Korepetycje z nietolerancji. Rozmowa o książce „Przecież jesteśmy!”

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: Korepetycje z nietolerancji. Rozmowa o książce „Przecież jesteśmy!”

Z dr Marzanną Pogorzelską, wykładowczynią i pełnomocniczką ds. równego traktowania w Uniwersytecie Opolskim i dr. hab. Pawłem Rudnickim, prof. DSW, pedagogiem, politologiem z Wydziału Studiów Stosowanych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, autorami książki Przecież jesteśmy! Homofobiczna przemoc w polskich szkołach – narracje gejów i lesbijek, rozmawia Barbara Stankiewicz

– Przecież jesteśmy!to książka o głębokiej samotności, o głodzie akceptacji, upokorzeniach i strachu, także przed zdemaskowaniem, którego doświadczają codziennie geje i lesbijki w polskich szkołach. Do obiegu trafiła na początku tego roku. Gdybyście pisali ją dziś, jesienią, byłaby inna? Pisalibyście mocniej, więcej, inaczej?

P. R.:– Kiedy ją pisaliśmy, wydawało nam się, że to, co najgorsze, jeśli chodzi o sytuację osób LGBT+w Polsce, już się wydarzyło: tzw. strefy wolne od LGBT, które z inicjatywy samorządów ogłaszano w kolejnych miastach i powiatach, podpisanie tzw. Karty Rodziny, widowiskowe, podsycające homofobię akcje organizacji Ordo Iuris, nienawistne hasła skandowane podczas marszów narodowców. Naszą książkę skończyliśmy w listopadzie 2019 r., kiedy temat LGBT+ był w Polsce jednym z głównych tematów politycznych, i to w najgorszym możliwym wydaniu: tęcza stała się jednym z najbardziej zideologizowanych symboli, a mowa nienawiści wobec osób nieheteroseksualnych weszła na niespotykany dotąd poziom…

M. P.:– A potem, kiedy nasza książka pojawiła się już na rynku, było jeszcze gorzej. Zbliżały się wybory prezydenckie, językiem pogardy wobec osób LGBT+ posługiwali się ludzie pełniący najwyższe funkcje w państwie. I nie były to lapsusy, przejęzyczenia, pomyłki czy skróty myślowe, tylko świadomie wypowiadane słowa, których intencją było naznaczenie, wykluczenie… Zresztą, tak naprawdę, słowa nie wymykają się nam przypadkowo – skoro się wymknęły, to znaczy, że mieliśmy je w głowie.

Homofobia wydaje się dziś w Polsce wszechobecna, homofobiczne słowa płyną nawet z ust rzecznika praw dziecka…

P. R.: – Homofobia, którą podziela niestety znaczna część polskiego społeczeństwa, ma też partyjną twarz, bo cechuje zwłaszcza partie prawicowe. Ale w sytuacji, gdy prezydent jest organicznie związany z jedną z takichpartii, w dodatku aktualnie rządzącą, homofobia zyskuje szersze polityczne zaplecze, staje się w pewien sposób oficjalną narracją państwową.Co niestety uprawomocnia mowę nienawiści, przemoc symboliczną oraz przyzwala na coraz bardziej bezpośrednie zachowania zarówno po stronie organów państwa – brutalizację działań Policji wobec manifestujących solidarność z osobami LBGT+, jak i inicjatyw prywatnych np. w postaci ataku we Wrocławiu na osobę, która promowała akcję „Zmień piec”, a sprawca ataku odczytał zapewne „zmień płeć”… Smutne i straszne, ale ukazuję skalę paniki moralnej i banalizacji przemocy.

M. P.:– Z badań CBOS-u, które przytaczamy, wynika, że najbardziej zorientowani homofobicznie są mężczyźni w wieku powyżej 65 lat, o niskim wykształceniu i prawicowych poglądach, religijni, wyrażający poparcie dla PiS. Jeśli analizujemy homofobiczne wypowiedzi, które wybrzmiewają się w przestrzeni publicznej – od tych, które padają z ust wójtów i innych lokalnych działaczy samorządowych, po te wypowiadane z kościelnych ambon i wysokości fotela prezydenta – zauważamy, że często ich nadawcy odwołują się do religijności, ale bardziej tej z kościelnej kruchty niż prawdziwie światłego i otwartego Kościoła.O ile jednak prezydent po jakimś czasie starał się tonować swoje wypowiedzi, być może wobec społecznego sprzeciwu wobec takich określeń jak „LGBT to nie ludzie, to ideologia”, to na poziomie lokalnym taki przekaz, nakręcający emocje przy użyciu języka pełnego pogardy, zakorzenił się na dobre. Na homofobiczne wypowiedzi, padające w kampanii wyborczej, zareagowała też zagranica, zaczęliśmy więc jako państwo wysyłać sygnały, mające świadczyć o szacunku dla wszystkich mniejszości, jednocześnie mrugając okiem do swoich: „tak musimy mówić, ale swoje wiemy”. Albo: „mówmy tak, bo ludzie to lubią”.

– Tegoroczne polskie lato zdominowały dwa tematy: wakacyjna pandemia oraz manifestacje w obronie osób LGBT+ po aresztowaniu przez policję aktywistki Margot. W Polsce protestowali młodzi ludzie, homo- i heteroseksualni, naukowcy, twórcy… Po raz pierwszy na taką skalę. Mam wrażenie, że uaktywnili się ludzie dotąd milczący. To dobry znak?

P. R.: – Każda opresja, prędzej czy później, wywołuje reakcję. W wielu krajach zachodnich, w których homoseksualność była w przeszłości penalizowana - i osoby takie jak np. Oscar Wilde czy Alan Turing trafiały do więzienia lub były skazywane na przymusową terapię– w końcu budziła się społeczna świadomość niesprawiedliwości i mobilizacja. Powstawały ruchy i organizacje broniące praw osób LGBT+. Oczywiście nie bez znaczenia były takie kwestie, jak mniejszy wpływ ortodoksyjnych religii na politykę państwową czy też umiejętność społecznej organizacji.

M. P.: – Tymczasem w Polsce homoseksualnośćprzez całe dekady należała do sferytabu. Ta tematyka była albo przykrywana wstydliwym milczeniem, albo poruszana wyłącznie w kontekście negatywnym – orientacja inna niż heteroseksualna była patologizowana i medykalizowana – traktowano ją jako zboczenie czy chorobę, którą należy leczyć.Świadomość społeczna w ostatnich latach powoli, bo powoli, ale zaczęła się zmieniać w kierunku akceptacji orientacji nieheteroseksualnych. Coraz więcej osób zna geja czy lesbijkę, osoby nieheteronormatywne zaczęłybyć pokazywane w pozytywnym czy neutralnym świetle w przekazach medialnych. Między innymi dlatego napastliwe słowa polityków wyzwoliłyopór, w ludziach obudziła się empatia, poczuli współczucie dla ofiar tej nienawiści, okazują im wsparcie – czego zapewne nie przewidzieli autorzy tych ataków. Jest to fatalny sposób na obudzenie społecznej empatii – ale, jak widać, skuteczny.

– Tytuł jednego z rozdziałów Waszej książki brzmi: Dlaczego szkoła potrzebuje zła? Skąd taka teza, że szkoła potrzebuje zła?

M. P.: – Mówiąc najprościej, polska szkoła podtrzymuje „zły” porządek społeczny. Zły, bo oparty na systemie patriarchalnym, na stereotypach dotyczących płci, w tym ról społecznych im przypisanych. Szkoła jest odbiciem poglądów sporej części polskiego społeczeństwa, społeczeństwa dość zamkniętego, w którym nie toczyły się ważne debaty na temat różnorodności i potrzeby jej akceptacji. Takie debaty były niemożliwe za socjalizmu, a z oczywistych powodów nigdy nie zachęcał też do nich Kościół katolicki. Po roku 1989 sytuacja nie poprawiła się w stopniu znaczącym, mimo że otworzyliśmy się na świat. To otwarcie dla wielu oznaczało zagrożenie tzw. tradycyjnych wartości, a więc i konieczność ich obrony, stąd w Polsce szybko nastąpił mocny zwrot narodowo-religijny. Szkoła tę postawę konserwowała i konserwuje, także dlatego, że jest to po prostu wygodne – bo te tzw. tradycyjne wartości wyrażają się również w posłuszeństwie wobec władzy, np. nauczycieli. Taką szkołą łatwiej sterować i nie ma w niej miejsca na potencjalnie kontrowersyjne dyskusje i inicjatywy, które edukowałyby na temat szkodliwości stereotypów i uprzedzeń. Sama pracowałam w szkole średniej, więc z doświadczenia wiem, że rodzic prędzej zaprotestuje, widząc szkolną akcję przeciw homofonii, niż pochwali szkołę za to, że taką akcję realizuje. Pomimo że zdarzają się szkoły wyjątkowe,w większości z nich wokół przemocy homofobicznej panuje cisza. Ta cisza bardzoboli osoby doznające przemocy. Nie bez powodu mówimy: „Po latach nie pamiętamy ataków naszych wrogów, ale milczenie naszych przyjaciół”. Na przykład nauczycieli i nauczycielki, na których po cichu się liczy. A bywa i tak, że nauczyciel sam się do homofobicznych ataków przyłącza.

– Jeden z uczniów, którego wypowiedź przytaczacie, opowiadał: „Rzadziej obrażali mnie uczniowie niż nauczyciele. I właśnie to mnie tak bardzo bolało, i to z tego powodu mi było przykro, że właśnie nauczyciele, dorosłe osoby, które powinny mi w jakiś sposób pomóc odnaleźć się w tej nowej szkole, tak? Większość uczni z całego gimnazjum się do mnie zdążyła przyzwyczaić, a nauczyciele w ciągu trzech lat nie. No i właśnie w gimnazjum zaczęło się od tego, że właśnie wychowawca zaczął mnie tam jakoś obrażać. (…) nie radziłem sobie z tym, że dorośli mnie obrażają”. Inne opowieści są pełne drastycznych szczegółów: to nauczyciele mówią: „nam tu pedałów, lalusi nie trzeba”, klepią ucznia po pupie, szydząc: „no powiedz, że nie lubisz”, albo docinają uwagami, żeby uważał, bo mu się makijaż rozmyje…

P. R.: – Polska szkoła w dużej mierze tępi wszelką inność, uważa ją za zagrożenie. Dlatego uczeń, który nie chce grać w piłkę, a lubi tańczyć, albo dziewczyna, która ubiera się „zbyt męsko” będzie uznana za odmieńca, wyśmiewana… W takiej szkole nie ma w miejsca na żadną odmienność, różnorodność. Często bywa i tak, że nauczyciele przenoszą do sfery zawodowej swoje homofobiczne uprzedzenia, bo tak działa system, w którym funkcjonujemy. Brak jednoznacznego potępienia dyskryminacji ze względu na orientację seksualną oraz wszechobecna homofobia zbierają swoje żniwo w zwykłych relacjach międzyludzkich, także w szkole. A może tym bardziej w szkole, bo nauczyciele zajmują tu pozycję uprzywilejowaną wobec swoich uczniów – w tym sensie jest to instytucja totalna. Jacek Kuroń w swoim eseju pt. Zło, które czynię, napisał wprost, że zło jest elementem pracy nauczycielskiej i logiki działania szkoły: „(…) instytucje wychowania, a zwłaszcza szkoła, wyposażają wychowawcę w niezwykłą moc czynienia zła. Dają mu mianowicie nieograniczoną władzę nad dziećmi. Zaś wszelka władza deprawuje, a nieograniczona deprawuje bez granic”.

Problemem szkoły jest także jej silne uwikłanie religijne. Jednowymiarowy religijny przekaz jest w szkole bardzo silny, jednoznaczny i nie jest to bynajmniej przekaz Kościoła otwartego. To nie przypadek, że najbardziej dramatyczne wywiady z uczniami nieheteronormatywnymi, przytoczone w naszej książce, dotyczą lekcji religii, gdzie z ust księży i katechetów padały słowa typu: „do gazu z nimi”, „wystrzelić ich na jakąś wyspę”, przy milczącej aprobacie reszty uczniów.

– Rozdział poświęcony mowie nienawiści wobec uczniów LGBT+ zatytułowaliście: Język pogromowy. Nie za ostro?

M. P.: – Agnieszka Graff uznała zbitkę „gej, czyli Żyd” za powszechnie zrozumiały kod kulturowy, zauważając silne podobieństwa między językiem antysemickim a homofobicznym. Inny badacz, Adam Ostolski, pisał o judaizacji gejów czyli przypisywaniu im we współczesnych,nacechowanych homofobicznie wypowiedziach cech i ról niegdyś służących do opisu Żydów. O ile zatem w antysemickiej prasie ci ostatni występowali jako spiskowcy, demoralizatorzy czy pariasi, dziś te same matryce służą do opisu osób homoseksualnych, które rzekomo działają w imieniu „gejowskiego lobby” czy „mafii lawendowej (spiskowcy), pragną zniszczyć polskie katolickie rodziny, szerzą pedofilię i moralne zepsucie (demoralizatorzy) i nie zasługują na żadne prawa,a sama ich egzystencja jest problemem (pariasi). Usytuowanie Żydów w tej ostatniej roli powodowało, że przed wojną część katolików raziły chałaty, w których Żydzi „paradowali” w niedziele, podczas gdy porządni Polacy wracali z nabożeństwa, a kilka lat później tworzenie żydowskich gett wydawało się uzasadnione. Dziś atakowane są marsze na rzecz równych praw osób nieheteronormatywnych, obraża symbol tęczy, a kwintesencją postrzegania osób LGBT+ jako pariasów jest tworzenie stref wolnych od ideologii LGBT. Do antysemickiego i homofobicznego języka należą też w związku z tym fantazje o pozbyciu się tych innych i gorszych obywateli drugiej kategorii (kiedyś Żydów, dziś osób homoseksualnych) i np. „wystrzelenie ich gdzieś na wyspę”.

Wasza diagnoza jest jednoznaczna: Żadna reforma tego nie zmieni…

P. R.:– Tak, bo szkołę zmieniają ludzie, a nie odgórnie narzucone przepisy. Dosłownie, w szkołach, które opisywali nam rozmówcy i rozmówczynie, to ludzie, a nie instytucja wpływali na ich jakość życia, poczucie bezpieczeństwa i zagrożenia. To konkretni nauczyciele i nauczycielki byli opresorami albo sojusznikami. Stan prawny stwarza ramy do działania, ale to nauczyciele i nauczycielki są w szkole najważniejsi, oni tworzą atmosferę, podejmują działania, dostrzegają problemy i uczą swoich uczniów i uczennice zabierania głosu lub milczenia w swoich sprawach i sprawach ich koleżanek i kolegów.

– Jak ten otyły chłopiec – bohater jednego z zebranych przez Was wywiadów – który milczał, gdy inni wyśmiewali kolegę-geja po to, jak tłumaczył, żeby nie przekierować uwagi na siebie i nie stać się ofiarą ataku z powodu swojej tuszy …

P. R.– Dzieci i młodzież podlegający przemocy, bez względu na jej przyczyną, starają się znaleźć rozwiązanie zapewniające bezpieczeństwo, tak jak w przypadku przywołanego chłopca. To strategie przetrwania, które są obecne w życiu wszystkich osób podlegających opresji. W naszym badaniu wiele razy pojawiały się opowieści o tym, jak przetrwać szkołę…

– Wasi rozmówcy i rozmówczynie opowiadają o kilku najczęściej stosowanych przez nich sposobach radzenia sobie z opresją bycia innym…

M. P. : – Najczęściej stosują unik: wtapiają się w środowisko rówieśników, znikają, nie mówią niczego o sobie, często szydzą z innych, żeby skierować uwagę grupy na kogoś innego. Chłopcy, aby przekonująco wpasować się w stereotyp heteroseksualnego nastolatka, uczą się, nawet jeśli ich to kompletnie nie interesuje,nazwisk piłkarzy, dyskutują o meczach, znajdują sobie dziewczynę. Pilnują się każdego dnia, kłamią i są w nieustannym napięciu, że wszystko się w końcu wyda. I płacą za to ogromną cenę psychiczną. Wielu z nich przeczekuje ten etap życia, a po ukończeniu szkoły najczęściej wyjeżdża do większego miasta, gdzie czują się bardziej bezpieczni. Skrajnie inną, dużo rzadszą taktyką jest aktywny opór, ale decydują się na nią bardzo silne jednostki, które dodatkowo wiedzą, że mają sojuszników, na przykład w postaci rodziców czy nauczyciela. Takie osoby na wszelkie zaczepki odpowiadają mocnym, celnym, często bezlitosnym atakiem słownym, co budzi powszechny respekt. Ale to nie jest częsta strategia, na pewno nie stosują jej ci, których siła psychiczna na to nie pozwala, a którzy na doznawaną przemoc odpowiadają wycofaniem, depresją czy próbami samobójczymi.Takie osobynie reagują naobraźliwe słowa, ale przecież je słyszą, jak powiedział jeden z uczniów – „lecą te słowa i uderzają jak kamienie”.

– Wsparcie można znaleźć wśród ludzi podobnych do nas, przeżywających podobne sytuacje…

P. R.: – Grup wsparcia dla osób LGBT+ jest bardzo niewiele, właściwie to nadal rzadkość. Dlatego tak ważne jest dla nas, aby książka trafiła do nauczycieli i nauczycielek – pisaliśmy ją także z myślą o nich. Od nich zależy jakość życia dzieci i młodzieży w szkole. Chcieliśmy pokazać perspektywę ich uczniów i uczennic, to, w jaki sposób odbierali szkolną rzeczywistość, co dewastowało ich życia, a co wspierało. Myślę, że książka jest próbą ukazania doświadczeń i głosów młodych ludzi, którzy w konserwatywnej szkole stają się częścią kultury ciszy. Próbujemy, także w ich imieniu, otworzyć dyskusję. W swoim również, bo głos nauczycielski nie jest tak donośny, jak powinien być. Nauczyciele i nauczycielki są – a przynajmniej powinni być – w pierwszej kolejności sojusznikami swoich uczniów i uczennic, ich opiekunami, a dopiero później matematykami, polonistkami czy geografami. Ta kolejność, po ludzku, jest dużo ważniejsza i bardziej potrzebna.

M. P.: – Jednocześnie dla nas, jako autorki i autoratej książki, trudna jest świadomość, że osoby, które zgodziły się na rozmowę z nami są grupą w jakimś sensie szczególną. Byli to bowiem młodziludzie, którzy mają za sobą coming out. A trzeba pamiętać, że jest to proces, który nigdy się dla osób homoseksualnych nie kończy, bo przybywa znajomych, zmienia się otoczenie, w którym żyją, a samo wyznanie oznacza zawsze niepewność co do reakcji drugiej strony. Osoby, które udzielały wywiadów, akceptują siebie, wypracowały też mechanizmy obrony przed homofobią. Bo ktoś, kto potrafił opowiedzieć o tak wielkich upokorzeniach, jakich doświadczył, musi mieć już ten problem w jakimś stopniu przepracowany. A co z młodymi ludźmi żyjącymi w środowiskach mało tolerancyjnych, w których wciąż muszą udawać „normalność”? Otoczenie nie wie o ich orientacji, a oni sami często walczą o samooakceptację. Mamy nadzieję, że także do nich trafi nasza książka i że zobaczą w niej, że nie są sami, a świadomość wspólnego doświadczenia da im siłę i nadzieję na dobrą przyszłość.

– Dziękuję za rozmowę.

***

Dr Marzanna Pogorzelska – przez wiele lat nauczycielka języka angielskiego i opiekunka Szkolnej Grupy Amnesty International w I Liceum Ogólnokształcącym w Kędzierzynie-Koźlu. Obecnie, jako wykładowczyni, związana z anglistyką w Instytucie Językoznawstwa Uniwersytetu Opolskiego, na której to uczelnipełni także funkcję pełnomocniczki ds. równego traktowania.Realizatorka licznych projektów dotyczących przeciwdziałania dyskryminacji, adresowanych zarówno do środowiska akademickiego, jak i lokalnego. Autorka publikacji z zakresu komunikacji międzykulturowej, gender i teorii krytycznej. Polska laureatka Nagrody im. I. Sendlerowej „Za naprawianie świata” w 2010 r. , Europejskiej Nagrody Tolerancjioraz nagrody „Hiacynt” (2008).

Dr hab. Paweł Rudnicki, prof. DSW – pedagog, politolog, profesor na Wydziale Studiów Stosowanych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej; wiceprzewodniczący Rady Akademickiej DSW oraz dyrektor Szkoły Doktorskiej DSW. Naukowo zajmuje się pedagogiką krytyczną, edukacją alternatywną oraz edukacyjnymi wymiarami działań organizacji pozarządowych i grup nieformalnych. Współpracuje z organizacjami pozarządowymi zajmującymi się tematyką m.in. edukacji globalnej, edukacji antydyskryminacyjnej oraz praw człowieka. Autor monografii: Oblicza buntu w biografiach kontestatorów… (2009) oraz Pedagogie małych działań. Krytyczne studium alternatyw edukacyjnych (2016).

Rozmowa ukazała się w najnowszym numerze uniwersyteckiego pisma „Indeks”.

.