„Liczył gwiazdy na mokrym asfalcie”

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: „Liczył gwiazdy na mokrym asfalcie”

Montaż pomnika Jonasza Kofty przed Collegium Maius UO. Od prawej: Piotr Labus – kierownik obiektu, prof. Marian Molenda – autor rzeźby, prof. Stanisław S. Nicieja – rektor UO, Andrzej Kimla – kanclerz UO, czerwiec 2013 

Foto: Jerzy Stemplewski   

Publikujemy (za najnowszym, grudniowym numerem „Indeksu”) fragment przygotowywanego do druku XVIII tomu Kresowej Atlantydy prof. Stanisława Sławomira Nicieji w którym będzie rozdział poświęcony miasteczku Mizocz na Wołyniu, gdzie urodził się wybitny polski poeta Jonasz Kofta (1942–1988).

Stanisław S. Nicieja

Liczył gwiazdy na mokrym asfalcie

Jonasz Kofta – poeta z Mizocza

Nad pochodzeniem nazwy wołyńskiego miasteczka Mizocz od kilku pokoleń głowią się etymolodzy. Od siebie podam najmniej prawdopodobną, ale urokliwą wersję. Usłyszałem ją, zwiedzając w lipcu 2015 r. tamtejszy cmentarz. Wówczas to krzątająca się przy jednym z grobów starsza pani opowiedziała mi historię o niewiernym kochanku, któremu zdradzona dziewczyna w przypływie gniewu i zazdrości wykrzyczała: Mi z ocz po wieczne czasy zejdź! I tak z tych dwóch wyrazów miała powstać nazwa Mizocz, niebanalna i bardzo romantyczna.

Na południowym zboczu tzw. Dyrektorskiej Górki w Mizoczu wznosiły się duże zabudowania powstałej w 1875 r. cukrowni – ze strzelistym kominem i brukowanymi placami składowymi buraków. Budynki tej cukrowni zostały po wojnie zdewastowane, maszyny wywiezione gdzieś w głąb Rosji, a nazwiska pracujących tam inżynierów, techników i brygadzistów pokrył mrok niepamięci. Józef Dunin-Karwicki – ostatni polski właściciel, jako „burżuj” został zamordowany przez Sowietów w Kozielsku.

Ze szczątkowych informacji wynika, że w cukrowni w Mizoczu pracował Mieczysław Kofta (1914–1985) – ojciec poety Jonasza Kofty. Trafił tam dzięki swej żonie – Marii z domu Jaremczuk (ur. w 1914 r.), Ukraince rodzinnie związanej z Mizoczem. Nie wiadomo, kto był ojcem Marii Jaremczuk. Jest na ten temat wiele domysłów i rodzinnych spekulacji. Podobno była nieślubnym dzieckiem Rusina ze wsi Kołodenka, leżącej w pół drogi między Mizoczem a Równem, ale są też domysły, iż jej ojcem mógł być jakiś komiwojażer, wołyński domokrążca. Według wnikliwego biografa Piotra Derlatki nie ulega wątpliwości, że jej ojczymem był skrzypek, dyrygent w monachijskiej operze[1].

Dotykamy tutaj bardzo romantycznej historii ze świata legend o szczęściu Kopciuszka. W czasie I wojny światowej matka Marii Jaremczuk, która prawdopodobnie miała na imię Jewdokia, pracowała nieopodal Mizocza, w rosyjskim obozie dla niemieckich jeńców wojennych. Była wyjątkowo urodziwa. I w tym oflagu zakochał się w niej niemiecki oficer, zawodowy muzyk, kapelmistrz. Po wojnie zabrał swoją wybrankę, z czteroletnią córką Marusią, do Bawarii. Romans nie wytrzymał próby czasu. Kochankowie rozeszli się. Ona wyjechała do Brazylii, on pozostał w Monachium, pracując w tamtejszej operze. Kilkuletnią Marusią, którą matka zostawiła, opuszczając Niemcy, opiekowali się rodzice muzyka. Stąd jedno z przypuszczeń, że Bawarczyk mógł być jej ojcem.

W Monachium Maria chodziła do szkoły klasztornej. Nie wiadomo, czy jej pierwszym językiem był ukraiński czy niemiecki. W dorosłym życiu mówiła najpłynniej w języku Goethego. Gdy skończyła 15 lat (w 1929 r.), wysłano ją na Wołyń. Wynika z tego, że niemiecka rodzina chciała się jej pozbyć i dopięła swego. Według relacji Mirosława Kofty (brata Jonasza) ich matka „została w dzieciństwie podwójnie skrzywdzona – najpierw odrzuciła ją matka, a potem przybrany ojciec. Na Ukrainie zaopiekowała się nią »ciotka dewotka«, wyznawczyni jakiejś sekty, prawdopodobnie zielonoświątkowców. Matka z bogatego mieszczańskiego domu nagle przeniosła się w miejsce bardzo prymitywne”[2].

 Jak Kaftal stał się Koftą

Maria Jaremczuk maturę zdała w wołyńskim Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Równem. W 1933 r. podjęła studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim. Egzamin magisterski zdawała u wybitnego polskiego filozofa – prof. Władysława Tatarkiewicza.

W czasie studiów w Warszawie poznała Mieczysława Kaftala, studenta prawa na warszawskiej uczelni. Stało się to najprawdopodobniej na jednym z zebrań Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Maria i Mieczysław jako studenci komunizowali. Byli sympatykami Komunistycznej Partii Polski.

Mieczysław Kaftal pochodził ze zasymilowanej rodziny żydowskiej. Był synem Leopolda Kaftala (1885–1942?) – warszawskiego przedsiębiorcy, z zawodu inżyniera elektryka i Franciszki z domu Mintz (1888–1942?) – dentystki. Jej rodzona siostra – Estera Mintz (1892–1984), również dentystka, miała przed wojną na Nowym Świecie w Warszawie gabinet stomatologiczny, w którym leczyła się m.in. wybitna aktorka Lidia Wysocka. Rodzice Mieczysława Kaftala zginęli w warszawskim getcie, bo wbrew sugestiom i możliwościom nie zdecydowali się na opuszczenie stolicy po zajęciu jej przez Niemców. Ich syn Mieczysław nie podzielił ich losu, gdyż za namową Marii Jaremczuk zbiegł z Warszawy początkowo do Białegostoku pod okupację sowiecką, a później do Lwowa. Można sądzić, że Maria uratowała mu życie.

Na początku 1941 r., gdy we Lwowie wzmagał się stalinowski terror (do aresztu trafił m.in. poeta Władysław Broniewski), Maria i Mieczysław pobrali się i zdecydowali wyjechać do krewnych panny młodej do Mizocza. Maria była przekonana, że na głębokiej wołyńskiej prowincji łatwiej będzie przeżyć trudny czas. Jej ukraińska rodzina w Mizoczu żyła w bardzo skromnych warunkach. „Zamieszkaliśmy tam kątem w zwykłej chałupie – wspominała po latach. Nie było w niej nawet podłogi – chodziło się po klepisku”[3].

Mieczysław Kaftal podjął pracę w cukrowni jako zwykły robotnik, a gdy w czerwcu 1941 r. Wołyń zajęli Niemcy, jego żona z racji znakomitej znajomości języka niemieckiego została tłumaczką w dużym folwarku administrowanym przez hitlerowców, we wsi Piwcze, w lasach hurbieńskich nieopodal Mizocza[4].

Okupacja niemiecka w Mizoczu zaczęła się od pogromów ludności żydowskiej, w których gorliwy udział brali ukraińscy nacjonaliści. Mieczysław Kaftal, nie mając rysów semickich i będąc mężem Ukrainki znającej język niemiecki, mógł czuć się stosunkowo bezpiecznie. Ale jego niesłowiańskie nazwisko mogło być przyczyną dekonspiracji. W tej sytuacji postanowiono namówić znajomego Ukraińca – geometrę Nikolaja Iwanowa, aby przerobił na kenkartach nazwisko Kaftal. Iwanow wyskrobał żyletką literkę „l” oraz ogonek przy pierwszej literze „a” w nazwisku Kaftal. I w ten sposób powstało nazwisko Kofta, co w języku ukraińskim oznacza „cienki sweter, bluzkę”. Nowe nazwisko na kenkartach Marii i Mieczysława straciło semickie brzmienie.

28 listopada 1942 r. Koftom urodził się syn, któremu nadano typowo polskie imię – Janusz. Jest przypuszczenie, iż poród odbierał w prywatnej klinice w Mizoczu dr Androszczuk albo któraś z ukraińskich ciotek. Jonasz Kofta po latach wspominał, że urodził się w miejscu, w którym bywał wówczas hitlerowski gauleiter Erich Koch (1896–1986). Nie był to żart, gdyż rzeczywiście w tym czasie Koch kierował Komisariatem Rzeszy Niemieckiej na Wołyniu i urzędował w Równem nieopodal Mizocza[5].

W roku 1943 na Wołyniu gwałtownie nasiliła się działalność ukraińskich nacjonalistów. Przyszedł szczególnie ciężki czas dla Polaków, nawet tych, którzy mieli żony Ukrainki. Banderowcy nasilili czystkę etniczną, pacyfikując wsie w okolicach nie tylko Mizocza. Ukraińsko brzmiące nazwisko Kofta już nie zabezpieczało, skoro nosił je Polak. Od wiosny 1943 r. do Mizocza zaczęli przybywać Polacy ocaleni z pogromów z okolicznych wiosek: Burszcze, Hurba i Piwcze, gdzie jako tłumaczka pracowała żona Mieczysława Kofty. Pod koniec sierpnia 1943 r. UPA zaatakowała Mizocz. Mordowano siekierami, sierpami i widłami. Nie ma dokładnych danych, ile osób wówczas zginęło. Według Ewy i Władysława Siemaszków – na pewno było to ponad 100 ofiar[6]. Miasteczko obroniło się, bo Polakom pospieszyli z pomocą stacjonujący tam Węgrzy. W tej sytuacji Koftowie postanowili uciekać z Mizocza, z niespełna rocznym synkiem. Najprawdopodobniej wyjechali z Mizocza pociągiem wywożącym cukier do Zdołbunowa, a stamtąd do Borysławia. Ostatecznie na początku 1945 r. byli już we Lwowie, gdzie urodził się im drugi syn – Mirosław.

We Lwowie Koftowie pozostali do wiosny 1945 r., by następnie udać się przez Lublin do Wrocławia. Mieczysław Kofta znalazł się w grupie liczącej ponad 160 osób – pionierów, którzy pod kierunkiem Bolesława Drobnera, pierwszego prezydenta polskiego Wrocławia, udali się do stolicy Dolnego Śląska. Miasto było wówczas w ruinach, ale Koftowie otrzymali do dyspozycji przy ul. Parkowej piękną piętrową willę w stylu alpejskim – po szwedzkim konsulu honorowym. Po dotychczasowym tułaczym życiu był to dla nich skok cywilizacyjny. Mieczysław Kofta został przedstawicielem rządu polskiego (warszawskiego) do spraw życia kulturalnego ludności niemieckiej, bo we Wrocławiu mieszkało jeszcze ponad 200 tys. Niemców czekających na wysiedlenie. Po kilku tygodniach objął funkcję kierownika nowo powstałej Polskiej Rozgłośni Radiowe we Wrocławiu. Od tego czasu związał się na wiele lat z dziennikarstwem radiowym. Kierował m.in. rozgłośniami w Łodzi i Katowicach. Jego żona została tłumaczką w urzędach wrocławskich, w których załatwiano sprawy eksmitowanych Niemców. Chodziła po mieście w mundurze wojskowym, z pistoletem w kaburze. Oboje zostali członkami Polskiej Partii Robotniczej (PPR). Wierzyli, iż dzięki komunizmowi Polska będzie lepsza.

W 1948 r. małżeństwo Koftów się rozpadło. Mieczysław Kofta związał się z Aleksandrą Forbert – byłą żoną Alberta Forberta (1911–1992), znanego operatora filmowego i przeniósł się do Łodzi, gdzie objął stanowisko dyrektora programowego rozgłośni łódzkiej. Maria wyjechała do Berlina, aby podjąć studia doktoranckie z zakresu germanistyki. Nastąpiło też rozdzielenie rodzeństwa Koftów. Janusz zamieszkał z ojcem (początkowo w Łodzi, a później w Katowicach), a jego młodszy brat – Mirosław pojechał z matką do Berlina.

Nie miejsce tu, aby szczegółowo przedstawiać dalsze losy rodziców urodzonego w Mizoczu Jonasza Kofty. Ale fenomenu tego wielkiego artysty, który o czymkolwiek mówił czy cokolwiek pisał zamieniało się w poezję, nie sposób skwitować krótkim komentarzem. Tym bardziej że piszę ten tekst w Opolu, gdzie przed uniwersytetem stoi jedyny w Polsce pomnik tego artysty, który na tutejszym Festiwalu Polskiej Piosenki (w czasach najświetniejszych w dziejach tej imprezy) zdobywał najcenniejsze trofea. Jego teksty budziły zachwyt i uznanie zarówno u szerokiej publiczności, jak i u członków jury festiwalu, wśród których byli m.in. Jerzy Waldorff, Stefan Kisielewski, Andrzej „Ibis” Wróblewski, Witold Filler czy też Ryszard Marek Groński.

 Osiecka, Młynarski, Kofta – „trzech wieszczów polskiej piosenki artystycznej”

Takim komplementem obdarzył tę trójkę poetów Jeremi Przybora, twierdząc, że „w latach 60. i 70. XX wieku Polska stała się europejskim imperium piosenki na najwyższym poziomie”. Twórca legendarnego Kabaretu Starszych Panów miał absolutną rację, choć taktownie przemilczał fakt, iż on sam jako poeta i mistrz estrady był w tym „imperium piosenki artystycznej” królem. Absolutnym fenomenem tych czasów było, że obok siebie żyli, tworzyli równolegle i przyjaźnili się ze sobą Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski i Jonasz Kofta, a rywalizować z nimi przyszło równie znakomitym poetom, by wspomnieć tylko Leszka Aleksandra Moczulskiego, Janusza Kondratowicza, Jacka Cygana, Jana Wołka czy Magdę Czapińską. Muzykę do wierszy tej plejady poetów tworzyli Seweryn Krajewski, Andrzej Korzyński, Adam Sławiński, Włodzimierz Nahorny, Juliusz Loranc czy też Włodzimierz Korcz. A ich utwory wykonywali tacy mistrzowie estrady i wokalistyki, jak choćby Czesław Niemen, Maryla Rodowicz, Stan Borys, Hanna Banaszak, Michał Bajor, Łucja Prus czy grupa wokalna Alibabki.

Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu – w latach, gdy święciły tam triumf piosenki Jonasza Kofty – był jednym z centralnych wydarzeń w polskiej tzw. kulturze wysokiej. Na każdym festiwalu w latach 60. i 70. XX w. wyróżniano kilka piosenek, które natychmiast stawały się evergeenami i do dziś są powszechnie znane. Dla przykładu: na festiwalu opolskim w czerwcu 1965 r. jury  wyróżniło: Pamiętajcie o ogrodach Jonasza Kofty, Zakwitnę różą w wykonaniu Anny German, Nic dwa razy się nie zdarza Wisławy Szymborskiej w wykonaniu Łucji Prus, Światowe życie Wojciecha Młynarskiego, Polską miłość Wojciecha Młynarskiego w wykonaniu Hanny Skarżanki, Nie wiem, czy to warto Katarzyny Sobczyk, W siną dal w wykonaniu Igi Cembrzyńskiej i Bogdana Łazuki. Podobnie wartościowe utwory nagradzano na tym festiwalu w kolejnych latach i regularnie najwięcej nagród zbierali Jonasz Kofta, Wojciech Młynarski i Agnieszka Osiecka. Oni też byli autorami jednego z najpiękniejszych koncertów, jaki miał miejsce w opolskim amfiteatrze, na festiwalu w 1978 r. (XV Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu) – Nastroje, nas troje. Był to galowy koncert składający się z trzech części, w których przedstawiono piosenki Osieckiej, Młynarskiego i Kofty przez nich zapowiadane, a wykonywane przez czołówkę polskich piosenkarzy. Koncert ten, przyjęty z entuzjazmem, wpisał się w legendę nie tylko festiwalu opolskiego, ale również w ponadstuletnie dzieje polskiej estrady.

 „Pamiętajcie o ogrodach”

Jonasz Kofta miał 23 lata i był studentem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdy jego wiersz, z muzyką i w wykonaniu Jana Pietrzaka, odniósł niebywały sukces najpierw w kabarecie Hybrydy, a później w amfiteatrze opolskim. Piosenka ta stała się hymnem Hybryd i zarazem hołdem oddanym naturze oraz manifestem przeciw działaniom człowieka industrialnego, który niszczy naturę i niesie spustoszenie. Kofta już w połowie XX w., gdy procesy industrializacji dopiero się rozkręcały, swoim utworem antycypował, że ludzkości grozi niebezpieczeństwo zagłady.

Pamiętajcie o ogrodach

Przecież stamtąd przyszliście

W żar epoki użyczą wam chłodu

Tylko drzewa, tylko liście

Pamiętajcie o ogrodach

Czy tak trudno być poetą

W żar epoki nie użyczy wam chłodu

Żaden schron, żaden beton

            I dokąd uciec

            W za ciasnym bucie

            Gdy twardy bruk[7].

 Kolejny sukces przynosi Kofcie piosenka Radość o poranku, z muzyką Juliusza Loranca, w wykonaniu Marleny Drozdowskiej i Renaty Lewandowskiej, z której bucha niebywały optymizm:

Obiecuje nam ranek wszystko

Co chcemy mieć

Miłość ludziom

Deszcze listkom

Słowom sens

Budzimy się do życia

Naiwni tak

Jak czasami porankiem bywa

Piękny świat

Nadzieja i jutrzenka siostry dwie

Trzeba wiedzieć, że są

Wierzyć w nie[8].

 Najczęstszym leitmotivem w wierszach Jonasza Kofty jest wołanie o wolność. Przejawia się to również w tłumaczeniach piosenek poetów francuskich czy rosyjskich. Dla przykładu: w 1970 r. Jonasz Kofta przełożył tekst piosenki Georgesa Moustakiego Ma liberte. Jest to piękny wiersz:

 Moja wolności

Ja byłem cały twój

W moim samotnym gniewie

Moja wolności

Błazeński kładłem strój

By się nie wyrzec ciebie

Gonił mnie ludzki śmiech

Głupców złość, że z nich drwię

W tej wędrówce przez świat

Moja wolności

Kochałem siostrę twą

Na imię jej – samotność

Moja wolności

Rzucałem każdy kąt

Gdy tylko ktoś cię dotknął[9].

 Jonasz Kofta był pełen podziwu dla twórczości barda rosyjskiej estrady – Aleksandra Wertyńskiego. Z upodobaniem tłumaczył jego romanse i w oparciu o jego twórczość wspólnie z Witoldem Fillerem wystawił w warszawskim teatrze Syrena spektakl pt. W zielonozłotym Singapurze. Romanse Aleksandra Wertyńskiego w na wskroś oryginalnym przekładzie Kofty iskrzą się metaforyką o niezwykłej barwie, gdzieś ze świata wyobraźni i poezji Brunona Schulza.

W ananasowozłotym Singapurze

W burze

Gdy deszcz gorący trąca liście palm

A pociemniałe niebo z ziemią łączy

Oparów zenitalny szał

W gorąco otępiałym Singapurze

W burze

Pod wiatrem gną się baobabów pnie

Tam z sercem uwięzionym w moskitierze

Przyzywam imię twe[10].

Do legendy polskiej estrady trafiło wiele piosenek Jonasza Kofty, a wśród nich Jej portret (z muzyką Włodzimierza Nahornego), Do łezki łezka ze znanym motywem: Z autobusu spłakanego deszczem liczę gwiazdy na mokrym asfalcie (z muzyką Andrzeja Korzyńskiego), Kiedy się dziwić przestanę (z muzyką Czesława Niemena), Kwiat jednej nocy (z muzyką Juliusza Loranca), Czekamy na wyrok (z muzyką Antoniego Kopffa) czy też Samba przed rozstaniem (z muzyką Badena Powella) w niezapomnianym wykonaniu Hanny Banaszak.

Nie, nie możesz teraz odejść

Kiedy cała jestem głodem

Twoich oczu, dłoni twych

Mów, powiedz, że zostaniesz jeszcze

Nim odbierzesz mi powietrze

Zanim wejdę w wielkie nic

            Nie, nie możesz teraz odejść

            Jestem rozpalonym lodem

            Zrobię wszystko, tylko bądź

            Bądź, zostań jeszcze chwilę, moment

            Płonę, płonę, płonę, płonę

            Zimnym ogniem czarnych słońc[11].

 Jonasz Kofta zmarł młodo, 19 kwietnia 1988 r., w wieku 46 lat. Cieniem nad jego krótkim życiem był trawiący go alkoholizm, z którego próbował się kilkakrotnie wydobyć, ale bezskutecznie. Alkoholizm to wiecznie trwające przekleństwo polskich artystów. Zabiło wielu przyjaciół Kofty należących do tego samego pokolenia. Umierali, ledwo przekraczając czterdziestkę, Stanisław Grochowiak czy Edward Stachura. Gdy 9 grudnia 1985 r. zmarł w wieku 46 lat na marskość wątroby jeden z wybitnych polskich dramaturgów – Ireneusz Iredyński, sąsiad i przyjaciel Koftów, Jonasz wpadł w panikę. Zdecydował się na leczenie odwykowe. Ale lęk o życie minął mu już w lutym 1986 r. i poszedł w ciąg alkoholowy, który zakończył się tragicznie.

4 lutego 1988 r. w warszawskim SPATiF-ie, będąc w stanie nietrzeźwym, zadławił się kęsem mięsa. Upadł pod stół, a pijane otoczenie sądziło, że poeta się zgrywa. Dopiero po kilkunastu minutach aktor Ryszard Pietruski zauważył, że Jonasz Kofta sinieje w konwulsjach. Przewieziono go do szpitala, ale było już za późno. Żył jeszcze bez świadomości dwa miesiące. Polska kultura straciła genialnego poetę, i to w momencie, gdy był w szczytowym okresie swej twórczości. Co by mógł napisać, gdyby jeszcze żył przynajmniej dziesięć lat?

W czerwcu 2013 r. udało mi się doprowadzić do odsłonięcia pomnika Jonasza Kofty na opolskim pl. Kopernika, przed głównym gmachem Uniwersytetu Opolskiego. Autorem portretowej rzeźby jest prof. Marian Molenda. Gdy konsultowałem z żoną Jonasza Kofty, Jagą Koftową, pomysł tego monumentu i jego ekspozycji, usłyszałem: „Jonasza usunięto ze studiów w warszawskiej ASP po szóstym semestrze. Niech więc idzie kontynuować swe studia na uniwersytecie w mieście, gdzie na deskach amfiteatru jego poezja święciła tak wielkie triumfy”. Ta sugestia była dla mnie i rzeźbiarza asumptem, aby rzeźbę Jonasza Kofty umieścić w połowie schodów prowadzących do wejścia Collegium Maius. Artysta jest w charakterystycznym dla siebie stroju, a z kieszeni marynarki wystaje mu kartka z wierszem: Pamiętajcie o ogrodach.

 Fotografie Jerzego Stemplewskiego, ze zbiorów Haliny i Stanisława Niciejów

Na zdjęciu poniżej:

Stefan Friedman – przyjaciel Jonasza Kofty, z którym przez wiele lat prowadził w III programie Polskiego Radia słynną audycję satyryczną Dialogi na cztery nogi – z ówczesnym rektorem UO prof. Stanisławem S. Nicieją, po uroczystości odsłonięcia pomnika, czerwiec 2013

[1]P. Derlatka, Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie, Warszawa 2019, s. 71-75.

 [2]Cyt. za: tamże, s. 72.

[3] Tamże, s. 84.

[4]Tamże, s. 82-85.

[5]G. Motyka, Od rzezi wołyńskiej do Akcji „Wisła”, Kraków 2011, s. 72.

[6]W. Siemaszko, E. Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Radzymin 2000, s. 972-976, 979.

[7]J. Kofta, Pamiętajcie o ogrodach, [w:] Co to jest miłość, t. 1, s. 87.

[8]Tamże, s. 45.

[9]Tamże, t. 2, s. 368.

[10]Tamże, s. 46.

[11]Tamże, t. 1, s. 28.

1
.