WRACAMY NA ŁAMY. „Indeks” zaprasza do lektury
Wszechobecna
koronawirusowa przeszkoda uniemożliwiła również bezpośredni kontakt „Indeksu” z
Czytelnikami. Kolejny numer musi więc poczekać na warunki umożliwiające druk, a
zwłaszcza kolportaż. Do tego czasu „Indeks” będzie się tu przypominał tekstami,
którym upływ czasu nie zaszkodził.
Profesor Wojciech Chlebda opowiada o swojej wielomiesięcznej korespondencji z profesor Swietłaną Tołstojową, znakomitą tłumaczką poezji Wisławy Szymborskiej. I o tym, dlaczego pozorna prostota wierszy Szymborskiej przysparza tyle trudów tłumaczom.
Wojciech Chlebda
szymborska.ru
Co powiedziałaby Wisława Szymborska, gdyby wiedziała, że przyswajaniem jej poezji ruszczyźnie zajmuje się osoba nosząca nazwisko Tołstoj? Przywiązywała do tłumaczeń swojej poezji na inne języki dużą wagę, z niektórymi tłumaczami (z Andersem Bodegårdem, z Vlastą Dvoráckovą) utrzymywała stosunki wręcz przyjacielskie, ale żeby do kręgu tych tłumaczy wchodził ktoś, kto nosi nazwisko jednego z największych twórców literatury rosyjskiej, ba – światowej?
Początek lutego 2012 roku. Dzień po śmierci poetki profesor Jerzy Bartmiński otrzymuje w Lublinie mail z Moskwy z wyrazami poruszenia i żalu; towarzyszy mu załącznik z przekładami trzech wierszy Szymborskiej na język rosyjski. Autorką listu i przekładów jest Swietłana Michajłowna Tołstoj.
Mail z Moskwy Jerzy Bartmiński natychmiast przekierowuje do mnie, pisząc, że pewnie – jako rusycysta – bardziej docenię wartość tłumaczeń.
Mam adres mailowy profesor Swietłany Tołstojowej. Widywałem ją na konferencjach etnolingwistycznych w Lublinie, Puławach, Warszawie, ale wówczas, onieśmielony autorytetem naukowym Swietłany Michajłowny i, co tu ukrywać, magicznym blaskiem jej nazwiska, w kontaktach z nią nie wychodziłem poza kurtuazyjne, okrągłe zdania. Teraz doznałem olśnienia innego rodzaju: poprzez brzmienie ruszczyzny usłyszałem oryginalny głos polskiej poetki, jej niepowtarzalny idiom, niepodrabialną intonację poetycką. Znam, śmiem twierdzić, wszystkie rosyjskie przekłady Szymborskiej – od Anny Achmatowej przez Swiatosława Swiackiego, Andrieja Bazilewskiego, Natalię Astafiewą i Anatolija Gieleskuła, po nieodżałowanej pamięci Asara Eppela (zmarłego ledwo trzy tygodnie po śmierci Szymborskiej); znam też krążące po Internecie amatorskie przekłady zakochanych w Szymborskiej Rosjan. Z zaskoczeniem odkrywam, że w rosyjskiej antologii przekładów Szymborskiej nazwiska Swietłany Tołstojowej nie ma. Zbieram się na odwagę i jeszcze tego samego dnia piszę do Moskwy.
Zdaję sobie sprawę z tego, do kogo piszę. Swietłana Michajłowna Tołstojowa (której nazwiska używamy w Polsce w kilku wersjach: Tołstoj, Tołstojowa i, z rosyjska, Tołstaja) to wybitna rosyjska slawistka, folklorystka i etnolingwistka, od niemal 20 lat kierująca Zakładem Etnolingwistyki i Folkloru Instytutu Słowianoznawstwa Rosyjskiej Akademii Nauk, członek zagraniczny Serbskiej Akademii Nauk. Z domu Szur, poślubiła wybitnego rosyjskiego uczonego Nikitę Iljicza Tołstoja, prawnuka autora Wojny i pokoju, wchodząc poprzez niego równocześnie i do rodu Tołstojów, i do grona wielkich rosyjskich slawistów, spośród których Władimir Toporow, jeden z Atlasów slawistyki światowej, był promotorem jej rozprawy doktorskiej. Dzisiaj, po śmierci i Toporowa, i Nikity Iljicza, to właśnie Swietłana Tołstojowa stoi na czele tzw. moskiewskiej szkoły etnolingwistycznej. A że mówi się czasem, że w Europie są tylko dwie szkoły etnolingwistyki – moskiewska i lubelska – nie dziwota, że od końca lat 70. profesor Tołstojowa stała się częstym gościem w Lublinie, Warszawie, Krakowie, wiążąc się z polskimi lingwistami mocnymi więzami naukowymi i ludzkimi. Włada językiem polskim w sposób zdumiewający, trudno w jej mówionej polszczyźnie usłyszeć choćby cień tak trudnego do wygaszenia akcentu rosyjskiego.
Odpowiedź z Moskwy przychodzi szybko, wraz z nią – nowe przekłady. Teraz dysponuję już czternastoma Tołstojowskimi przekładami Szymborskiej; wkrótce zaczną dochodzić nowe.
Pytam, skąd to urzeczenie właśnie poezją Szymborskiej? Skąd tłumaczenie nie na pokaz, nie do druku: dla samej siebie i grona myślących podobnie przyjaciół? Czym tak Szymborska rosyjską uczoną ujęła? „Zupełnie szczególnym widzeniem świata – czytam w odpowiedzi – poczuciem jedności z całym kosmosem, w którym każda rzecz jest podmiotem z własnym odczuwaniem świata i własną więzią z człowiekiem. Lustro nawet na ścianie zburzonego domu pamięta o swej funkcji odbijania – i odbija, choć teraz, zamiast twarzy tych, których już nie ma, płynące obłoki. Zdumiewa artystyczna śmiałość Szymborskiej, jej obrazy wychodzą daleko poza granice metafory – nie tylko językowej, ale i poetyckiej, rozrywają te granice i wyciągają z obrazu ostateczne konsekwencje”.
Ponieważ moje postrzeganie Szymborskiej jest podobne, rozpoczyna się wielomiesięczna korespondencja – niezbyt częsta, ale, powiedziałbym, myślowo intensywna. Jestem poruszony, że staję się pewnie pierwszym polskim czytelnikiem nowych przekładów, jakie powstają w moskiewskim mieszkaniu Swietłany Michajłowny, że pewne szczegóły, metafory, chwyty poetyckie polskiej poetki Swietłana Tołstojowa ze mną omawia i uważnie się w moje komentarze wczytuje.
Bo też jest Szymborska poetką niezwykle dla tłumaczy trudną, a prostota jej wierszy jest prostotą pozorną i, rzekłbym, zdradliwą. Kiedy w Dzieciach epoki pisze: „Jesteśmy dziećmi epoki, / epoka jest polityczna. / Wszystkie twoje, nasze, wasze / dzienne sprawy, nocne sprawy / to są sprawy polityczne”, ucho każdego Polaka natychmiast wychwyci cytat z pieśni wieczornej „Wszystkie nasze dzienne sprawy / Przyjm litośnie, Boże prawy”, jak w wersach kolejnych – „Nawet idąc borem lasem / stawiasz kroki polityczne / na podłożu politycznym” – usłyszy cytat ze starej polskiej pieśni żołnierskiej, przywołanej przez Żeromskiego w Popiołach – ale czy wysłyszy to ucho cudzoziemca? A jest tu przecież jeszcze i zwrot z języka naszej publicystyki politycznej: coś ma podłoże polityczne!
A jeśli to wszystko cudzoziemcy usłyszą, to czy znajdą w swoich językach środki dla oddania tych nawiązań? Widocznie trudno je znaleźć; ten wspaniały wiersz ma tylko jeden swój przekład na język rosyjski, ale jego autor, Swiatosław Swiacki, poniósł w tłumaczeniu całkowitą porażkę artystyczną. Tytułowy wiersz tomiku Chwila kończy Szymborska pogodnym, zdawałoby się, trójwierszem: „Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila. / Jedna z tych ziemskich chwil / proszonych, żeby trwały” – ale jakaż to pogoda, skoro jest to aluzja do pamiętnego wersu z Fausta Goethego „Trwaj, chwilo, jesteś piękna” – wers ten zaś jest z kolei częścią paktu z Szatanem, targowania się o nieśmiertelność; odczytanie tej zawartej w ostatnim wersie aluzji każe zobaczyć cały wiersz w nowym świetle. Nawet tak wytrawny tłumacz literatury polskiej w ogóle, a Szymborskiej w szczególności, jak Asar Eppel, aluzji tej do końca nie dosłyszał, bo dla owego trójwiersza dobrał w swoim przekładzie takie wyrazy, które Rosjanom odczytać nawiązania do Fausta, moim zdaniem, nie dają. Jest w wierszu Pisanie życiorysu sformułowanie „Do tego fotografia z odsłoniętym uchem”, które Swietłana Michajłowa przetłumaczyła tak: „K etomu jeszcze fotografija s ottopyriennym uchom”, co po polsku oznacza „Do tego fotografia z odstającym uchem”. Też pięknie – tyle że „odstające ucho” ma co drugie-trzecie dziecko, tymczasem „z odsłoniętym uchem” to PRL w najmniejszej pigułce: takie było „w minionym okresie” zalecenie, by tak zwane zdjęcie paszportowe zostało wykonane z lewego profilu z odsłoniętym uchem. „Najtrudniej jest oddać – napisała mi Swietłana Michajłowna o trudnościach z przekładaniem Szymborskiej – kontekst sytuacyjny, te wszystkie nici, które się ciągną od opisywanej sytuacji do mnogości innych sytuacji, te różnorodne konotacje związane z polską codziennością, i oddać całą tę gęstą tkaninę życia w jej wierszach”.
Jednak może najciekawsze były dla mnie te miejsca w Tołstojowskich przekładach, w których opór stawiała tłumaczce sama materia języka, foniczna i gramatyczna substancja polszczyzny. Wiersz Mała dziewczynka ściąga obrus – olśniewający traktat psychologiczny w 26 wersach – rozpoczyna się od frazy „Od ponad roku jest się na tym świecie”, w której bezosobowe „jest się” stanowi rdzeń psychologicznej sytuacji: oto bardzo mały człowiek, który nie ma jeszcze określonej własnej podmiotowości, jeszcze nie jest świadom ani samego siebie, ani świata, który go otacza; oto ściągnięcie obrusa (z całą zastawą stołu), które jest koniecznym krokiem w budzeniu się świadomości praw rządzących rzeczywistością i miejsca własnego „ja” pośród rzeczy tego świata. Żeby się perspektywa tej samoświadomości niejasno pod koniec wiersza zarysowała, wiersz musi się zacząć od stwierdzenia stanu nieświadomości; to jest funkcja inicjalnego „jest się na tym świecie”.
Ale język rosyjski, struktura jego systemu gramatycznego, nie ma środków, aby takie bezosobowe „jest się” wyrazić. Choćbyśmy rosyjską gramatykę wywracali podszewką do góry, takiego sposobu wyrażania bezosobowości w niej nie znajdziemy: Rosjanie bezosobowość wyrażają formami osobowymi. Tą drogą, siłą rzeczy, poszła Swietłana Tołstojowa, pisząc: „Czut’ bol’sze goda ja na etom swietie”. Ja! – a więc świadomość własnej podmiotowości wyrażona już w pierwszym wersie! Eppel próbuje być bardziej ostrożny i rafę owego „ja” wyminąć; pisze: „Ona na etom swietie bol’sze goda”. Prawdziwie zamienił stryjek siekierkę na kijek: ruszczyzna uparcie podsuwa raz osobowe „ja”, raz osobowe „ona”, bo inną formą nie dysponuje – Szymborska zaś uparcie obstaje przy hojnie oferowanym przez polszczyznę „jest się”, bo niesiona przez tę formę bezosobowość jest tu istotą rzeczy.
W jednym ze swych studiów o Leśmianie (a to Leśmian jest poetyckim ojcem Wisławy Szymborskiej) Michał Głowiński utrafił w taką istotę rzeczy, pisząc, że u Leśmiana „sposób pisania jest sposobem istnienia”: pewne byty zostają powołane do życia i żyją w powołanym do życia istnieniu tylko dlatego – i właśnie dlatego – że użyto do ich powołania tych właśnie, a nie innych wyrażeń. Powiedzieć o nich inaczej – to zniweczyć ich byt. Echem tej zasady żyją byty powołane do istnienia przez Szymborską. Pytam czasem studentów na zajęciach z przekładoznawstwa, kto jest narratorem Kota w pustym mieszkaniu, jednego z największych arcydzieł polskiej poezji. Poetka? – nie, bo relacjonowałaby wtedy, co robi kot: „Do wszystkich szaf zajrzał. / Przez półki przebiegł. / Wcisnął się pod dywan i sprawdził”. Może sam kot? – też nie, bo wtedy przeczytalibyśmy: „Do wszystkich szaf zajrzałem. / Przez półki przebiegłem. / Wcisnąłem się pod dywan i sprawdziłem”. Więc kto, skoro czytamy: „Do wszystkich szaf się zajrzało. / Przez półki przebiegło. / Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło”? W genialnym chwycie poetyckim (ale podsuniętym przez nasz system gramatyczny) Szymborska otwiera owym bezosobowym „się zajrzało” przestrzeń domysłu, w której rodzi się byt zupełnie szczególny: niepochwytna dla nas psychika udręczonego zwierzęcia – nieświadomego na naszą ludzką miarę, a przecież doświadczającego krzywd i udręczenia. Jeszcze nieświadomego – ale już czującego. I teraz niech ktoś spróbuje to wyrazić po rosyjsku, w języku, który takiej formy nie zna, ba – w którym odpowiednik polskiej partykuły się, mogącej dość swobodnie wędrować między wyrazami w ramach zdania, jest na stałe uwiązany do swego czasownika – tak bardzo, że pisany jest z nim łącznie. A ponieważ tego ruchomego bezosobowego się Szymborska używa w Kocie aż siedem razy i na nim opiera ściskającą za gardło finałową frazę „Będzie się szło w jego stronę / jakby się wcale nie chciało”, a nie ma w ruszczyźnie strukturalnego środka do jej wyrażenia, to cały ten wiersz jest na język rosyjski po prostu nieprzetłumaczalny.
Czy jednak przekładu nie próbowano? Ależ próbowano, i owszem. W Internecie natknąłem się na 11 rosyjskich przekładów Kota, w tym na całkiem cudaczne, do rymu i do rytmu, regularnymi czterowierszami, z sentymentalnym piosenkowym zaśpiewem. Rację miał, doprawdy, Czesław Miłosz, kiedy pisał w Ogrodzie nauk o „przekładach pozornych”, które więcej szkody niosą niż pożytku, bo dają „złudzenie obcowania z tradycją, choć w istocie są szkołą nieuwagi i pobieżności”. Asar Eppel, który nawet tak karkołomne wiersze Szymborskiej, jak Miniatura średniowieczna czy Konkurs piękności męskiej, przełożył z zapierającą dech wirtuozerią, Kota w pustym mieszkaniu obszedł dalekim łukiem, zdając sobie sprawę, że żadną żonglerką słowną nie załata luki w rosyjskim systemie gramatycznym.
Bodaj najwięcej miejsca w naszej korespondencji z profesor Tołstojową zajęły Otwornice. Ten późny wiersz Wisławy Szymborskiej (z tomiku Tutaj, 2009) oparty jest na upartych powtórzeniach, a powtórzenia te – na wybijanym nieustannie jednosylabowym bo: „Żyły tutaj, bo były, a były, bo żyły. […] / W liczbie mnogiej, bo mnogiej / choć każda z osobna, / we własnej, bo we własnej / wapiennej skorupce”. Ekwiwalentnego jednosylabowca ruszczyzna nie ma: słownik podpowiada „potomu czto”, „tak kak”, „a to”, „ibo” i im podobne, a więc od dwóch do czterech sylab, co dla tłumacza jest akurat w tym wierszu bardzo nieporęczne. I rzecz nie tylko w rytmie: to właśnie mnie zafrapowało, że dopiero kiedy usłyszałem, jak bardzo owe „potomu czto” i „tak kak” rozbijają tok rosyjskiego tłumaczenia, zacząłem się zastanawiać nad znaczeniem i funkcją owego bo. Napisałem do Swietłany Michajłowny: „Wydaje mi się, że za tym wierszem leżą utarte polskie odpowiedzi na dociekliwe pytania. Pyta ktoś na przykład: «Czemu się tak przy tym upierasz?» «Bo tak». Albo: «Dlaczego nie chcesz się zgodzić?» «Bo nie i już». Albo: «Skąd wiesz, że to przez niego?» «Bo wiem». To bo oznacza bardzo silne przekonanie, że jest tak, jak jest, i nic tego nie może zmienić. Forma jest potoczna, ale pod nią kryje się jakaś filozoficzna wręcz wiara w niezachwianość swej pozycji. W owym bo zawarte jest również przekonanie o organicznej więzi przyczyny i skutku (trzeba by tę tezę długo rozwijać), którego nie zawiera stosowane przez Panią rosyjskie da («w sobstwiennoj, da, w sobstwiennoj izwiestkowoj skorłupkie»). Pasują tu bardziej wyrazy poskol’ku i ibo, tyle że nie mają tej jednosylabowej zwartości, co polskie bo. Trudna sprawa dla tłumacza”. W odpowiedzi Swietłana Michajłowna przerobiła swój przekład i przysłała nową jego wersję, podzielając jednak myśl, że owo kluczowe bo jest w istocie na rosyjski nieprzetłumaczalne („w rosyjskim jego sens oddaje się czasem przez intonację”), co z konieczności musi się odbić na przekładzie całego wiersza.
Jeszcze kilka miesięcy temu, w czasie kolacji podczas Światowego Kongresu Polonistów w Katowicach, wróciliśmy z panią Tołstojową do tych nieszczęsnych Otwornic – nieszczęsnych, bo i samo słowo otwornica nie ma w ruszczyźnie optymalnego odpowiednika! Jak przytomnie zauważyła Swietłana Michajłowna, rosyjski ekwiwalent słownikowy molliusk oznacza to, co jest w środku (pomijając już fakt, ze brzmi mokro i ośliźle, w przeciwieństwie do ostrych i suchych otwornic), drugi ekwiwalent – rakuszka – jest „suche i ostre”, jednak oznacza tylko to, co na zewnątrz (muszelkę), ale bez żyjątka w środku, a wyrazu, który obejmowałby i jedno, i drugie, w języku rosyjskim nie ma.
I tak oto, niespiesznie i niejako przy okazji, w czasach, które niespiesznym rozmowom nie sprzyjają, trwa ów rosyjsko-polski dialog ponad granicami. Przeglądam się w tych Tołstojowskich przekładach jak w osobliwym lustrze, zadając samemu sobie pytania, które bez tej konfrontacji z rosyjskim przekładem pewnie w ogóle nie przyszłyby mi do głowy. Tak to jest, kiedy język ojczysty jest dla człowieka oczywistością, a z racji tej oczywistości staje się przezroczysty i niedostrzegalny. I dopiero opór, z jakim język ten jeży się przed próbującym go okiełznać tłumaczem, każe człowiekowi spojrzeć na macierzystą mowę jako na stworzenie nieskończenie od oczywistości odległe. A może jest na odwrót: to ten drugi język jeży się i buntuje wobec pierwszego, broniąc się przed narzucaniem mu nieswoich reguł? Cóż bardziej naturalnego od frazy „bujniej już nie można było, / bardziej żabio i słowiczo” – a jednak rosyjski z jego nieskończonymi możliwościami słowotwórczymi tak powiedzieć nie pozwala (to spostrzeżenie zawdzięczam również Swietłanie Tołstojowej).
Przeglądają się w sobie języki, przeglądają wiersze i całe literatury. „W graniczących z sobą poezjach – polskiej i rosyjskiej – podobne do siebie talenty nietrudno odnaleźć – pisał w posłowiu do tomu swych przekładów Szymborskiej Eppel – ale są też głosy osobne. Głosu, który by odpowiadał głosowi Szymborskiej, tu, w Rosji, nie mamy”. Są sytuacje, kiedy literatury na takie głosy osobne pozostają nieczułe albo próbują przyczesać je własnym grzebykiem, że się tak z rosyjska wyrażę.
Niepowtarzalny głos Szymborskiej został w Rosji usłyszany i, co ważniejsze, zrozumiany i w całej jego osobności uszanowany. Obecność w gronie ambasadorów Szymborskiej w Rosji także Swietłany Tołstojowej pozwala mieć nadzieję, że – chociaż niepublicznie, nieśpiesznie i szeptem – nasze dwie kultury będą się nadal w sobie przeglądały, dziwiły się sobie i wzajemnie na siebie otwierały.
Fot. Zarina Kobzajewa