Mediacyjne pogotowie ratunkowe

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: Mediacyjne pogotowie ratunkowe

Dr Arleta Augustyniak

Z dr Arletą Augustyniak z Instytutu Nauk Prawnych Wydziału Prawa i Administracji UO rozmawia Barbara Stankiewicz.

Co sprawiło, ze zajęła się Pani mediacją sądową?

– W 2003 r. jechaliśmy z prof. Stanisławem Stadniczeńką, ówczesnym dyrektorem Międzywydziałowego Instytutu Prawa i Administracji UO, do Wrocławia na konferencję dotyczącą mediacji. Wtedy mediacja była prawie nieznana, mimo że w polskim prawie instytucja ta zaistniała już w 1991 r. w przypadku sporów zbiorowych, następnie w 1997 r. w kodeksie karnym, w 2001 r. w sprawach dotyczących nieletnich[1], w 2003 r. w postępowaniu przed sądami administracyjnymi. Po drodze profesor opowiadał mi o idei mediacji, głównie w postępowaniach karnych, która, najogólniej rzecz ujmując, polega na negocjacjach dwóch stron przy pomocy neutralnego i bezstronnego mediatora. Mediator w przeciwieństwie do sądu nie rozstrzyga, nie podejmuje ostatecznej decyzji o wyniku danego sporu, tylko pomaga stronom wypracować takie rozwiązanie ICH konfliktu, które będzie akceptowalne, satysfakcjonujące dla obu stron.

Wracając do podróży, już wtedy poczułam, że jest to coś, czym chciałabym się zajmować, a po samej konferencji nie miałam już żadnych wątpliwości. Wówczas rozmawialiśmy o mediacji w sprawach karnych, która jest jedną z metod filozofii sprawiedliwości naprawczej, której koncepcja stała mi się bardzo bliska. Książka Sprawiedliwość naprawcza Jima Consedine`a zupełnie odmieniła moje spojrzenie na sprawiedliwość karną, i nie tylko. Stała się wręcz dla mnie przełomowa i jest jedną z najważniejszych książek w moim życiu. Przedstawiony jest tam, łącznie z jego historią model/filozofia sprawiedliwości naprawczej, która jest w opozycji do modelu/filozofii sprawiedliwości retrybutywnej. Ta ostatnia oparta jest na przeświadczeniu, że kara powinna być proporcjonalna do rodzaju przestępstwa i stopnia winy, a jej dolegliwość adekwatna do krzywdy, jaką sprawca zadał ofierze. Innymi słowy, ktoś, kto naruszył zasady wymienione np. w kodeksie karnym, musi ponieść tego konsekwencje w postaci nałożonej odpowiedniej kary karnej.

Jest wina, musi być kara, to chyba sprawiedliwe…

– No tak, i w panującym modelu sprawiedliwości retrybutywnej sprawca np. idzie do więzienia. Ale co z ofiarą? Dlaczego zazwyczaj skupiamy się tylko na sprawcy, na tym, jak go ukarać, a ofiarę w sumie traktujemy jako dowód w sprawie? Nie tylko jest uprzedmiotowiona w trakcie całego procesu, ale również narażona na wtórną wiktymizację oraz stygmatyzację, jak np. w przypadku zgwałceń. Czy takie rozstrzygnięcie naprawdę ją dogłębnie satysfakcjonuje, czy jest ono to naprawdę wystarczającym dla niej zadośćuczynieniem? Można śmiało powiedzieć, że w funkcjonującym systemie sprawiedliwości retrybutywnej to państwo zawłaszcza sobie zadośćuczynienie w postaci takiej, a nie innej kary, np. posyłając sprawcę zakładu karnego. Tymczasem, zgodnie z filozofią sprawiedliwości naprawczej zadośćuczynienie należy się bezpośrednio ofierze. Dodam, że beneficjantem korzyści płynących z procesu mediacyjnego jest nie tylko ofiara przestępstwa, ale również środowisko lokalne i, co może wydać się dziwne, i zawsze dziwi studentów, też sprawca.

Mówiąc o zadośćuczynieniu, ma Pani na myśli zadośćuczynienie finansowe?

– Nie, pieniądze są na ogół na dalszym planie. Ofierze najbardziej chodzi o to, żeby usłyszeć prawdziwe, takie od serca: przepraszam. Owszem, na sali sądowej czasami dochodzi do takich przeprosin, ale raczej rzadko. Czasami, szczególnie w przypadku występków, sędzia nawet dyktuje formułkę przeprosin, ale to są przeprosiny wymuszone. Jeden z prokuratorów opowiadał mi, że skierował do mediacji sprawę dotyczącą popełnienia tzw. błędu lekarskiego, który zdaniem rodziny doprowadził do śmierci ich bliskiego. Lekarz zgodził się na mediację, rodzina też – bo to jest warunek przeprowadzenia mediacji, obie strony muszą wyrazić zgodę na takie spotkanie – i w trakcie mediacji lekarz chciał im zapłacić za krzywdę, jaką im wyrządził. Natychmiast zaprotestowali: im nie o to chodzi! Oni chcieli, żeby uznał swój błąd i po prostu, po ludzku, przeprosił. I tak też się stało. Lekarz ten powiedział później, w rozmowie z prokuratorem, który skierował tę sprawę do mediacji, że gdyby sprawa trafiła do sądu, użyłby wszelkich możliwych środków, żeby nie ponieść konsekwencji, na pewno nie przyznałby się do błędu, broniłby się do upadłego. Dzięki tej mediacji lekarz zrozumiał, jaką krzywdę wyrządził konkretnej rodzinie, mógł „usłyszeć” ich ból i pewnie przewartościować sobie pewne sprawy. I to były konkretne korzyści, jakie wyniósł z mediacji. Obie strony miały możliwość wyrażenia swoich racji, emocji i w efekcie końcowym w jakiś sposób się pojednały.

I proces się nie odbył?

– Tego nie wiem, ale jeśli na skutek mediacji między stronami zapada ugoda, prokurator może np. umorzyć sprawę. Mówimy oczywiście o sprawach karnych. Należy dodać, że do mediacji w takich sprawach może skierować policja lub prokurator (na etapie postępowania przygotowawczego), sąd – na etapie postępowania sądowego, sąd penitencjarny – na etapie odbywania kary, a po odbyciu kary – sąd postpenitencjarny. Do mediacji można skierować na wniosek jednej ze stron albo obu czy na wniosek np. sądu, prokuratora. Ale żeby się one odbyły, obie strony muszą wyrazić na nią zgodę. Przy czym, co ważne, to nie jest tak, że jeśli między stronami podczas mediacji zapadnie ugoda, to sprawca uniknie kary. Sąd może wziąć ugodę pod uwagę oraz oczywiście wszystkie inne okoliczności i np. zamiast kary bezwzględnego pozbawienia wolności wymierzyć karę w zawieszeniu. Należy podkreślić, że mediator jest odpowiedzialny za realność ugody, a więc nie może jej podpisać, jeśli widzi, iż spełnienie jej warunków przez sprawcę jest nierealne, niemożliwe.

I to właśnie miała Pani na myśli, mówiąc, że mediacja przynosi korzyści nie tylko ofierze, ale i sprawcy?

– Nie do końca. Największą korzyścią dla sprawcy jest fakt, że najpierw ma szansę zrozumieć konsekwencje swojego czynu, następnie i szczerze przeprosić, następnie, co jest bardzo ważne, może wziąć odpowiedzialność za swój czyn, czyli ma możliwość naprawienia szkód moralnych czy materialnych, czyli zadośćuczynienie skierować bezpośrednio do osoby pokrzywdzonej, czy wreszcie uniknąć stygmatyzacji. Z kolei dla ofiary najważniejszą korzyścią jest fakt, że wreszcie – w przeciwieństwie do klasycznego procesu sądowego – staje się upodmiotowiona. Że wreszcie może własnymi słowami opowiedzieć, co tak naprawdę sprawca jej zrobił… Dla złodzieja kradzież pierścionka wartości 400 zł to jest tylko kradzież 400 złotych. Podobnie będzie widział to sędzia. Tymczasem dla ofiary to jedyna pamiątka po ukochanej babci, i nie jest dla niej ważna sfera finansowa, ale emocjonalna. I o tym sprawca ma możliwość usłyszeć i zrozumieć podczas odformalizowanej mediacji. Pamiętam taką mediację, kiedy usiadła przede mną drobna, filigranowa kobietka i rosły, dobrze zbudowany mężczyzna, który wyrządził jej krzywdę. Ona po raz pierwszy mogła powiedzieć sprawcy, jak się czuła i czuje się nadal, jakie emocje nią wciąż targają. W miarę, jak wylewała ten swój żal, on jakby zapadał się w krześle, kurczył, znikał… Dopiero w trakcie tego spotkania dotarło do niego, co tak naprawdę swoim czynem jej zrobił.

Rozumiem, że mediator nie rozstrzyga sporu, tylko usprawnia komunikację między stronami. Musi być neutralny?

– Oczywiście. Zarówno wobec przedmiotu sporu, jak i wobec treści ugody. Musi być bezstronny, nie może nikogo faworyzować. Jego zadaniem jest pomoc w wypracowaniu takiego rozwiązania, które będzie satysfakcjonować obie strony, a nie np. ustalanie, kto jest winien rozpadu małżeństwa: on czy ona. Mediacja, jak już wspomniałam, jest dobrowolna i poufna, to znaczy, że mediator jest zobowiązany do przestrzegania poufnego charakteru postępowania mediacyjnego, co oznacza, że nie mogę być świadkiem w postępowaniu, chyba że strony zwolnią mnie z tajemnicy, wówczas mogę zeznawać, ale taka sytuacja jeszcze mi ani żadnemu znanego mi mediatorowi, się nie zdarzyła. I jeszcze jeden warunek: obie strony muszą akceptować zarówno samego mediatora, jak i warunki mediacji.

W ogóle żeby pomóc stronom, niezależnie od rodzaju postępowania jest znalezienie praprzyczyny ich konfliktu i dopiero wówczas wypracowanie korzystnego rozwiązania w kontekście przyszłości obu stron. Jeśli np. kobieta utrudnia swojemu byłemu mężowi/partnerowi kontakty z ich dziećmi, to w pierwszej kolejności muszę ustalić, co się takiego wydarzyło w przeszłości, o co ona ma taki żal, żeby nie powiedzieć, co on jej takiego zrobił, że w ramach odwetu w ten sposób mu się rewanżuje, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę to niejednokrotnie krzywdzi własne dzieci.

Sąd tymczasem, najogólniej mówiąc, koncentruje się na ustaleniu, czy dane zdarzenie miało miejsce, czy nie. Przy czym „zdarzenie” w postępowaniu cywilnym to np. właśnie utrudnianie kontaktów z małoletnim czy defraudacja pieniędzy, a w postępowaniu karnym to np. rozbój. Wówczas na podstawie zebranych dowodów i zgodnie z literą prawa sąd wydaje orzeczenie. Przykład konkretny, szeroko przedstawiany w mediach, według mnie sprawa idealna do mediacji. Mała miejscowość, starsza pani, zdeklarowana katoliczka, żeby nie powiedzieć dewotka, publicznie w sklepie zwyzywała młodego człowieka od „pedałów”. Sprawa trafiła do sądu, którego zadaniem było, jak już wcześniej mówiłam, ustalenie, czy do takiego zdarzenia doszło. W efekcie pani została zobowiązana do publicznego przeproszenia mężczyzny i w ramach zadośćuczynienia zapłacenia mu jakiejś niemałej sumy. Proszę mi powiedzieć, czy konflikt między nimi został w ten sposób zażegnany?

Myślę, że dopiero się zaognił…

– Ona, upokorzona wyrokiem, pewnie pała chęcią odwetu, a przy tym – dalej jest nieświadoma tego, jaką krzywdę mu wyrządziła, stygmatyzując go publicznie. Nie wiemy, czy czasem sama nie była czyjąś ofiarą, a może po prostu nie lubi mężczyzn? A może on, pokrzywdzony, zachowywał się obscenicznie? Nie wiemy, jaka była praprzyczyna ich konfliktu, ale z pewnością możemy stwierdzić, że konflikt ani nie został rozwiązany, ani nawet złagodzony.

 A rola mediatora podczas spotkania z małżonkami, którzy myślą o rozwodzie? Odwieść ich od tego pomysłu?

– Absolutnie nie o to chodzi! W takich przypadkach nie chodzi, by ich na siłę godzić, ale sprawić, żeby godnie się rozwiedli, nawet wówczas, gdy są małoletnie dzieci. Oczywiście, muszę wcześniej się upewnić, czy decyzja o rozwodzie jest ostateczna. I to niezależnie od tego, czy w rodzinie są małoletni, czy nie.

Mediacja pełni również bardzo dużą rolę edukacyjną. A propos rozwodów, choćby w sytuacji, gdy jedna ze stron wnioskuje o orzeczenie rozwodu z winy współmałżonka, a w rzeczywistości kompletnie nie wie, w jaki sposób takie rozwiązanie osiągnąć, nie wie, jak udowodnić przed sądem czyjąś winę. Wówczas m.in. uświadamiam stronie, że takie orzeczenie wymaga przedstawienia dowodów jego winy, na przykład zdrady… Czyli wezwania świadków, którzy to potwierdzą, przedstawienia np. kompromitujących zdjęć itp. Muszę skłonić ich do autorefleksji, temu służą zadawane przez mnie pytania np. czy się jeszcze lubią? I czy mają świadomość, że podczas procesu o ustalenie winy mogą się znienawidzić? Jak to wpłynie na ich stosunki w przyszłości? Na ich dzieci? Pamiętam taką mediację, podczas której zapytałam panią, jak jej się wydaje: czy po rozwodzie były mąż (to on wniósł o rozwód, ona w odwecie chciała wykazać jego winę w rozpadzie związku), gdy ona będzie potrzebowała pomocy, on jej pomoże. Po namyśle odpowiedziała, że tak. Czy warto zatem walczyć w sądzie, upokarzać się nawzajem, wywlekać brudy?

Być może właśnie podczas mediacji zaczęli ze sobą rozmawiać, a nie tylko wymieniać komunikaty…

– My w ogóle mamy kłopot z komunikacją interpersonalną, z umiejętnościami interpersonalnymi. Nie wynosimy tej umiejętności z domu, w szkole też tego nie uczą. Z całym szacunkiem dla matematyków i biologów, ale proszę mi powiedzieć, ile razy pani w życiu użyła/zastosowała równania, całki czy wiedzy z zakresu budowy żaby? A komunikujemy się stale, nie ma takiej możliwości byśmy się nie komunikowali, a to, w jaki sposób to czynimy, ma bezpośrednie przełożenie na nasze relacje z innymi, a w kontekście naszej rozmowy na umiejętności rozwiązywania konfliktów. I tu musimy pamiętać o różnicy w percepcji między kobietą a mężczyzną. Dla mężczyzn np. totalną abstrakcją jest kobiece myślenie o kilku sprawach naraz, dla kobiet z kolei odwrotnie – jak można, co czynią mężczyźni, o niczym nie myśleć? Ona pragnie, by on się domyślił, zamiast krótko i zwięźle powiedzieć: „Kochanie, proszę, wyrzuć śmieci”. On z kolei w razie jakiegoś nieporozumienia liczy na to, że jej przejdzie… A jej nie przejdzie, wszystko wróci kiedyś jak bumerang, i to z dużo większą siłą.

Dodajmy do tego, że nas się nie uczy rozwiązywania konfliktów. Najczęściej w razie kłótni dzieci słyszą: „Proszę się przeprosić”. I przepraszają się, bo tak chce nauczycielka, ale konflikt nie znika.

 Ile razy podczas mediacji padają słowa: „Ja o tym nic nie wiedziałem!”. A ona o tym mówiła przez 23 lata. Tylko że kłótnie polegają na przekrzykiwaniu się, na wykrzyczeniu swoich racji, udowodnieniu, że to ja mam słuszność, w rezultacie nie wsłuchujemy się, co do mnie tak naprawdę mówi druga strona. Najczęściej dopiero podczas mediacji strony mogą się wzajemnie usłyszeć i dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi. Tym bardziej, że mediator jest również strażnikiem procedur i pilnuje, by strony wzajemnie się nie obrażały, nie krzyczały, nie używały wulgaryzmów itp.

Czy mediacja dotycząca rozstających się małżonków skraca długość postępowania sądowego?

– Oczywiście, że tak, bo jest już wypracowana ugoda, w której są zapisane wszystkie warunki, a przede wszystkim, że oboje małżonkowie wnoszą o rozwiązanie małżeństwa bez orzekania o winie. I w zasadzie to koniec, jeśli chodzi o małżeństwa, których dzieci są już dorosłe lub są bezdzietni. W przypadku, gdy małżeństwo ma małoletnie dzieci, muszą być zapisy dotyczące władzy rodzicielskiej, wysokości alimentów oraz kontaktów z dziećmi, przy czym te ostatnie nie muszą być ściśle ustalone – bo jeśli rodzice się dogadują, wystarczy zapis, że będą wspólnie, każdorazowo, o tym decydować. Strony oczywiście muszą uczestniczyć w rozprawie, podczas której sędzia musi zadać pytanie, czy podtrzymują warunki ugody. Jeśli tak – już po kwadransie jest po rozwodzie. Oszczędność czasu i nerwów.

I pieniędzy. Gdybym była adwokatem, nie darzyłabym mediatorów sympatią, bo odbieraliby mi chleb – traciłabym klientów, a więc i wynagrodzenie za długi proces rozwodowy…

 – Pewnie są pełnomocnicy, którzy tak myślą, jednak bywa z tym różnie. Spotkałam się z pełnomocnikami, którzy – szczególnie w sprawach, gdzie są duże emocje – radzili klientom, żeby spróbowali mediacji… Są także pełnomocnicy, którzy jednocześnie sami są mediatorami. Mogę się pochwalić, że jedna z naszych absolwentek prawa, którą uczyłam, jest i jednym, i drugim. Ale żeby skorzystać z instytucji mediacji – trzeba wiedzieć, że istnieje. Jeśli chodzi o postępowanie cywilne, w Polsce istnieje stosunkowo od niedawna, bo od 2005 roku. Jak rozpoczęłam pracę na naszej uczelni, w 2003 r., to byliśmy drugim uniwersytetem w Polsce, w którym, w ówczesnym Międzywydziałowym Instytucie Prawa i Administracji, był i jest przedmiot dotyczący negocjacji i mediacji, a gdy doszedł do nas kierunek prawo, również negocjacje prawne, na których przedstawiam mediację jako instytucję prawną, z całą jej ideą. A to oznacza, że wielu naszych absolwentów, dziś sędziów, prokuratorów, adwokatów czy radców prawnych doskonale zdaje sobie sprawę z korzyści płynących z mediacji.

Znalazłam informację, że w Polsce mediatorzy są włączeni w zaledwie 1 proc. spraw, które trafiają do wymiaru sprawiedliwości. W Niemczech ponad 40 proc., a w Kanadzie blisko 60 procent…

– Są takie stany w USA, gdzie każda sprawa rodzinna, nim trafi do sądu, jest obligatoryjnie kierowana do postępowania mediacyjnego. Bo najgorsza ugoda mediacyjna jest lepsza i bardziej trwała od rozstrzygnięcia sądowego. W Polsce trwają prace nad podobnym rozwiązaniem. Ministerstwo Sprawiedliwości chce wprowadzić nowe postępowanie – informacyjne z udziałem mediatora. Ma ono obowiązkowo poprzedzać sprawy o rozwód i separację w rodzinach z dziećmi. Idea jest rozsądna, i osobiście ją popieram. Proszę mi wierzyć, mediacja czasami czyni cuda i nawet bardzo skonfliktowanych małżonków może doprowadzić do wypracowania jakiegoś konsensusu.

Czy są sprawy, w których mediacja nie może znaleźć zastosowania?

– Nie decyduję się na mediację w przypadku spraw dotyczących przemocy domowej, zresztą takie są zalecenia m.in. Konwencji przeciwdziałania przemocy wobec kobiet. W mediacji musi występować symetria stron, a trudno mówić o symetrii w przypadku przemocy domowej, bez względu na jej rodzaj i to niezależnie od płci (faktycznie szacunkowo 2/3 ofiar to kobiety). Poza tym, podczas spotkania mediacyjnego ofiary ze sprawcą, istnieje realne zagrożenie wtórnej wiktymizacji lub np. ofiara zostanie po raz kolejny wbita w poczucie winy, tym samym uruchomi się mechanizm wyuczonej bezradności, tak typowy dla ofiar przemocy domowej. To bardzo złożony temat, więc tylko go sygnalizuję, na pewno warto kiedyś do niego wrócić.

Dziękuję za rozmowę.

***

Arleta Augustyniak – doktor nauk prawnych, kryminolog, pedagog, wykładowca na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Opolskiego, od 2003 r. mediator sądowy, współautorka Salonu mediatora. Autorka wielu publikacji naukowych poświęconych szeroko mediacji w różnych aspektach, współautorka monografii oraz współorganizatorka konferencji naukowych dotyczących mediacji, wielokrotnie prelegentka z referatami na konferencjach naukowych. Od 2004 r. na Wydziale Prawa i Administracji UO prowadzi zajęcia m.in. z zakresu negocjacji prawnych, technik i negocjacji, i mediacji w administracji, negocjacji, negocjacji kryzysowych. Przeprowadziła wiele szkoleń poświęconych mediacji m.in. dla aplikantów radcowskich, prawników, samorządu publicznego oraz wykłady poświęcone mediacji m.in. dla Prokuratur Rejonowych Okręgu Opolskiego, Stowarzyszenia Prokuratorów Rzeczypospolitej Polskiej, Powiatowego Urzędu Pracy w Opolu, Policji, nauczycieli, osadzonych w Areszcie Śledczym w Opolu. Fundatorka, założycielka i pierwsza prezes Fundacji Pomoc Pokrzywdzonym VICTIM.

Wywiad ukazał się w kwietniowym numerze  „Indeksu”

[1] Dz. U. z dnia 18 maja 2001 r. nr 56, poz. 591.

.