Koronawirus. Nasze pojedynki z czasem pandemii
Skoro rządzący światem nie byli przygotowani na koronawirusowy kataklizm, to trudno się dziwić, że zaskoczył on także każdego z nas. Na różne sposoby próbujemy nie dać się obezwładnić temu zaskoczeniu.
Dr Marcin Pietrzak z Katedry Filozofii UO:
Kwarantanna i dreszcze przechodzące przez pneumę
Dni nie mijały jeszcze nigdy tak szybko. Nigdy! 6.00 – pobudka. Dziewięciomiesięczna Tosia ląduje na moich rękach, a żona idzie odsypiać nieprzespaną noc. Trzeba dać butlę i zmienić pieluchę. Pomiędzy 6.00 a 7.00 pojawia się w pokoju siedmioletnia Jagoda. Trzeba wydrukować kolorowankę i przygotować śniadanie. Tosia właśnie opanowała raczkowanie i stawanie na nogi przy wersalce, trzeba zatem uważać, żeby nie wpełzła pod stół i nie spróbowała wstać pod stołem. W końcu owinąłem stół folią spożywczą, ale granice wytrzymałości tego ogrodzenia Tosia testuje z systematycznością godną tyranozaurów z Parku Jurajskiego. Kolorowanka pokolorowana w 15 procentach, więc czas na muzykę: Miraculous Ladybug, Miraculous Ladybug czy Miraculous Ladybug – do wyboru, do koloru. Jest 8.00. Tosia nudzi się samodzielnym przemieszczaniem i trzeba ją wziąć na ręce. Teraz kaszka z owocami, a więc do kuchni. Tosia je, ale w pewnym momencie zaczyna się krztusić. Nieprzypadkowo. Taki właśnie sposób wybrała na informowanie rodziców, że już nie chce się jej jeść. Godzina 9.30. Tosia i ja jesteśmy u kresu sił. Będzie spać. Tosia śpi – żona wstaje. Teraz ja i pies wyruszamy na teren skażony, więc rękawiczki. Krótkie przygnębiające kółeczko po postapokaliptycznym pustkowiu pod blokiem. Powrót. Śniadanie. 10.00 trzeba siąść do pracy, bo do tej pory to była przyjemność… Trudno mi się skupić o 10.00, zwłaszcza w rozwrzeszczanym mieszkaniu.Wkrótce południe, a ja jeszcze nic nie napisałem. Tosia śpi, ale długo to nie potrwa. Podaruję Wam resztę harmonogramu. O 17.00 zdziwimy się z żoną jak co dzień, że dzień już minął i wspomnimy z goryczą tych, którzy nudzą się na kwarantannie.
Kwarantannowy zawrót głowy nie jest jednak daremny. Okazało się, że wirus COV-SARS2 stał się dla mnie mistrzem duchowym. To prawda, nie jest zbyt mądry. W rzeczy samej, poza ciałem nosiciela nie wykazuje nawet oznak życia, a co tu mówić inteligencji. Jednak sama jego obecność wiele spraw rozjaśnia.
Wirus w swojej najeżonej wypustkami lipidowymi mądrości pouczył mnie o mojej własnej naturze duchowej i jej ograniczeniach. Wiem, że cokolwiek będę robił w życiu, muszę dbać o to, żeby mieć możliwość sensownego mówienia do ludzi. Brakuje mi moich studentów. Wiem, że często bywają irytujący, ale bez rozmowy z nimi jakoś mi nieswojo. Wykłady online zupełnie mnie nie satysfakcjonują, a są po stokroć bardziej męczące. Myślałem o tym już wcześniej, ale teraz jestem pewien, że duch unosi się nie poza czasem i przestrzenią, ale raczej tam, gdzie są ludzie z ich cielesną obecnością. Jest gorącym tchnieniem przenikającym ludzkie mrowisko i nadającym mu spójność. Wiem już, że moja filozofia jest głęboko osadzona w ciele i że słabo się przenosi po łączach światłowodowych. W plątaninie kabli i serwerów ginie poczucie obecności, a ono jest dla mnie najważniejsze. Żeby nie zwariować, robię lajfy na facebooku. To nie to samo, co zajęcia, ale zawsze jakieś przeczucie własnej i innych obecności może się pojawić. Duch jest tchnieniem, które łączy przede wszystkim tych, którzy są blisko siebie. W takich momentach, jak ten, wszyscy czujemy przenikający ducha dreszcz. Zapamiętamy to. Myślę, że wkrótce znowu się spotkamy w tak dotychczas lekceważonym realu. Tęsknię za Wami.
Dr hab. Sabina Brzozowska, prof. UO z
Instytutu Nauk o Literaturze UO:
- Hasło „zostań w domu” wpisuje się w kondycję badacza literatury, a zatem nie zrobiłoby na mnie wielkiego wrażenia, gdyby nie okoliczności, bo niepokój związany z pandemią pojawił się od razu. No i przeświadczenie, że rutynowe sprawy trzeba będzie zreorganizować. Te najzwyklejsze: zakupy. Na wyprawy łowieckie rusza mąż wyposażony w dosyć długą listę zakupową, uzbrojony w jednorazowe rękawiczki i płyn dezynfekujący. Jak na nieprzytomnych naukowców byliśmy zatem zadziwiająco przezorni. Problem większych zakupów dla nas – powiedzmy sobie szczerze – był jednak wtórny wobec potrzeb naszych współlokatorów. W pierwszej kolejności pojawiły się w domu zapasy chrupek, smakołyków, gryzaków, dietetycznych kocich saszetek, piasku – wszystko dla dużego psa w sile wieku i starszego pana kota. No i w tym momencie już wiadomo, że po pierwsze: nie musimy pożyczać psa, by wyjść z domu; po wtóre: są stworzenia, które ta sytuacja może… cieszyć. Pandemia uniemożliwiła nam również wyprawy do sklepów ogrodniczych, ale nie wyhamowała potrzeby sadzenia kolejnych drzew. Brzozy i kwitnące krzewy powinny dotrzeć do nas po świętach.
Zwykle, gdy izolacja dotknie naukowca, humanistę, pada pytanie o listę lektur. Odpowiem przewrotnie: trwa rok akademicki, do końca marca udało nam się uporać z raportami ewaluacyjnymi, zaległymi sylabusami etc. Wiedziałam już wcześniej, że w semestrze letnim będę miała bardzo mało zajęć, toteż zaplanowałam dokończenie pisanych z mozołem artykułów. I udało mi się skończyć ważny dla mnie tekst. Teraz czytam i naukowo eksperymentuję. Brakuje mi bezpośredniego kontaktu ze studentami, no i oczywiście z doktorantami, zajęcia na uniwersytecie powinny być dla nas poligonem doświadczalnym, na którym mówimy „sprawdzam” naszym autorskim teoriom. Równocześnie chętnie buszuję po bibliotekach cyfrowych i przeglądam prasę sprzed pierwszej wojny światowej.
W ostatnim czasie chyba bardzo wiele osób zauważyło, że politycy i celebryci zaczęli się pokazywać na tle domowych biblioteczek. Jestem raczej realistką i umiarkowaną optymistką. Trudno mi zatem uwierzyć, że nastanie moda na literaturę i utrwalą się dobre snobizmy, ale może ten i ów odkryje, że ani tekst disco polo, ani wenezuelska telenowela nie pomogą nam zrozumieć świata. A ucieczka w tandetę nie jest żadną ucieczką.
Reasumując: sama izolacja na razie nas nie męczy. Nieznośny jest lęk o zdrowie, lęk przed nieznanym; no i tęsknota za kawiarnianymi spotkaniami przy lodach amaretto.