Portret podwójny z czerwonym goździkiem

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: Portret podwójny z czerwonym goździkiem

Tekst ukazał się w grudniowym wydaniu pisma uniwersyteckiego "Indeks". 

Pierwsza miłość: pani Dilingerowa. Nauczycielka Tadeusza ze szkoły powszechnej na Bugaju. Zgrabna blondynka o bladej twarzy. Jej obszyte koronką chusteczki do nosa rozsiewały w klasie niepokojącą woń perfum.

Jeszcze jest wolny, niezłowiony w pułapkę ciała, „czysty” i „niewinny”, jak go nauczają w Sodalicji Mariańskiej, przestrzegając przed „bagiennymi moczarami zmysłowości”. Ale Tadeusz już wie, czym jest pokusa. Nawiedza go „pierwszy diabeł różowy/ poruszający półkulami/ pod jedwabną suknią/ w groszki”.

Już doświadczył poruszeń swego ciała. Pułapka wabi go. Chłopiec zstępuje w dół, w przestrzeń „wymoszczoną duszną wilgocią” i doznaje wtajemniczenia. Najpierw to natura odsłania przed nim „tajemnicę płci”: „kary ogier/ wspinał się/ tańczył/ spadał na klacz/ giętki phallus/ wyłaniał się z czarnego futerału/ ruchliwy jak ogień/ rżenie napełniało niebo”. Własne ciało odczuwa coraz dotkliwiej. „nasze usta były suche/ spalone/ udami ściskaliśmy/ obłe grzbiety galopujących zwierząt”. Ponad nim „brodaty bóg ojciec” groźnie toczy okiem, ale wizja upadku w grzech nie powstrzymuje chłopca. „szukaliśmy gorączkowo/ owego wejścia/ przeczuwanego/ zamkniętego/ przez zaciśnięte wargi”. W poemacie Regio Różewicz po latach odtworzy w anatomiczno-zmysłowych szczegółach drogę do pierwszych rozkoszy: „regio femoris/ regio orbitalis/ regio oralis/ okolica ustna/ w okolicy ustnej/ wyróżniamy czerwień wargową/ rubor labiorum”. Albo inaczej, szybciej, wprost do celu, od „MONS PUBIS”, przez „rima pudendi” do „VESTIBULUM VAGINAE”. Przedsionek pochwy to przedsionek raju.

Pułapka ciała uwięziła go. Bohater Śmierci w starych dekoracjach powie: „Poznałem wszystkie cierpienia dojrzewającego chłopca i prawie obłędne wściekłe bodźce, które ranią dwudziestoletniego zdrowego młodzieńca”.

Nawałnicy w jego ciele towarzyszy burza wokoło: „tytuły w gazetach rosły/ z godziny na godzinę/ rozkazy zostały wydane (…)// tytuły w gazetach rosły/ zbliżała się zagłada”.

W partyzantce, gdzie chodzi się ze śmiercią pod rękę, jak Tadeusz pisze w Echach leśnych, ciało żąda natychmiastowego spełnienia. Młodzieńcy nie chcą umierać nie zaznawszy kobiety. Henryk, bohater opowiadania Trucizna, sprzedaje przydzieloną mu na wypadek tortur tabletkę, by móc zapłacić za usługi „starej kurwy”. Tak nazywa w myślach kobietę, do której przychodzą chłopcy po swój „pierwszy raz”. Spięty i zmieszany puka do drzwi w „kolorze wątroby”, ma ochotę uciec. Jego inicjacja seksualna odbywa się w pospolitej scenerii kuchni, w barłogu z czerwonej pierzyny, ukradkiem, bo dwoje małych dzieci bawi się za przesłoną z ręcznika. Żałosne spełnienie.

W filmie Opadły liście z drzew Stanisław Różewicz[1] ukaże tę scenę inaczej – Henryk wręcza pieniądze i… dezerteruje. Byłby to akt równie żałosny, jak w opowiadaniu, gdyby nie uśmiech kobiety – wyrozumiały, dobrotliwy, matczyny.

***

Wiele lat później, w maju 1969 r., Anna Świrszczyńska notuje w dzienniku:

Wczoraj (…) Tadeusz został moim kochankiem. (…) stało się to, (…) czego pragnęliśmy oboje. Dziwnie jest z nami. Widujemy się raz na rok, bywa, że on nie zjawia się przez parę lat, choć przyjeżdża do Krakowa.

 Ona ma wtedy sześćdziesiąt lat, on czterdzieści osiem. Jej wiersze czytał jeszcze przed wojną. Poznał ją podczas studiów w Krakowie, mieszkała nad jego klitką w kamienicy literatów przy Krupniczej. „…po schodach schodzi urocza, wysportowana Ania Świrszczyńska, abstynentka, przeciwniczka »wódy«” – taką ją zapamięta z Krupniczej. Zadedykuje jej humoreskę z lat pięćdziesiątych Walka z alkoholizmem.

Jego dziennik gliwicki, 1961: „…byłem w Bułgarii z Anną Świrszczyńską”. To podróż organizowana przez Ministerstwo Kultury.

Jej dziennik, 1969:

Był bardzo czysty, bardzo młody. Całowałam jego ciemne, twarde ciało. Był ciężki i ten ciężar pamiętam dotąd. (…) …całować go tam, gdzie bije serce pod ciemną skórą, młodą i napiętą jak skóra dwudziestolatka.

 Kolejnego dnia, bez daty: „Był trochę jak dziecko, oczekiwał od partnerki inicjatywy. Był wspaniały, wspaniały”.

Gdy już się ubrał, poprosił ją: „Powiedz mi coś miłego. Jestem taki samotny”.

***

Barbara Misztal[2]: – Kiedy wracał, w domu zawsze było święto. Pamiętam jeden z powrotów z Niemiec w latach sześćdziesiątych. Wszyscy usiedliśmy na wersalce – w mieszkaniu na Glinianej – i trzymaliśmy w dłoniach literatki, a wujek Tadeusz wlewał do nich coca-colę wtedy w Polsce prawie nieznaną. Piłam ją z nabożeństwem.

Ciocia Wiesława[3] była dla mnie wzorem kobiety aktywnej zawodowo, zarazem troszczącej się o rodzinę. Szukałam wtedy wzorców i zaczęłam budować taki obraz życia, z jakim zetknęłam się u Różewiczów. Obserwowałam dom o dziewiętnastowiecznej tradycji celebrowania życia rodzinnego, jednocześnie współczesny i na najwyższym poziomie intelektualnym, co rozwijało moje ambicje. Tam nauczyłam się odróżniać wiedzę od pozoru.

[…] Pamiętam wujka Tadeusza młodego, przystojnego, z głębokim spojrzeniem, energicznego. Zawsze pracował. Wychodził z gabinetu, żeby zajrzeć do naszego świata i wracał. Kiedyś, na Januszowickiej, usiadł przy stole w kuchni, popatrzył na mnie i powiedział: „…już pierwsza, ja jeszcze nic nie zarobiłem, a już siadam do obiadu…”.

Widziałam powitania Wiesławy z Tadeuszem. Zdarzyło się raz, w domu na ulicy Promień, że siedzieliśmy z wujkiem przy stole w pokoju gościnnym. Ciocia weszła i jak zwykle uśmiechnęła się do niego. Zwrócił twarz w moją stronę i powiedział: „Popatrz, Wiesława jest genialna, ona zawsze ma uśmiech na twarzy”. Tadeusz odpowiadał uśmiechem. Robiło się spokojnie, rodzinnie i serdecznie. Udzielał mi się ten nastrój i po takich spotkaniach czułam się silniejsza.

„czego byłoby żal” – Różewicz pyta w tytule późnego wiersza. „uśmiechu Wiesławy/ kiedy mówi dzień dobry/ i dobranoc// i kiedy nic nie mówi”.

***

W jego wczesnej twórczości trudno znaleźć bezpośrednie odniesienia do Wiesławy.

Zachował się cykl fotografii, które zdradzają temperaturę ich młodego związku. Gorące lato. Ona w opalaczu wiązanym na karku, uwydatniającym piersi. Otacza ręką jego nagie plecy, drugą położyła mu u nasady szyi, nad sercem. On pochylony ku niej, ale nie ma w nim dominacji Janusza[4], jest oddanie i pożądanie. Raczej ona jest władcza.

Wiesława powie mi, że dostała Tadeusza w spadku po Januszu.

Ich syn, Jan, powie swej żonie: „Moja mama to trofeum wojenne ojca”.

Małgorzata Różewicz[5] mówi, że Wiesława „zaadoptowała” Tadeusza.

W jego wczesnych listach pojawia się rzadko i konwencjonalnie, jako „żona”. Dopiero kiedy trafia do zabrzańskiego szpitala, w 1957, pusta forma „żona” wypełnia się treścią. Jego niepokój o stan jej zdrowia sprawia, że fiszbiny powściągliwości puszczają i Wiesława materializuje się. Tadeusz śle Jerzemu Tchórzewskiemu[6] wiadomości o jej operacji i rekonwalescencji.

Z tamtego czasu pochodzi dedykacja na książce Moje życie Yves’a Montanda: „Wiesławie – wspominając jej wczorajszą »minę« przy przepisywaniu moich »wierszy« – Tadeusz”. Latami jest jego maszynistką.

Od początku lat sześćdziesiątych słowo „żona” rośnie – Tadeusz coraz częściej pisze je w listach wielką literą. Dedykacja w tomie Zielona róża. Kartoteka z 1961: „Wiesławie – Żonie Mojej (…)”. W korespondencji zaczyna swobodniej używać jej imienia.

– Ale w jego rozmowach z moim ojcem wciąż brzmiało to tak, jakby mówił o jakiejś znajomej – wspomina Krzysztof Tchórzewski[7]. – Równocześnie o teściowej wyrażał się z wielką czułością.

Kiedy w 1965 r. Różewiczowie wybierają się na pierwszy wspólny, długi urlop – miesięczny pobyt nad Bałtykiem – Tadeusza ogarniają wątpliwości, czy w ogóle nadaje się na męża. Jakby bał się całodziennego obcowania. Wiesławę uszczęśliwiają ich rzadkie wyjazdy. „Jesteśmy naprawdę razem – pisze ze Złotych Piasków w Bułgarii do Romany Próchnickiej-Vogler, wciąż nie dowierzając – może to wstawiennictwo Henryka[8] doprowadziło do tej wspólnej długiej podróży?”.

W grudniu 1966 r. on kaligrafuje pięknie na egzemplarzu Wycieczki do muzeum: „Wiesławie którą kocham T.”. A kiedy wiele lat później Paweł Różewicz[9] odsłoni przed nim ich podwójny portret w stylu holenderskim – damy z czerwonym goździkiem w dłoni i autystycznego pana w koszuli w kolorze burgunda, on konstatuje: „Widać, że są osobno…”. I zaraz doda, szukając potwierdzenia u bratanka: „Słuchaj, ale widać, że ten mężczyzna myśli o tej kobiecie…”.

– Dotknąłem czegoś istotnego… choć wcale nie był to mój zamysł – mówi Paweł – malowałem z fotografii. Ale reakcja stryja była znacząca.

Długa jest droga od wstydliwości uczuć do afirmacji. Od zdawkowego „żona” do tkliwego „moja coraz starsza/ i piękniejsza żona” z późnego wiersza. „…nawet nie wiesz/ jaki dumny/ jestem z mojej Żony/ z ciebie” – poeta napisze „w czterdziestą rocznicę ślubu/ i czterdziestą piątą rocznicę miłości”, w lutym 1989 roku. „szukałem siebie/ znalazłem CIEBIE/ idziemy/ razem od tylu tylu/ lat”.

Te intymne liryki nie on jednak poda do druku, lecz Wiesława, po jego śmierci. Po siedemdziesięciu wspólnych latach, w których plecie się słodycz i ból.

Ich radość z nowego radia „Preludium” z adapterem (płyta ocierała się o brzeg skrzynki). Zmartwienie przy podwyżkach komornego. Ćwierć kilograma fig, zdobytych przez niego w gliwickim sklepie. Jej doskonałe zupy grzybowe. Jego lęki na myśl o każdej zmianie oraz wyrzuty, że zaniedbuje synów. Uparte podążanie za Kafką jak w głąb kreciego kopca, do jamy w ziemi. Ich kot Psotka, zaginiony podczas przeprowadzki do Wrocławia. Jej niepokój: „…tak dziwnie wyglądasz?” (ale on jej nie mówi, że boi się wejść na klatkę schodową, gdzie przy ich nazwisku stoi słowo „Żyd”). I tak dalej. Siedemdziesiąt lat, od przebudzenia zmysłów do uśpienia i starości, gdy ich własne ciała zachowują się zdradliwie i chwytają ich w pułapkę niemocy. Wtedy on zniecierpliwiony powtarza, że za długo żyją i że chce umrzeć pierwszy.

Im jest starszy, tym mocniej nasyca listy i wiersze Wiesławą. Że skończyła lepić uszka do barszczu i pierogi na wigilię. Że wyjechała na leczenie. Że znosi ból po zabiegach z niezwykłym jak na kobietę męstwem. „kiedy cierpisz/ wszystko leci mi z rąk/ świat nieruchomieje/ kiedy jesteś zła/ nie wiem co z sobą/ zrobić”.

Jakby wypełniał dawną prośbę Pawła Mayewskiego[10]: „Niech Pan jeszcze raz powie Żonie, że ją Pan kocha, pogra z chłopcami w piłkę (…)”, bo rozpacz, w której tkwi Różewicz, „zabija i paraliżuje”. Liczy się to, perswadował przyjaciel, co dajemy innym – ludziom, żonie…

Bez niej dom jest jak bez duszy i głowy. Różewicz wyznaje Przybylskiemu[11], że lubi przebywać z Wiesławą. I że ona jest jego wielką wygraną życiową. Czułość pulsuje w jego słowach. Swój lęk przed utratą pokrywa żartem.

 Nigdy Ci o tym nie mówiłem, Ona wydaje mi się ciekawsza od Beatricze – tego Włocha Dantego – tyle że ja jestem (jednak) gorszy, mimo że zostałem nominowany do „Nike”.

 „wzruszają mnie Twoje listy/ masz pismo wyraźne/ przeźroczyste/ czyste/ do dna”. Przez kształt jej liter poeta widzi „ból strach troskę o dzieci/ żałobę”. Oboje przeżywają śmierć jej matki, brata oraz Jana, ich syna. Wiesława przeżyje śmierć męża i wkrótce – siostry. „twoje zdania/ mają składnię życia// twoje listy mówią prawdę”.

***

Oto one. Pismo Wiesławy lekko pochylone w lewo, ale równe nawet wtedy, gdy ręka spoczywa na szpitalnym łóżku. Zaczyna od „Kochany”, kończy pocałunkiem. Jej myśli zawsze zrównoważone. Na pewno będzie wszystko w porządku – uspokaja go ze szpitala. Dobrze, że wyjechał, przynajmniej nie będzie się martwiła, że on siedzi w pustym domu. Postara się szybko wyzdrowieć.

Do męża w Wiedniu. Lista zakupów dla Julii – ich wnuczki. Bawełniane rajtuzy na 90 cm wzrostu, skarpetki i buciki. Dla Kamila[12] i Janka koszule w rozmiarach 39 i 38. Dla siebie niech Tadeusz kupi buty, płaszcz, skarpety, bieliznę i piżamę. Dla niej – kolorowe bluzki bawełniane w rozmiarze 44 i plastikowy rozpylacz do nawilżania kwiatów. Już widzi jego zdegustowaną minę – Różewicz uchodzi za abnegata – niech więc kupi choć zabawkę dla Julii, tylko taką, żeby się jej nie bała. A przed powrotem – pomarańcze, bo Wiesława nie ma już skórki do ciasta.

Z „Dettlaffowa” – tak nazywają nadbałtycką wieś Ostrowo, gdzie każde z nich od lat spędza część wakacji u kaszubskiej rodziny Willego i Zofii Dettlaffów. Las przetrzebiony. Susza. Wiesława czeka na ochłodzenie, by pójść do Jastrzębiej Góry. W gospodarstwie urodziło się cielę. Gdy spacerowała z Bożeną, „złapał” ją kleszcz. Bożena Sałbut to jej siostra cioteczna z Piekiełka, lekarka, są sobie bliskie.

Wiesława czuje, że nie ma już dawnej kondycji. Po obiedzie odpoczywa czytając „Politykę” lub „Nie”.

Upomina go, by zażywał leki i podlewał kwiaty w pokoiku za kuchnią.

Z Wrocławia, gdy on jest w górach. Ucieszyła się jego telefonem, widać przeszedł mu już strach przed słuchawką. Miło było słyszeć jego głos. Wprawdzie on nie słucha tego, co ona mówi – pisze z sarkazmem – ale ona słucha jego.

Zrobiła ogromne pranie. Sypia kiepsko, bolą ją sześćdziesięcioletnie kości. Myśli o nim, niech odpoczywa, moczy nogi w strumieniu i pije wodę Jana choć raz dziennie. Przypomina mu o imieninach Kamila. Teatr Wybrzeże napisał, że zrobili najlepszą Pułapkę.

Z Litwy. Przyroda piękna. W wodach Niemna przeglądają się drzewa. Martwi się, czy on i Kamil dają sobie sami radę.

I znów ze szpitala. Jeszcze kilka badań. Podczas jej nieobecności niech będą dzielni. Kamil się nim zaopiekuje.

A w jego listach do niej autoironia, humor, czasem patos, zalążek wiersza. „Moje Kochanie”. „Dobra, Kochana Żono”. „Całuję Cię Żono i Matko”. „Wasz – myślący o Was – Mąż i Ojciec”. „Myślę o was i kocham tak jak umiem”. Odradza jej malowanie ścian, bo nawdycha się farb. Niech pamięta, że jest dla niego głową domu, a nawet głową świata. Piasek sypie mu się do pantofli, bo wziął ażurowe zamiast sztruksowych. Przejrzał listę zakupów, ale to takie nudne. Myśli o niej i chłopcach, może nawet po to wyjechał... Zgubił okulary. Czyta Kafkę. Zamierza kupić sobie palazzo. Na szafce pojawiły się mrówki faraona, gdzie schowała ten środek z NRD? Nie sądził, że dom wymaga tyle pracy – zmywanie, zakupy… To wszystko zabiera mu czas, trudno mu się skupić, praca umysłowa schodzi na psy. Czeka na listy od niej, nawet taka jej obecność uchroni go przed myślami o Seitensprung – niech Kamil przetłumaczy.

Seitensprung – skok w bok.

 ***

– Jak to było u pana z kobietami? – pyta Kazimierz Kutz podczas uroczystości wręczenia Różewiczowi Złotego Berła.

– Pana ten temat specjalnie interesuje, wiem… – odpowiada z przekąsem.

Zwierzeń nie będzie.

Fragment rozdziału VI książki Magdaleny Grochowskiej Różewicz. Rekonstrukcja, tom 1, która ukazała się 1 grudnia nakładem wydawnictwa Dowody na Istnienie. Tytuł fragmentu od redakcji.

 ***

Cytaty z utworów pochodzą z następujących wydań książek Różewicza:

Trucizna, w: Proza 1, Wrocław 2003 (Utwory zebrane; 1).

Elementarz; Śmierć w starych dekoracjach, w: Proza 2, Wrocław 2004 (Utwory zebrane; 2).

Drzwi, z tomu Twarz trzecia, 1968, w: Poezja 2, Wrocław 2006 (Utwory zebrane; 8).

czego byłoby żal, z tomu zawsze fragment, 1996; Regio, z tomu Regio, 1969, w: Poezja 3, Wrocław 2006 (Utwory zebrane; 9).

*** (fragmenty), Listy od W…, Na 60. rocznicę ślubu, Znalezisko z tomu Ostatnia wolność, Wrocław 2015.

Anna Świrszczyńska, Jeszcze kocham… Zapiski intymne, spisanie z rękopisu i opracowanie tekstu, wstęp, zakończenie i przypisy Wioletta Bojda, Warszawa 2019.

Fot. Tadeusz Parcej

[1] Stanisław Różewicz, reżyser, młodszy brat poety.

[2] Barbara Misztal, krewna poety, profesorka na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej.

[3] Wiesława Różewicz, żona poety.

[4] Janusz Różewicz, brat poety, narzeczony Wiesławy, zamordowany przez Niemców w 1944.

[5] Małgorzata Różewicz, filozofka sztuki i kulturoznawczyni, wdowa po młodszym synu Różewiczów, Janie.

[6] Jerzy Tchórzewski, malarz, przyjaciel poety.

[7] Krzysztof Tchórzewski, reżyser, syn Jerzego i Teresy Tchórzewskich.

[8] Romana Próchnicka-Vogler, aktorka; Henryk Vogler, pierwszy biograf poety.

[9] Paweł Różewicz, artysta plastyk, syn Stanisława Różewicza.

[10] Paweł Mayewski, poeta i wydawca emigracyjny.

[11] Ryszard Przybylski, literaturoznawca, eseista, tłumacz, przyjaciel poety.

[12] Kamil Różewicz, historyk, starszy syn Wiesławy i Tadeusza Różewiczów.

.