WRACAMY NA ŁAMY. "Indeks" zaprasza do lektury
Przypominamy wykład pt. Kto włada naszą pamięcią zbiorową?, który
wygłosiła na Uniwersytecie Opolskim prof. Anna Wolff-Powęska, politolog,
historyk idei z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
- Na tytułowe pytanie:
kto rządzi naszą pamięcią, mogłabym odpowiedzieć przewrotnie słowami Orwella: Kto dominuje nad teraźniejszością, ten włada
przeszłością, ale oczywiście byłoby to spore uproszczenie. W tym pytaniu
zawarte jest pytanie o kondycję zbiorowości narodów w Europie: jacy jesteśmy,
dokąd zmierzamy – na bazie tego, skąd przychodzimy, a także refleksja: w jakim
stopniu nasza kultura historyczna kształtuje naszą kulturę polityczną.
W ostatnich dwóch dekadach mamy do czynienia z renesansem pamięci zbiorowej, renesansem debaty na temat przeszłości. Złożyło się na to z pewnością wiele czynników. Po pierwsze: wszystkie przełomy generują zainteresowanie przeszłością. Tak było w roku 1918, 1945, tak jest po 1989. Ludzie czują się dziś w jakimś sensie bezradni wobec wyzwań rzeczywistości, stracili zaufanie do właściwie wszystkich instytucji, szukają więc potwierdzenia własnej tożsamości w wybranych segmentach przeszłości. Następuje gwałtowne przywłaszczanie i dopisywanie historii. Narody, które nigdy nie miały własnej państwowości, jak Ukraina, Białoruś, Słowacja, piszą swoją historię od nowa. Społeczeństwa, których pamięć do 1989 roku była zablokowana, chcą ujawnić, upowszechnić swoją pełną dramatyzmu historię. Dokonuje się więc ciągła konfrontacja pamięci wschodu i zachodu Europy. Zachód, który długo nie chciał słuchać historii wschodniej Europy, dziś zaczyna to robić. Nawiązuje się powoli dialog o przeszłości w poczuciu odpowiedzialności za wspólną przyszłość.
Mówimy ciągle o pamięci zbiorowej, a przecież naród nie ma pamięci. Tak samo jak nie ma sumienia. Sumienie, pamięć może mieć tylko jednostka. Czy w takim razie uprawomocnione jest to pojęcie? Otóż w naukach społecznych, humanistycznych występuje pojęcie pamięci komunikatywnej. Ta pamięć jest krótka, jednogeneracyjna – ważne jest, co z niej pozostanie w pamięci kulturowej. Naród nie ma pamięci, ale kształtuje pamięć członków swojej wspólnoty poprzez podręczniki szkolne, kanon lektur, obrzędowość, rytuały, święta, wspólne wartości, kulturę, tradycje... To wszystko tworzy fundament wspólnej pamięci, którą – trochę upraszczając – nazywamy pamięcią zbiorową.
O ile w debacie publicznej mamy do czynienia z nakazem pamięci, o tyle nikt nie mówi o nakazie zapomnienia. A przecież te dwie kategorie znajdują się w ciągłej dialektyce, jedno warunkuje drugie. Friedrich Nietzsche, filozof niemiecki, powiedział: Bez pamięci moglibyśmy żyć, ale bez zapomnienia – nie. On potępiał tę obsesję pamięci, zresztą neurolodzy mówią to samo – pewne rzeczy trzeba wyrugować z pamięci, żeby móc normalnie funkcjonować. Już w 44 roku przed naszą erą, kilka dni po tym jak zamordowano Cezara, Cycero domagał się, aby pamięć zbrodniczych czynów została zatarta przez niepamięć. Po wielu konfliktach i wojnach ogłaszano amnestię po to, by pamięć konfliktu nie zmieniła się w nowy konflikt – aby uniknąć kolejnych zbrojnych konfrontacji trzeba było po prostu przebaczyć, darować.
Między nauką a polityką
- Systemy totalitarne uprawiały pamięciobójstwo. Pamięć tych czynów, które przeszkadzały w sprawowaniu władzy skazywano na banicję. Palono książki, później palono ich autorów... Ale jak się okazuje, w demokracji też próbuje się manipulować pamięcią, traktując historię jako moralną maczugę skierowaną przeciwko wrogom politycznym.
O przeszłości mówimy albo pozytywnie, albo negatywnie, nigdy obojętnie. Ta emocjonalność, zaangażowanie w mówieniu o przeszłości jest wykorzystywana, bo wprawdzie historii nie da się zmienić, ale można zmienić pamięć. Każdy naród chciałby być dumny ze swojej przeszłości, zatem dba o to, żeby nie ujawniać pewnych niewygodnych faktów, niedoskonałości. A w tym pomagają przede wszystkim politycy i partie polityczne.
Przez kulturę historyczną rozumiem wszelkie formy, w jakich zbiorowości prezentują swoją wiedzę historyczną, w jakich ją interpretują, jakie tworzą mity, wyobrażenia i obrazy przeszłości. Przez pojęcie polityki historycznej natomiast (to pojęcie zapożyczone z niemieckiego jest bardzo niezręczne, bardziej poprawne byłoby: polityka wobec przeszłości, pamięci) rozumiem wszelkie intencjonalne działania, które traktują historię jako formę sprawowania władzy. Mówiąc bardzo lapidarnie, jest to uprawianie polityki przy użyciu historii. Tak działo się, odkąd istnieje instytucja państwa. Politykę historyczną uprawiali nadworni kronikarze, dworscy historycy, głoszący chwałę swoich panów. Historia była i jest utrwalana przy pomocy pomników, obrazów, filmów, inscenizacji bitew.
Dziś historyk, badacz znajduje się w polu ciągłego napięcia – między nauką a polityką. Niestety, historyk, strażnik pamięci, przegrywa tę batalię. Bo historiografia nie posługuje się obrazami, a więc nie ma szans przedrzeć się ze swoją prawdą do świadomości młodych ludzi. Pojawia się oczywiście pytanie: a co to jest prawda? I kto ma prawo ją głosić?
Jeszcze po pierwszej wojnie światowej mówiono o zwycięzcach i pokonanych, po drugiej wojnie światowej – o sprawcach, świadkach i ofiarach. Jeszcze po pierwszej wojnie światowej żołnierz wracał do domu jako bohater, bez względu na to, po czyjej stronie walczył. Ponieść śmierć dla ojczyzny to był honor. Ludobójstwo w czasie II wojny światowej sprawiło, że tak już nie można było powiedzieć. Po jej zakończeniu narodom okupowanym wydawało się, że proces rozliczenia z przeszłością będzie przebiegał tak, jak w życiu religijnym: nastąpi wyznanie winy, potem pokuta, posypanie głowy popiołem, worek pokutny, zadośćuczynienie, a na końcu przebaczenie i pojednanie. Ale w życiu publicznym, politycznym, społecznym ten proces jest bardzo rozciągnięty w czasie, nawet na kilka generacji. Bo wyznanie winy stygmatyzuje. Milczenie jest obroną twarzy przed stygmatyzacją, zniesławieniem, potępieniem społecznym. A przecież honor i duma są podstawą każdej tożsamości – można być dumnym z cierpienia, ale trudno być dumnym z powodu winy. Stąd po II wojnie światowej pojawiła się cała masa strategii obronnych. Ten proces trwa już 70 lat i będzie trwał dalej, bo każda generacja zadaje nowe pytania.
Wojna świąt
- W Polsce mamy dziś do czynienia z głębokim podziałem, jeśli chodzi o interpretację i ocenę przeszłości. Najbardziej spektakularnym medium, po które najchętniej sięgają politycy, są święta pamięci. I tutaj mamy do czynienia z rewanżem pamięci. Każdy nowy system, każdy nowy władca rozpoczyna rządzenie od zmiany kalendarza świąt. Po 1945 r. przy pomocy kalendarza władze PRL rozliczyły się z okresem międzywojennym: wyrugowano święto 3 Maja i święto 11 Listopada, co sprawiło, że byliśmy świadkami i uczestnikami wojny świąt: 1 Maja z 3 Maja, 7 Listopada z 11 Listopada. Cała historia 1918 – 1939, łącznie ze świętami, została wtedy odrzucona jako reakcyjna. Historia odwróciła się po 1989 r. – przywrócono święta z okresu międzywojennego, ze świąt obchodzonych w PRL pozostał 1 Maja, no bo trudno było wyrzucić z kalendarza święto obchodzone na całym świecie od 1889 roku na pamiątkę krwawego stłumienia buntu robotników w Chicago... Wróciły święta 3 Maja i 11 Listopada, Święto Wojska Polskiego – dotąd obchodzone 12 października, w rocznicę bitwy pod Lenino, zaczęto obchodzić 15 sierpnia, w rocznicę cudu nad Wisłą. Te zmiany miały charakter ideologiczny, wyrażały także nasz stosunek do sąsiada.
Specyfiką PRL była wojna świąt kościelnych z państwowymi, bardzo wyraźna w 1966 r., kiedy obchodzono 1000-lecie istnienia Polski.
Wskazuję na te rytuały świąteczne, ponieważ one odgrywają w społeczeństwie ogromną rolę, dają poczucie ciągłości historii, niepowtarzalności. Ważne jest także, co kto w czasie tych obchodów powie. Przykład: 8 maja 1985 r., 40 lat od zakończenia II wojny światowej kanclerz Helmut Kohl spotkał się z prezydentem USA Ronaldem Reaganem na cmentarzu w Bitburgu, gdzie obok grobów pochowanych tam żołnierzy amerykańskich znajdują się groby żołnierzy SS. To spotkanie, właśnie tam, miało pokazać, że Niemcy są już innym, nowoczesnym narodem. Ale dla ofiar liczyła się ta rocznicowa symbolika. Wybuchł skandal.
Są tylko dwa państwa, którym udało się zachować niezmienione święta: w Stanach Zjednoczonych od zawsze 4 lipca obchodzą święto niepodległości, we Francji – 14 lipca świętują zdobycie Bastylii. Wszystkie inne państwa, których ciągłość kulturowa, tak jak u nas była przerywana, nieustannie zmieniają nazwy ulic, posągi na cokołach pomników…
Ile pamięci?
- Wróćmy na polskie podwórko, a więc i do głębokiego podziału między naszymi politykami – to pękniecie ma głębokie uzasadnienie w interpretacji historii. Pierwsza grupa to politycy i ich zwolennicy, którzy uważają, że polityka historyczna powinna być centralnym zadaniem państwa. Z przesadą można powiedzieć, że są zwolennikami utworzenia ministerstwa prawdy historycznej, jak w Roku 1984 Orwella, dodajmy – jedynej prawdy historycznej W tym pragnieniu zawiera się cała istota patriotyzmu afirmacyjnego. Przed kilku laty Jan Józef Lipski, autor pracy Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy z 1981 r., został odsądzony od czci i wiary, ponieważ przypominał, że Polska miała na swym koncie również niechlubne czyny, że nie ma niewinnych narodów, że każdy był kiedyś w różnych momentach historycznych i sprawcą, i ofiarą, i tzw. świadkiem uczestniczącym. Okazało się, że ten, kto krytykuje własną przeszłość, wydobywa na światło dzienne niechlubne czyny, ten jest zdrajcą. Politycy, którzy są zwolennikami tej jedności pamięci historycznej, uważają, że trzeba ją społeczeństwu zaordynować – temu zadaniu trzeba podporządkować program szkolny – wszyscy pamiętamy zmianę kanonu lektur, wprowadzoną przez ministra Giertycha.
Druga grupa polskiego społeczeństwa uważa, że pamięć jest formą wolności. W związku z tym rzeczą naturalną jest, że żołnierze AK mają inną pamięć okresu II wojny światowej niż żołnierze AL, że inna jest świadomość i pamięć chłopa z Lubelskiego, a inna więźnia obozu koncentracyjnego. Inaczej pamiętają Ślązacy, inaczej Kaszubi. Ci politycy i ich zwolennicy uważają, że Polska nie jest wybranym, wyjątkowym narodem, nasza historia też nie była wyjątkowa, a więc i pamięć o niej nie musi być wyjątkowa. Ta grupa uznaje, że pamięci może być wiele, jest zdania, że musimy wszyscy swoich wspomnień i przeżyć z szacunkiem wysłuchać.
Żyjemy w jednoczącej się Europie. Jej wartością jest wielość kulturowa, a więc niemożliwa jest Europa homogenicznej pamięci. Ale warunkiem poczucia wspólnoty od zawsze był dialog. Najważniejsze, żebyśmy posiedli minimum wiedzy na temat naszej przeszłości, abyśmy mogli z szacunkiem wysłuchać tego, co mają do powiedzenia na ten temat inni.
Notowała: Barbara Stankiewicz
„Wolf” Prof. Anna Wolff-Powęska w trakcie spotkanie z opolskimi studentami