedł. A potem wezwał panią Stefanię do rektoratu. Tam, jeszcze całą w niepokoju, poprosił, żeby mu podyktowała piosenkę o pijącym Gospodarku…

Po 30 latach pracy na uczelni (w 1992 r., za kadencji rektora Adamusa), odeszła na emeryturę. Miała wtedy 55 lat. Szybko znalazła sobie nowe zajęcie – opiekę nad podopiecznymi Polskiego Czerwonego Krzyża. Osiem pań,  w tym pani Maria Gottmanowa, nauczycielka, polonistka, do której pół uczelni przychodziło, jej uczniowie. I pani Alina Wyczółkowska, mama poetki Ireny Wyczółkowskiej. Jak się okazało, pani Alina mieszkała niegdyś w Warszawie, na Twardej 1, a kawiarenka wujostwa Czechowskich (ta z bilardem) na Twardej 59 przecież była. I pani Alina pamięta, jak po tej kawiarence kręciła się taka dziewczynka – a to właśnie była pani Stefania!

Dziś swoje podopieczne odwiedza na Półwsi. I nie tylko podopieczne. Obchód cmentarza trochę trwa, bo groby, które odwiedza, a jest ich 17, są rozproszone. Ale mapkę pani Stefania ma w głowie. Proszę bardzo: prof. Stanisław Kochman – grób przy ścieżce na nowym cmentarzu, na starym – prof. Zdzisław Piasecki, przy swoich rodzicach leży, dalej – Ludwika i Stefan Grobelny, prof. Bożena Pędzisz, dr Mieczysław Nijakowski, doc. Bolesław Reiner…

Tylu ich już odeszło. A ciągle żyją, ciągle młodzi w dodatku, w szkolnych zeszytach w kratkę, zapełnionych pismem pani Stefanii. 

Barbara Stankiewicz

Najnowsze wydanie "Indeksu" TUTAJ



[1] Pedel – dawniej woźny w szkole, na uczelni.

Stefania Madejowna
Gospodarek
Elżbieta i Maurycy Hornowie
Opole 1971
Portret
.