Opowieść prof. Stanisława S. Niciei. Cyrk płonął wśród śmiechu widowni

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: Opowieść prof. Stanisława S. Niciei. Cyrk płonął wśród śmiechu widowni

Popularność tego wołyńskiego miasteczka w polskiej kulturze i legendzie literackiej wiąże się z porzekadłem czy też zawołaniem Pisz na Berdyczów. Były czasy, że znał je każdy Polak. A i obecnie działa na wyobraźnię nie tylko filologów z dyplomem uniwersyteckim. Adam Wierciński poświęcił spory esej, by ukazać, ilu sławnych Polaków odwoływało się do tego powiedzenia w ciągu ostatnich dwóch wieków i jak to porzekadło zmieniało swe znaczenie oraz rezonans społeczno-towarzyski w poszczególnych pokoleniach[1].

Tekst ukazał się w najnowszym numerze pisma uniwersyteckiego "Indeks".

Józef Piłsudski, wyjeżdżając do Druskienik na kurację, wychylił się z okna wagonu i zawołał do stojącej na peronie córki: Tylko, Wanda, nie pisz do mnie na Berdyczów![2]. Marszałek, szczególny wielbiciel twórczości Juliusza Słowackiego (doprowadził do sprowadzenia z Paryża na Wawel jego prochów), zapewne zapamiętał ten zwrot z poematu Beniowski i rozumiał go podobnie jak wieszcz z Krzemieńca. Słowacki był pierwszym, który zawołanie Pisz na Berdyczów! wprowadził do literatury wysokiej i przez to rozpropagował w kręgach inteligenckich.

Genezę tego powiedzenia bodaj pierwszy próbował ustalić Zenon Fisz (1820–1870) – podróżnik, prozaik, encyklopedysta, urodzony w Kluczkach koło Białyniczy w obwodzie mohylewskim[3]. W grudniu 1856 r. na łamach lwowskiego dziennika „Świt” w publikowanych tam Listach z podróży napisał: Jeszcze przed stu laty Berdyczów był dla Polski ostatnim punktem handlowym – niebezpiecznym. Jadący tam mógł się spotkać ze spisą [krótka dzida – S. S. N.] hajdamaki lub powrozem Tatara. A i sama podróż nie musiała być tak łatwa, gdyż do dzisiejszego dnia krąży u nas powiedzenie: „Pisz do mnie na Berdyczów”, co oznacza: „Miej mnie za niepowróconego”. Już od Berdyczowa zaczynały się wtedy stepy, mało osiedlone, próżne przestrzenie kraju[4].

Językoznawca prof. Jerzy Bralczyk (rocz. 1947) wyjaśniając znaczenie powiedzenia Pisz na Berdyczów, stwierdził: Już Słowacki wiedział [ale skąd? – S.S.N.], że w Berdyczowie poczta działa źle, a działa tak źle, że mogło się to stać przyczyną tego ironicznego zaproszenia. Niektórzy dodawali, żeby pisać małymi literami, co miało czynić próbę korespondencji jeszcze bardziej beznadziejną. Pisz sobie, pisz. I tak nie przeczytam[5].

W Leksykonie polskich powiedzeń historycznych jest też inna interpretacja tego powiedzenia: Każdy, kto zajmował się produkcją bądź handlem płodami rolnymi, musiał co najmniej kilka razy w roku odwiedzić Berdyczów. Dlatego też, gdy którykolwiek właściciel ziemski wyjeżdżał z majątku w interesach, mówił wszystkim: „Pisz do mnie na Berdyczów”, gdyż prędzej czy później musiał trafić na tamtejsze targi. Tak powstało powiedzenie, które – zapewne nadużywane – stało się równoznaczne z udzieleniem odpowiedzi „na odczepnego”[6]. Krzysztof Masłoń – erudyta, świetny krytyk nie tak dawno poszedł po tej samej linii rozumowania i stwierdził: Zawołania „Pisz na Berdyczów”, które zmieniało swój sens, dziś używa się, gdy chcemy kogoś spławić. A w XVIII wieku był to dla wędrownych kupców jedyny pewny adres z racji odbywających się w Berdyczowie aż 10 razy w roku wielkich jarmarków[7]. Jest to zgodne z opinią Michała Bąkowskiego, który twierdził: Berdyczów miał lepszą pocztę niż inne miejscowości, ponieważ książę Radziwiłł wydębił dla swego miasta niesłychany przywilej urządzania 10 jarmarków rocznie. I stąd wziął się zwyczaj pisywania „na Berdyczów”, gdyż kupcy wiedzieli, że prędzej czy później tam zawitają. „Pisz do mnie na Berdyczów” znaczyło wówczas coś zupełnie przeciwnego niż znaczenie wykształcone w późniejszych czasach[8].

Jest jeszcze jedna interpretacja. Bohaterka popularnej swego czasu powieści Elizy Orzeszkowej Cham w jednej z rozmów mówi do swego interlokutora: Żeby nie wiedzieć jaka dobra służba była, na jednym miejscu znudzę się zawsze i adieu! Na Berdyczów drobnymi literami do mnie pisujcie![9], czyli dajcie mi spokój. Nie wrócę. Nie chcę z wami mieć już nic do czynienia.

Adam Wierciński ustalił, iż podobne powiedzonko funkcjonowało w niemieckiej kulturze i brzmiało: Schreib nach Patschkau (Pisz na Paczków), czyli do obecnego miasteczka leżącego na Śląsku Opolskim, ale w czasach cesarstwa niemieckiego Paczków leżał na jego wschodnich rubieżach, w Hinterlandzie – gdzieś na końcu świata[10].

 

Berdyczowskie jarmarki

Wszystko, co wyżej napisano, ma swój związek z rokiem 1765. Wówczas to nowo wybrany król Rzeczypospolitej Stanisław August Poniatowski uległ namowom Radziwiłłów i nadał miastu Berdyczów – dotychczas mało znanej, maleńkiej mieścinie „na końcu świata”, jak twierdził Zenon Fisz – przywilej organizowania w ciągu roku dziesięciu dużych jarmarków[11]. Był to impuls w znakomity sposób wykorzystany przez kupców żydowskich w szeptanej reklamie, która rozlała się szeroko nie tylko po Wołyniu i Kijowszczyźnie, ale i po całej Europie Wschodniej. Status miasta targowego miał w sobie magnetyzm. Mieszkańcy Krymu i rozległych stepów: Tatarzy, Kałmucy i Baszkirowie gnali na targ do Berdyczowa stada koni, a gdzieś spod Kiszyniowa i ze Wschodniej Bukowiny Mołdawianie pędzili bydło rogate. Austriacy dostarczali tkaniny, sukna i płótno, Turcy i Ormianie różne rodzaje jedwabiu i adamaszku. Z bliższych okolic zwożono płody rolne (zwłaszcza arbuzy, melony, jabłka, gruszki czy morele), trzodę chlewną, miód, wosk, łój, skóry zwierzęce i drób[12]. Wielce wymowny był fakt, że jeden z najpopularniejszych w Europie epoki oświecenia drukarz i księgarz Michał Gröll (1723–1798) wystawiał w Berdyczowie swoje książki beletrystyczne i czasopisma. Słynny kalendarz berdyczowski: Kalendarz gospodarski ułożony podług starego stylu (wydawany przez zakonników w wydawnictwie działającym przy klasztorze karmelitów) rozchodził się w niebagatelnym jak na owe czas nakładzie: 40 000 egzemplarzy. Chasydzkie i chrześcijańskie drukarnie Berdyczowa opuściło ponad 700 pozycji bibliograficznych.

 

„Wołyńska Jerozolima”

Trudna do zliczenia klientela, która zjeżdżała na zakupy do Berdyczowa na coraz bardziej rozbudowywane jarmarki, dynamizowała szybki rozwój tego miasta – gospodarczy, religijny i kulturalny, zwłaszcza wśród Żydów. Berdyczów stawał się silnym żydowskim ośrodkiem intelektualnym i w połowie XVIII w. zyskał przydomek Wołyńskiej Jerozolimy. Rabinami byli tam wybitni teolodzy chasydzcy o międzynarodowej sławie, m.in. Jekutiel Zalman ben Simcha Bunim (zm. 1760), Mosze Abraham ben Jechiel Michl (zm. 1761) czy Mosze ben Szmuel (zm. 1791). Miasto stało się jednym z najważniejszych ośrodków chasydzkich. W 1785 r. zamieszkał tam cadyk Lewi Icchak ben Meir (1740–1809) zwany Berdyczower, czyniąc z Berdyczowa jedno z najważniejszych centrów chasydyzmu – spotykali się tam na swych konwentyklach i zjazdach najwybitniejsi teolodzy tego odłamu judaizmu.

Berdyczów stał się miastem różnych interesów, atrakcyjnych szczególnie dla żydowskiego osadnictwa. Na początku XIX w. działało tam 3000 kupców i 4000 rzemieślników żydowskich, którzy dobrze układali sobie stosunki z okolicznym polskim ziemiaństwem. Zajmowali się głównie krawiectwem, szewstwem i stolarką.

Jakże wymowne są dane liczbowe z roku 1884 r.: Berdyczów liczył wówczas 77 823 mieszkańców, w tym: 62 366 Żydów, 10 777 prawosławnych, 3298 katolików, 339 protestantów i 12 mahometan[13]. Jak ludne stało się to do niedawna peryferyjne miasto świadczy fakt, że w tym samym czasie królewski Kraków miał około 60 000 wszystkich mieszkańców. W połowie XIX w. dla Berdyczowa zaczął się złoty okres. W 1865 r. było tam 1478 domów, 709 sklepów, 4 synagogi, 51 szkół izraelskich, dwie parafie rzymskokatolickie i jedna prawosławna[14].

 

Bankier Halperin – berdyczowski Rothschild

Jarmarki były impulsem do utworzenia w Berdyczowie kilku banków oraz ponad 100 karczm, szynkowni i zajazdów. Najsłynniejszy był bank Jakoba Josefa Halperina, nazywanego berdyczowskim Rothschildem – syna przewodniczącego sądu rabinackiego. Jego popularność niepomiernie wzrosła, gdy konkurencja, chcąc go zniszczyć, ogłosiła, że Halperin jest niewypłacalnym bankrutem. Wówczas klientela rzuciła się do kas po wypłaty swoich oszczędności. Szturm trwał ponad tydzień, a Halperin spokojnie wypłacał. Gdy gorączka opadła, klienci mieli w domu swoje pieniądze, które jednak przestały zarabiać i przynosić dochód. Zaczęli się więc zastanawiać, co zrobić z podjętą gotówką. Po namyśle po kilku dniach wrócili więc do banku Halperina, a on przyjmował pieniądze skruszonych swych dawnych klientów, ale na niższe oprocentowanie. Konkurencja zamiast go zniszczyć, osiągnęła efekt odwrotny.

Halperina jako „króla Berdyczowa” uwiecznił w swoich wspomnieniach Honoriusz Balzak, opisując swą pierwszą podróż do Eweliny Hańskiej: Siódmego dnia od wyjazdu, wjechałem o piątej rano do Brodów, miasta, które należy w całości do pewnego wołyńskiego szlachcica. Jest to siedziba wielkiego handlu. Nasze więzienia mają weselszy wygląd niż pokoje w oberży mieniącej się hotelem Rosyjskim – pierwszy hotel w Brodach. Czekałem pięć godzin, aż gospodarz i służba wstaną. Dla mnie podróż zaczynała się dopiero w Brodach; sto mil bowiem dzielących Berdyczów od Brodów zdawały mi się trudniejsze do przebycia, niż siedemset mil z Paryża do Brodów. (…) Zaraz na początku wybuchły trudności. Żydzi obchodzili swoje święto; kiedy zaś Żydzi święcą swoje obrzędy, życie handlowe ustaje. Wszystko, począwszy od Brodów, jest w rękach Żydów. Żydzi, nawet za miliony, nie zaniedbaliby swoich obrzędów, niepodobna zatem było dobić targu o mój przejazd z Brodów do Berdyczowa. Oczekiwałem bankiera żydowskiego z Berdyczowa, starego Halperina, który odprawiał swoje modły, a do którego adresowany był mój list polecający. Ten król Berdyczowa oświadczył, że nie opuści synagogi przed wieczorem; musiałem tedy udać się do kantoru bogatej firmy Hausener, gdzie zamieniłem napoleony na ruble, półruble, trzecie, czwarte, piąte i dziesiąte części rubla[15].

W czasie gdy odbywały się coroczne jarmarki w Berdyczowie, rajcy miejscy starali się zapewnić przybyszom, kupcom i okolicznemu ziemiaństwu odpowiednią rozrywkę. Organizowano zabawy, ściągano muzyków i trupy teatralne, otwierano kasyna gier i pokątne domy publiczne. Był to czas nieprzerwanego pasma zabaw, swoisty karnawał hulanek. Berdyczowscy karczmarze i właściciele zajazdów dbali o gości. Starali się sprostać różnym gustom. Jednym z koncertmistrzów w Berdyczowie był Apolinary Kątski (1824–1879) – warszawski skrzypek wirtuoz i kompozytor, uczeń Niccolò Paganiniego.

O Berdyczowie i jego zamożnych mieszkańcach pisał również Hipolit Witowski – literat, dziennikarz, wydawca, tłumacz: Na Onufrego [czyli w czerwcu – S.S.N.] wyruszyłem do Berdyczowa na jarmark, był on tego roku gorszy niżeli poprzednich: świeżo powstałe jarmarki w Kijowie i Jarmulińcach osłabiły go niemiłosiernie i pozbawiły zaszczytu i korzyści bycia na trzy gubernie jedynym targiem, koncentrującym w sobie wszystkie produkty miejscowe i zagraniczne, bez których obejść się nie można (…). Sam Berdyczów jest miastem ludnym, na 60 tysięcy mieszkańców rachują 56 tysięcy Żydów. Na czele domów handlowych żydowskich stoją firmy Halperina i Horwica. Halperin jako bankier używa dobrej reputacji i stoi twardo przy swoim zakonie. Korzeniowskiemu [Józefowi Korzeniowskiemu, autorowi sztuki „Żydzi” – S.S.N.] w „Żydach” musiał on służyć za model do Arona [postaci starozakonnego bankiera Arona Lewe – S.S.N.]. Horwic to człowiek już postępowy, a syn wychowany zupełnie po francusku; firma jego nie używa jednakowoż tego samego kredytu co Halperina, a w opinii swych współwyznawców stoi jeszcze niżej, niżeli w świecie finansowym.

Z chrześcijańskich kupców prym trzymają Szafnagel, wylegitymowany baronostwem austriackim, skoligacony z Radziwiłłami i Wranglami, i Lübbe, szwagier pierwszego, ożeniony z trzecią siostrą Szafnagla, a tym samym również szwagier Radziwiłła i generała Wrangla, za którymi to panami są dwie drugie siostry jego żony. Wieczorem byłem w teatrze. Berdyczów ma stały teatr polski: dyrektor pan Piekarski przed kilkoma dniami nagle umarł; kierownictwo poruczono pani Zielińskiej [Paulina z Wiszniewskich Zielińska – aktorka, dyrektorka teatrów w Żytomierzu, Berdyczowie, Humaniu i Bałcie – S. S. N.]. Osób było bardzo mało mimo pory jarmarkowej[16].

 

Wspaniałość i upadek magazynów towarowych Maksymiliana Szafnagla

Przejeżdżający przez Berdyczów Tadeusz Padalica, czyli ukryty pod pseudonimem bystry obserwator Zenon Fisz, notował w swym raptularzu w grudniu 1856 roku: Już przy wjeździe do miasta rój myszuresów [posługaczy z żydowskich zajazdów – S. S. N.] oblega powóz podróżującego, nastręczając się tysiącem drobnostek. Magazyny Szafnagla, Lübbego, Herbsta błyszczą się przy głównej ulicy. A obok mnóstwo sklepików najrozmaitszej formy, w których policjanci zawsze wywietrzą jakąś kontrabandę (…). Taki jest teraz na oko Berdyczów, a w tym śmiecisku są perły, w tych sklepikach, stojących jakby na kurzej nóżce, znajdziesz najprzedniejsze materie liońskie, drogie koronki, indyjskie szale, ogromne składy zagranicznych wyrobów, słowem wszystko, bo Berdyczów ma wszystko. Nie ma w tej, to w tamtej, nie w tamtej, to w dziesiątej norze odszukają ci, znajdą, przyniosą i pilnuj się tylko, żebyś nie został oszukany, gdyż u nich od tej próby zaczyna się każdy targ[17].

Wśród mnóstwa berdyczowskich straganów i sklepów bielonych wapnem z dodatkiem ultramaryny wyróżniał się luksusowy, duży magazyn handlowy Maksymiliana Szafnagla, który wszedł na trwałe do legendy miasta. Konkurencja głosiła, że panuje tam drożyzna, ale snobizm jego klienteli (podobnie jak klienteli londyńskiego domu towarowego Harrods) powodował, że zawsze panował tam duży ruch. Szafnagel sprzedawał wiele towarów bardzo luksusowych, m.in. kosztowną modną damską galanterię, pierwszorzędne meloniki i kapelusze oraz paryskie garnitury. Obok sklepu Maksymiliana jego ojciec – Jakub Szafnagel prowadził już od roku 1828 renomowaną księgarnię z nowościami wydawniczymi, prasą i rozchwytywanymi powszechnie kalendarzami berdyczowskimi, mającymi obszerne dodatki reklamowe. Wytworny sklep miał też w Berdyczowie pochodzący z francuskiego Lyonu Jean Joseph Chaudoir (ok. 1746–1839), związany rodzinnie ze Lwowem[18] i Iwnicą pod Żytomierzem[19], specjalizujący się w sprzedaży „cienkich płócien”, adamaszków i jedwabi. Próbowali z nim konkurować bracia Kwakrowie i Zilberstein.

Do berdyczowskiego rynku prowadziły cztery arterie: ulice Złota, Białopolska i Żytomierska oraz najważniejsza z nich – Machnowska (Machnowiecka), przy której oprócz dużej synagogi, najlepszych sklepów i restauracji były różnej klasy hotele. Najciekawiej te cztery ulice opisał Edward Chłopicki, który w 1875 r. odwiedził Berdyczów[20]. Według Jerzego Stempowskiego sklep Szafnagla był centralnym punktem polskiego Berdyczowa. Pod ten dom handlowy zmierzała szlachta z bliższych i dalszych okolic, zwłaszcza przed świętami oraz różnymi uroczystościami rodzinnymi. Przyjeżdżano tu, aby się zaopatrzyć w konfekcję damską i męską, ale też w kawę, herbatę, imbir, wanilię, pieprz i inne towary kolonialne. Długi szereg pojazdów – pisał Jerzy Stempowski w swoim głośnym Eseju berdyczowskim – stał przed sklepem Szafnagla: karety, powozy, faetony, wasągi, bryczki, szarabany i wozy drabiniaste. Wzdłuż nich, parami lub małymi grupami, przechadzali się przyjezdni w pudermantlach, prowadząc ożywione rozmowy. Dla rozproszonych po powiecie sarmatów, ziemian czy oficjalistów ulica Machnowiecka i sklep Szafnagla były głównym miejscem spotkań i źródłem ostatnich nowin. Przechodząc, słyszałem strzępy rozmów o imieninach u cioci Tekli, o chrzcinach u Kapruckich, o tym jak Szułdybułdowicz próbował kupić w Jarmolińcach czwórkę koni i co z tego wynikło. Zniżając nieco głos, mówiono także de publicis, o wiadomościach, jakie Hejbowicz przywiózł z Petersburga, a Ciotowicz z Warszawy. Dzielono się informacjami o cenach zboża, przywiezionymi przez kupców z Odessy. Źródłem wielu wiadomości było też getto berdyczowskie, gdzie wielu miało krewnych w Nowym Jorku i Buenos Aires[21].  

Maksymilian Szafnagel, pochodzący z rodziny niemieckiej, był gorącym polskim patriotą i w 1863 r. włączył się do powstania styczniowego. Zapłacił za to cenę bardzo wysoką: władze carskie zarekwirowały jego domy handlowe w Berdyczowie i po uwięzieniu trafił na Syberię, skąd już nie wrócił. Jego urodzonym w Berdyczowie pięcioletnim synem, Kazimierzem, zaopiekowała się ciotka – księżna Janina Radziwiłłowa, mieszkająca w Annopolu pod Mińskiem.

Kazimierz Szafnagel (1858–1923) ukończył gimnazjum w Warszawie i studia chemiczne na Politechnice w Rydze. Ożeniony z Marią ze Sulistrowskich osiadł w powiecie oszmiańskim – w Kuszlanach, gdzie miał piękny pałac i prowadził z rozmachem duże gospodarstwo. Miał talent poetycki i prozatorski. Zostawił po sobie wiele utworów literackich oraz uczone rozprawy. Opracował m.in. katalog 250 gatunków mchów[22].

Po okazałym pałacu Szafnagla w Kuszlanach (zachowało się wiele fotografii), w którym była biblioteka wypełniona białymi krukami, po grabieży w czasie II wojny światowej i spaleniu zabudowań zostały tylko schody w zapuszczonym, porosłym samosiejkami pałacowym parku[23]. Piękne karty z dziejów rodziny Szafnaglów zatonęły w oceanie niepamięci.

 

Pożar cyrku w Berdyczowie

W złotych latach handlowej prosperity w Berdyczowie jedną z ważnych rozrywek były występy cyrkowe. Cyrki zjeżdżały tam nie tylko przy okazji dorocznych jarmarków, ale i karnawałów. Najgorzej w historii miasta zapisał się karnawał roku 1883. W Berdyczowie był stały budynek cyrkowy, ale dość prymitywny. Jego konstrukcja – zdaniem prowadzącego śledztwo po tragicznym pożarze – przypominała stos ofiarny. Mury budynku z obu stron (wewnętrznej i zewnętrznej) dla ocieplenia zostały obłożone grubą warstwą wysuszonego końskiego nawozu (jako ocieplającą izolacją), a następnie obite grubymi, wysuszonymi na wiór deskami. Ponadto właściciel budynku zamiast sześciorga drzwi wejściowych – jak zaplanował projektant – zlecił wykonawcom ze względów oszczędnościowych wykonanie tylko trojga. Już dwa lata wcześniej (jeszcze przed tragedią) rada miasta Berdyczowa wymuszała na właścicielu nieudostępnianie budynku na spektakle cyrkowe, ale ten potrafił wykpić się łapówkami.

13 stycznia 1883 r., na który zaplanowano przedstawienie cyrkowe, był dniem dość mroźnym. Temperatura wynosiła -15° Celsjusza. Z tego powodu z trojga drzwi wejściowych pozostawiono tylko jedne. Dwoje zamknięto i obłożono belami siana. Podobnie potraktowano okna – ogacono je mchem, szmatami i słomą. W środku panował zaduch. Do jedynych czynnych drzwi wyjściowych prowadził wąski korytarz[24].

Pokazy cyrkowe zamykał występ akrobatów i linoskoczków przerywany gagami klaunów. W momencie, gdy wynajęta przez właściciela cyrku – Ferroniego – 18-osobowa orkiestra pułkowa zagrała tusz, na tyłach budynku (przy zatarasowanych drzwiach) niezbyt rozgarnięty stajenny rzucił niedopałek papierosa na podłogę zasłaną słomą. Po kilku minutach zorientował się, że płonie bela sprasowanego siana. Chwycił wiadro i pobiegł do stojącej przy drzwiach wejściowych beczki z wodą. Niestety, woda była skuta lodem. Otwarte przez stajennego drzwi do stajni wywołały przeciąg i ogień zabuzował jak w piecu. Płomienie błyskawicznie ogarnęły stajnię, gdzie trzymano konie do woltyżerki. Spanikowany stajenny zaczął biegać po zakamarkach zaplecza, szukając dyrektora. Gdy go wreszcie spotkał, zaczął krzyczeć: Pali się! Dyrektora sparaliżował strach. Przed dwoma laty był świadkiem pożaru w wiedeńskim Ringtheater, w którym z 2000 widzów straciło życie co najmniej 850. Znając przebieg tamtejszej, największej w dziejach cyrku tragedii, był bardzo przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa. Przyjeżdżając ze swoją trupą cyrkową do Berdyczowa, zgłaszał, że budynek jest źle przygotowany do pokazów cyrkowych. Zredagował nawet pismo do policji z żądaniem wydelegowania strażaków z sikawkami na czas spektaklu. Policmajster prośbę zlekceważył. Ferroni kategorycznie zakazał palenia papierosów w bufecie, garderobach i stajniach, ale to polecenie zignorowano.

Gdy wspomagany przez wiatr ogień zaczął już trawić drewniane obicia ścian cyrku, widownia nie była jeszcze świadoma grozy sytuacji i bawiła się doskonale podczas występów klaunów. A gdy jeden z nich ze łzami w oczach zaczął krzyczeć łamiącym się głosem, że cyrk się pali i trzeba uciekać, widownia – sądząc, że jest to wyreżyserowany dowcip – wybuchła huraganowym śmiechem. Jakiś czas potem płomienie przeskoczyły na sieć rozwieszonych pod sufitem lin, wysmarowanych przez linoskoczków naftą. Nasączone tłustym płynem sznury [czyniono tak, by liny nie parciały – S. S. N.] w mgnieniu oka przeniosły ogień na drewniany sufit nad widownią. Dopiero wówczas 600 osób wpadło w totalną panikę i ruszyło do jedynego wyjścia, tratując się wzajemnie. Pędzący na pomoc strażacy, chcąc skrócić drogę, zamiast przez oddalony od cyrku most, pojechali zaprzęgami na skróty przez zamarzniętą rzekę Hniłopiat. Lód nie wytrzymał ciężaru i się załamał. Zaprzęgi musiały wrócić na most, a w tym czasie budynek cyrku wraz z widownią zamienił się w pogrzebowy stos.

Jeden z reporterów relacjonował: W ciągu pół godziny cały budynek cyrku przedstawiał już tylko szkielet ruin rzucony nad zduszonymi pod nim setkami ludzi. Ani jeden okrzyk nie wyszedł, a przynajmniej nie dał się słyszeć z wnętrza płonącego budynku, albowiem szybko powstały gęsty dym zatamował głos wszystkim ofiarom. Silna mgła nie pozwoliła dymowi rozprzestrzenić się po mieście i uniemożliwiła na wiele godzin rozpoznanie rzeczywistego rozmiaru katastrofy[25].

Według informacji kasjera tego feralnego dnia sprzedano 620 biletów, nie znano jednak liczby osób, które weszły do cyrku z gratisowymi wejściówkami. Domyślano się, iż doszczętnie spłonęło ponad 400 widzów. Byli to głównie Żydzi. Ale wśród ofiar było też 80 żołnierzy berdyczowskiego pułku, którym dowództwo dało bilety w nagrodę za wzorową służbę. Nikt z wojskowych nie ocalał. Dziesiątki ofiar było ciężko poparzonych i jeszcze długo umierało w cierpieniach. Wielu zatruło się dymem.

Pożar cyrku w Berdyczowie wywołał wstrząs nie tylko na Wołyniu. W prasie kijowskiej, lwowskiej, wileńskiej, warszawskiej i śląskiej ukazało się wiele relacji z tej tragedii. Znakomity rysownik, ilustrator książek Elwiro Andriolli namalował obraz pt. Pożar cyrku w Berdyczowie, którym w wielu pismach ilustrowano berdyczowską tragedię. 120 lat później dziennikarz „Gazety Wyborczej”, tropiciel sensacji historycznych Włodzimierz Kalicki (rocznik 1954), poświęcił tragedii berdyczowskiej jeden z rozdziałów w swej książce Zdarzyło się i przypomniał nazwiska dwóch berdyczowskich lekarzy – Konrada Dynowskiego i Postawskiego, którzy wykazali się wielkim poświęceniem podczas ratowania ofiar tej największej tragedii, jaka wydarzyła się w cyrku na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej[26].

Po długim śledztwie za niedopełnienie obowiązków wniesiono do sądu akt oskarżenia przeciwko m.in.: Janowi Grejmowi – odpowiedzialnemu za miejskie budowle, Sochmanowi – berdyczowskiemu policmajstrowi oraz Brazulowi Bruszkowskiemu – komisarzowi powiatowego cyrkułu[27].

 

[1] A. Wierciński, Pisać na Berdyczów [w:]  Noty dla Edytora. Jerzemu Timoszewiczowi na urodziny 75, oprac. M. Raszewska, P. Kądziela, Warszawa 2008, s. 177-183.

[2] K. Pruszyński, Publicystyka 1931–1939, t. I, wybór tekstów Gotfryd Pyka i Janusz Roszko, Warszawa 1990, s. 263.

[3] Zenon Fisz – kompletnie zapomniany, ale bardzo płodny publicysta ukrywał się pod pseudonimem literackim  „Tadeusz Padalica” – słowo „padalica” oznacza w jednym z dialektów kresowych zboże samosiewne wyrosłe z ziarna, które wypadło z kłosa. Przybranie takiego pseudonimu było przypuszczalnie wyrazem skromności (a może kompleksu), gdyż Fisz posiadał tylko wykształcenie podstawowe. Był samoukiem o ogromnych ambicjach i wrodzonym talencie, czyli literacką samosiejką. Publikował w prasie lwowskiej i wileńskiej.

[4] T. Padalica, Listy z podróży, „Świt”, 30 XII 1856, nr 74, s. 2.

[5] J. Bralczyk, 444 zdania polskie, Warszawa 2007, s. 35.

[6] Leksykon polskich powiedzeń historycznych, Kraków 1998, s. 10.

[7] K. Masłoń, Pisz na Berdyczów, „Rzeczpospolita”, 28 II 2007, s. 7.

[8] M. Bąkowski, Piszcie do mnie na Berdyczów czyli „operacja polska”, „Wydawnictwo Podziemne”, 16 czerwca 2011, s. 1-2.

[9] E. Orzeszkowa, Cham, Warszawa 1979, s. 11.

[10] A. Wierciński, dz.cyt., s. 181.

[11] E. Rulikowski, Berdyczów [w:] Słownik geograficzny Królestwa Polskiego, t. I, Warszawa 1880, s. 137.

[12] D. Beauvois, Trójkąt ukraiński. Szlachta, carat i lud na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie 1793-1914, przekł. K. Rutkowski, Lublin 2005, s. 386.

[13] Z. Chełmicki, Berdyczów [w:] Podręczna encyklopedia kościelna, t. 1, Warszawa 1904, s. 233.

[14] B. J. Wanat, Klasztor karmelitów bosych w Berdyczowie na Ukrainie. Studium monograficzne, Kraków 2007, s. 23.

[15] Honoré de Balzac, Podróż do Polski, tłum. Tadeusz Żeleński, Warszawa 1931, s. 39-40.

[16] H. Witowski, Korespondencje z Wołynia, „Dziennik Literacki” 1860, nr 58, s. 462.

[17] T. Padalica, dz.cyt., s. 1.

[18] Na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie zachował się do dziś piękny nagrobek z 1821 r. Marii Chatariny Chaudoir, zob.: St. S. Nicieja, Lwów. Ogród snu…, s. 57-58.

[19] M. Danilewicz, Chaudoir Stanisław [w:] PSB, t. 3, Kraków 1937 s. 265. Stanisław Chaudoir był synem Jana Josepha i stworzył na Wołyniu muzeum z galerią obrazów, zbiorami starych monet, grafik oraz różnych obiektów antycznych. Jego biblioteka – licząca około 40 000 tomów – zawierała stare rękopisy i druki oraz m.in. autografy królów polskich. 

[20] E. Chłopicki, Od Buga do Bohu: wspomnienia z podróży, „Kłosy” 1875, t. 21, nr 543, s. 348–350. Jerzy Wójcicki opracował na podstawie tekstu Edwarda Chłopickiego artykuł Wycieczka po XIX-wiecznym Berdyczowie z Edwardem Chłopickim, „Słowo Polskie”, 25 X 2016.

[21] J. Stempowski, Eseje, wybór i wstęp W. Karpiński, Kraków 1984, s. 36­–37.

[22] Dzieła Kazimierza Szafnagla, „Świat” (Warszawa), 3 IV 1909, nr 14, s. 9.

[23] Pisałem o tym w „Kresowej Atlantydzie”, t. XV, s. 297.

[24] Spłonął cyrk w Berdyczowie, „Słowo” (Warszawa), 15 I 1883, nr 13, s. 1. Wychodząca w Bytomiu „Gazeta Górnośląska”, relacjonując 24 I 1883 roku przebieg tragedii w Berdyczowie, wyeksponowała w komentarzu zdanie: Niech będzie to przestrogą i nauką.

[25] Pożar cyrku w Berdyczowie, „Gazeta Górnośląska”, 24 I 1883, nr 7, s. 2.

[26] W. Kalicki, 13 stycznia 1883 r. Niech dzieci idą, „Gazeta Wyborcza” – Duży Format, 15 I 2010; przedruk: „Mozaika Berdyczowska” 2015, nr 1 (120), s. 10–11; tegoż, Zdarzyło się, Kraków 2014, s. 41–44.

[27] „Kraj” 1884, nr 29, s. 5.

.