Grudniowy „Indeks” pod choinkę. Już jest!
Ukazał
się grudniowy, świąteczny numer „Indeksu”, a w nim m.in. rozmowa Barbary
Stankiewicz z dr. Mateuszem Szubertem, polonistą i kulturoznawcą z Katedry Nauk
o Kulturze i Religii Instytutu Językoznawstwa UO, zatytułowana „Wstyd
powiedzieć” – o wstydzie właśnie, i o bezwstydzie, o którym dr Mateusz Szubert
mówi tak:
„– Niektórzy mówią, że ta „zgnilizna moralna”, „zepsucie” przyszło do nas z Zachodu (w socjologii jest na to termin: westernizacja, który w pewnym sensie dotyczy zmiany obyczajów), co przypomina retorykę stosowaną w PRL-u, od którego tak żarliwie się odcinamy… Nie wiem, czy to zepsucie, czy raczej wyzwolenie moralne i obyczajowe. Myślę, że to drugie, bo trudno mi na przykład znaleźć jakiekolwiek racjonalne uzasadnienie dla tak olbrzymiej nieufności wobec ciała i seksualności, jakie przez ostatnie stulecia proponowała chrześcijańska etyka płciowa. Zresztą z większości tych „projektów” wycofały się już kościoły protestanckie. Z pewnością nasze ciało nie jest wyłącznie mieszkaniem duszy, zaś seksualność człowieka niczym złym”.
Gorąco polecamy tekst Magdaleny Grochowskiej, wybitnej reporterki, która w tekście pt. „Portret podwójny z czerwonym goździkiem” pisze o kobietach – miłościach i namiętnościach Tadeusza Różewicza.
Fragment tekstu:
„Wczoraj (…) Tadeusz został moim kochankiem. (…) stało się to, (…) czego pragnęliśmy oboje. Dziwnie jest z nami. Widujemy się raz na rok, bywa, że on nie zjawia się przez parę lat, choć przyjeżdża do Krakowa.
Ona ma wtedy sześćdziesiąt lat, on czterdzieści osiem. Jej wiersze czytał jeszcze przed wojną. Poznał ją podczas studiów w Krakowie, mieszkała nad jego klitką w kamienicy literatów przy Krupniczej. „…po schodach schodzi urocza, wysportowana Ania Świrszczyńska, abstynentka, przeciwniczka »wódy«” – taką ją zapamięta z Krupniczej. Zadedykuje jej humoreskę z lat pięćdziesiątych Walka z alkoholizmem”.
„Tutaj rzygał Goethe” – to tytuł tekstu prof. Pawła Marcinkiewicza z Instytutu Nauk o Literaturze UO, w którym znajdziemy nie tylko odpowiedź na pytanie, gdzie (i z jakiego powodu) na tę niedyspozycję cierpiał wielki i – jak się okazuje – kochliwy poeta, ale i poznamy szczegóły wojskowej, niemieckiej kariery „starszego szeregowego Elvisa A. Presleya, numer seryjny US 53310761, własność rządu Stanów Zjednoczonych”:
„Elvis Presley był zwiadowcą i bardzo lubił swoją wojskową specjalność. Przed portem czekała na niego ekipa filmowa i kilkunastu fotoreporterów, a ponadto piszczący tłum kilkuset niemieckich nastolatek, odgradzany od przesiadających się na pociąg żołnierzy kordonem żandarmerii. Elvis był zupełnie zaskoczony, bo nie spodziewał się, że sława celebryty, za którego był uważany w USA, przekroczyła granice jego ojczyny. Przed podróżą pociągiem do Friedbergu, król rock’n’rolla udzielił krótkiego wywiadu, w którym wyznawał: >Byłem bardzo zaskoczony tym przyjęciem. Niczego takiego nie oczekiwałem i żałuję, że nie mogłem zostać dłużej [z moimi fankami]. Ale może kiedyś tu wrócę, gdy skończy się moje tournée w armii. Dziękuję bardzo. Arrivederci… [pauza] Ach, to było po włosku, prawda?<. Talentu do języków obcych Elvis Presley nie miał, ale w Niemczech poradził sobie znakomicie”.
Janusz Kaftal – to prawdziwe imię i nazwisko Jonasza Kofty, poety, „wieszcza polskiej piosenki artystycznej”, którego rzeźba (autor: prof. Marian Molenda) stoi przed wejściem do Collegium Maius UO. Co przypomniał autor kolejnego tekstu – prof. Stanisław S. Nicieja, rysując portret tego niezwykłego człowieka, poety z Mizocza w szkicu pt. „Liczył gwiazdy na mokrym asfalcie”. Fragment: „Okupacja niemiecka w Mizoczu zaczęła się od pogromów ludności żydowskiej, w których gorliwy udział brali ukraińscy nacjonaliści. Mieczysław Kaftal, nie mając rysów semickich i będąc mężem Ukrainki znającej język niemiecki, mógł czuć się stosunkowo bezpiecznie. Ale jego niesłowiańskie nazwisko mogło być przyczyną dekonspiracji. W tej sytuacji postanowiono namówić znajomego Ukraińca – geometrę Nikolaja Iwanowa, aby przerobił na kenkartach nazwisko Kaftal. Iwanow wyskrobał żyletką literkę „l” oraz ogonek przy pierwszej literze „a” w nazwisku Kaftal. I w ten sposób powstało nazwisko Kofta, co w języku ukraińskim oznacza „cienki sweter, bluzkę”. Nowe nazwisko na kenkartach Marii i Mieczysława straciło semickie brzmienie”.
Prof. Krzysztof Tarka z Instytutu Historii UO rozprawia się z legendą związaną z wysadzeniem auli opolskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, 6 października 1971 r., przez braci Jerzego i Ryszarda Kowalczyków. Fragment tekstu pt. „Jak Jerzy Kowalczyk aulę WSP wysadził”:
„Data wybuchu nie była przypadkowa. 7 października w PRL obchodzono Święto Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa. W tym dniu organizowano uroczyste akademie. W październiku 1971 r. w auli WSP w Opolu nie planowano jednak żadnych obchodów. Zgodnie z późniejszą legendą podczas rzekomej akademii miał być również odznaczony płk Julian Urantówka, który zaledwie kilkanaście dni wcześniej został nowym komendantem wojewódzkim MO w Opolu, przeniesiony na to stanowisko ze Szczecina, gdzie był odpowiedzialny za pacyfikację strajku i demonstracji ulicznych w grudniu 1970 roku. (…) Jedyną uroczystością, która miała się w najbliższych dniach odbyć w auli, było zaplanowane na 9 października rozpoczęcie roku akademickiego. W telefonogramie wysłanym kilka godzin po wybuchu, z Opola do MSW i KG MO (oraz w innym dokumentach ze śledztwa), mowa jest wyłącznie o uroczystym rozpoczęciu roku akademickiego. W żadnym z tych dokumentów nie wspomina się natomiast o milicyjno-esbeckiej akademii. Gdyby ta miała się rzeczywiście odbyć, to śledczy z Opola musieliby o tym poinformować przełożonych z Warszawy, wręcz podkreślaliby taki fakt, a sprawa nabrałaby od razu znacznie większego ciężaru gatunkowego.
Stworzona ex post legenda o milicyjno-esbeckiej akademii i odznaczeniu dla płk. Urantówki przydawać miała znaczenia i sensu czynowi Kowalczyków (a faktycznie Jerzego Kowalczyka). Powielana jest i dziś przez ich apologetów, a przeczy temu bardzo obszerna dokumentacja sprawy Kowalczyków przechowywana w archiwum IPN we Wrocławiu”.
W „Ciszy przed salwą” Beata Łabutin przypomina sylwetkę Jerzego Kozarzewskiego, którego ławeczkę (autor: prof. Marian Molenda) niedawno odsłonięto w Nysie. Więzień Oświęcimia i Mauthausen, a po wojnie więzień polityczny, skazany na karę śmierci, po interwencji Juliana Tuwima zamienionej na karę 10 lat więzienia. Po jej odbyciu dołączył do żony Magdaleny, którą skierowano do pracy w szpitalu w Nysie. Niezwykłą historię tej na zawsze już związanej z Nysą rodziny uzupełniają relacje córek i syna Jerzego Kozarzewskiego.
Co z 13 grudnia 1981 r. zapamiętali dzisiejsi 50-latkowie? A co im się wydaje, że zapamiętali? Pisze o tym dr Kamilla Biskupska z Instytutu Socjologii UO, w tekście pt. „Teleranek, czołgi i śnieg”.
W numerze także: tekst Agnieszki Kani pt. „Anioły od ziszczeń i zniszczeń”, felietony: prof. Jana Miodka i prof. Bartłomieja Kozery i kolejne odcinki „Za szybkiego pisania” dr. Adama Wiercińskiego, „Fizyki dla laika” Wojciecha Dindorfa i „Skryptów” Bartosza Suwińskiego.
Zapraszamy do lektury!