WRACAMY NA ŁAMY. „Indeks” zaprasza do lektury

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: WRACAMY NA ŁAMY. „Indeks” zaprasza do lektury

Na zdjęciu: Prof. Adam Bodzioch ze swoimi studentami

Wszechobecna koronawirusowa przeszkoda uniemożliwiła również bezpośredni kontakt „Indeksu” z Czytelnikami. Kolejny numer musi więc poczekać na warunki umożliwiające druk, a zwłaszcza kolportaż. Do tego czasu „Indeks” będzie się tu przypominał tekstami, którym upływ czasu nie zaszkodził.

Prehistoria pisze listy          

W korytarzach budynku Uniwersytetu Opolskiego przy ul. Oleskiej 48 mieszkają sobie dyskretnie morskie stwory sprzed ponad trzystu milionów lat. Mijamy je codziennie.

Na drugim piętrze, na piaskowoszarym filarze przysiadł sobie belemnit. Ten utrwalony w kamieniu głowonóg sprzed blisko stu sześćdziesięciu milionów lat, żyjący w późnej jurze, wygląda jak ślad po przypaleniu płyty, którą jeszcze za PRL-u oklejono filary, a która - szczerze mówiąc – wygląda na przybrudzoną, pełną plam i plamek. Korci chwycić szmatę i poszorować co nieco… Tymczasem nad każdą z nich pochyla się niekiedy, wraz ze swoimi studentami, i to wcale nie w celach porządkowych, prof. Adam Bodzioch, kierownik Zespołu Paleobiologii w Instytucie Biologii Uniwersytetu Opolskiego. Z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza przywędrował na Opolszczyznę, a pracę na naszej uczelni rozpoczął, na prośbę ówczesnego prorektora prof. Jerzego Lisa, od zorganizowania Zakładu Paleobiologii. Tak powstał filar zespołu zajmującego się pracą badawczą i organizacją wykopalisk na terenie Krasiejowa.

A skoro o filarach mowa, wróćmy na korytarz drugiego piętra uniwersyteckiego budynku przy ul. Oleskiej i zatrzymajmy się przy kolejnym szarym filarze. Na nim przycupnęła amonitowa muszla. Jak się dobrze przyjrzeć, to od amonitów roi się całe drugie piętro. I nie tylko od nich. Kamieniarz, który przed laty ciął te płyty, poprzecinał przy okazji zastygłe w kamiennych blokach gąbki i ramienionogi. Odsłonił też minerały będące świadectwem pracy bakterii żerujących na martwych organizmach.

Ale oddajmy głos fachowcowi. Profesor Adam Bodzioch ma ten wykład w jednym palcu, bo po tych uczelnianych korytarzach (nazywa je uniwersyteckim muzeum historii Ziemi – z przypadku) oprowadza też swoich studentów:

 - Szara skała, którą są wyłożone filary na drugim piętrze oraz część parapetów – to tzw. wapień skalisty, który pochodzi z południowo-zachodniego obrzeżenia Gór Świętokrzyskich, najprawdopodobniej z okolic Małogoszczy. Ustalenie bardziej precyzyjnej lokalizacji byłoby możliwe wyłącznie po przestudiowaniu dokumentów handlowych, ponieważ na tym obszarze istnieje kilkanaście kamieniołomów, w których wydobywana była ta skała, a które zostały zamknięte w pierwszych dekadach lat powojennych. Z wypolerowanych płyt możemy wyczytać, że wapień ten osadzał się tam w oksfordzie (późna jura, ok. 160-150 mln lat temu), w ciepłym, płytkim morzu podzwrotnikowym (mniej więcej na szerokości geograficznej dzisiejszego Morza Śródziemnego), którego dno w mezozoiku zasiedlały m.in. gąbki krzemionkowe. Dziś świadectwem ich obecności są te ciemne plamy widoczne na kolumnach – plamy, dlatego że gąbki pierwotnie przybierały formy niezbyt regularnych kielichów, kubków, rur czy talerzy. Plamy są też efektem szybkiego, bakteryjnego rozkładu tkanek obumarłych osobników, o czym świadczą występujące w ich środkowych partiach skupienia siarczków żelaza, połyskujące złotawo przy obserwacji pod małym kątem.

Mamy tu zatem także dowody bujnego życia bezszkieletowych mikroorganizmów. Ze zwierząt prowadzących osiadły tryb życia widoczne są też ramienionogi z rzędu Terebratulida. Nieco rzadziej mamy szansę przyglądać się belemnitom i amonitom – przedstawicielom wymarłych u schyłku mezozoiku rzędów głowonogów, które prowadziły nekto-bentoniczny tryb życia drapieżców. Ze szkieletu belemnitów zachowane jest tylko rostrum stanowiące obciążnik tylnej części ciała, natomiast muszle amonitów często zachowane są kompletnie, chociaż przypadkowość płaszczyzny przecięcia powoduje, że zwykle obserwujemy tylko ich fragment.

Zejdźmy na parter. Tu, w hallu głównym, kolumny są czarne. I też, jak się im dobrze przyjrzeć, jakieś niedoczyszczone. Ta skała, mówi prof. Adam Bodzioch (o którym już wiem, że po kamieniołomach, skałach i innych wertepach biega od dziecka, a miał gdzie biegać, bo pochodzi z Kielecczyzny), jest doskonale znana kamieniarzom, architektom, geologom, paleontologom i kolekcjonerom skamieniałości jako wapień dębnicki.

- Pochodzi ona z tzw. łomu karmelickiego w Dębniku – małej wsi znajdującej się około 5 km na północ od Krzeszowic. Karmelici z klasztoru w sąsiedniej miejscowości Czerna pozyskiwali tę skałę od XVII wieku aż po koniec II wojny światowej – wykonywali z niej dekoracyjne elementy architektoniczne. Swoją drogą, warto zwiedzić klasztor w Czernej dla pełnego zrozumienia wartości estetycznej wapienia dębnickiego i kunsztu barokowych kamieniarzy...

W literaturze geologicznej wapień dębnicki jest opisywany od początków XIX wieku, przede wszystkim z powodu masowo występujących w nim skamieniałości. Na wypolerowanych powierzchniach niektórych płyt z kolumn uniwersyteckiego hallu doskonale widoczne są nagromadzenia szkieletów zwierząt morskich z późnego dewonu, liczących sobie zatem około 375 mln lat – zwierząt, które wymarły całkowicie u schyłku ery paleozoicznej. Mamy tu przede wszystkim kolonijne gąbki wapienne z rzędu Stromatoporoidea i koralowce czteropromienne (rząd Rugosa), którym towarzyszą silnie rozdrobnione szkielety osiadłych szkarłupni – przodków dzisiejszych liliowców, oraz muszle ramienionogów i ślimaków. Dokumentują one istnienie raf na skraju szelfu obrzeżającego od południa zalążek obecnego kontynentu europejskiego, znajdującego się wówczas jeszcze na półkuli południowej w pobliżu równika. Szkielety obumarłych zwierząt były zmywane z powierzchni raf podczas silnych sztormów, przenoszone prądami dennymi w głąb oceanu i osadzane tam w postaci cienkich warstw przepełnionych skamieniałościami – i właśnie te warstwy są widoczne na kolumnach. Warto dodać, że zasoby wapienia dębnickiego są na wyczerpaniu, a obecna szczątkowa eksploatacja nie obejmuje już warstw eksponowanych w hallu budynku naszego uniwersytetu, wobec czego te kolumny mają autentycznie unikatową wartość muzealnej dokumentacji paleontologicznej.

W gabinecie profesora dokumentacji paleontologicznej ciąg dalszy. Dalszy i cięższy: tony kamieni, kamyków i kamyczków, w jednych zatopione muszle, na innych odciski – a to ryby jakiejś prehistorycznej, którą woda przyniosła kiedyś na teren dzisiejszych wschodnich Karpat, a to rośliny „przedpotopowej”… Świat, którego już dawno nie ma, zatrzymany w kamieniach – kilka ton tych skał profesor pewnie w życiu przerzucił, buszując niemal od dziecka po polskich kamieniołomach. Kiedy buszował jako świeży absolwent Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego (był to przełom lat 80. i 90.), trafił na okazy, które przyniosły mu naukową nieśmiertelność. A na imię im: Hexactinoderrma, Silesiaspongia i Calycomorpha. To holotypy trzech gatunków gąbek, odkrytych przez ówczesnego magistra Adama Bodziocha: na okazy dwóch pierwszych trafił w kamieniołomach na Opolszczyźnie (m.in. w rejonie Tarnowa Opolskiego i Kamienia Śląskiego, stąd nazwa – Silesiaspongia), a na przypominającą kielich gąbkę, którą nazwał Calycomorpha (od łac. calyx czyli kielich) w pobliżu Jaworzna-Szczakowej. Wytknął mu później prof. Jerzy Głazek, promotor jego pracy doktorskiej, że zamiast sprzedać odkryte gąbki w pracy doktorskiej, pisał ją na całkiem inny temat. Ale profity z odkrycia miał, adekwatne do tamtych czasów: dzięki publikacjom w naukowej prasie zagranicznej mógł bez problemów wizowo-paszportowych uczestniczyć w konferencjach organizowanych na świecie, a nawet ubiegać się o refundację kosztów związanych z tymi wyjazdami.

- Takich bezimiennych gatunków, przedstawicieli dawno wymarłego świata, ciągle jeszcze odnajdywanych w różnych miejscach Ziemi, jest jeszcze bardzo wiele – mówi prof. Adam Bodzioch. – Są okresy geologiczne, o których wiemy bardzo mało, bo udało się odszukać mniej niż połowę gatunków wówczas żyjących.

Środkowy trias to ulubiony okres geologiczny profesora Bodziocha. Poświęcił mu pracę magisterską. Tropem była literatura niemiecka z początku XX wieku, w której natknął się na ważną wskazówkę: pochodzące od nazw konkretnych miejscowości określenia warstw geologicznych. Według współczesnego nazewnictwa były to więc warstwy: gogolińskie, górażdżańskie, boruszowickie, karchowickie… Krótko mówiąc: dostał podpowiedź, gdzie warto kopać.

- Zaczęło się od pracy magisterskiej. Dziś mogę powiedzieć, że na środkowym triasie zbudowałem cały swój kapitał naukowy. I tkwię w nim do dziś, w towarzystwie moich kolegów z uniwersytetu. W tej chwili moja aktywność zawodowa koncentruje się głównie na wykopaliskach w Krasiejowie, gdzie cały czas znajdujemy ogromny materiał kostny – wiele z tych kości wymaga jeszcze opracowania, wiele jest ciągle niezidentyfikowanych. I długo może takimi pozostać – do identyfikacji kręgowców nie wystarczy bowiem kość czy nawet fragment szkieletu, zazwyczaj potrzebna jest także czaszka. A ta może znaleźć się gdzieś kiedyś w świecie; trzeba cierpliwie czekać, aż ktoś, na przykład w Maroku, wykopie czaszkę kompatybilną z kością znalezioną w Krasiejowie.

- Krasiejów jest dla naukowców jedną wielką kopalnią. Owszem, niektóre gatunki odnalezionych tam kręgowców zostały już opisane, ciągle jeszcze niewiele o tych zwierzętach wiemy: w jaki sposób chodziły, czy więcej przebywały w wodzie, czy na ziemi, jak się odżywiały, w jaki sposób gryzły pożywienie… A tak przy okazji – tam nie odnaleziono żadnych dinozaurów. Silezaur to archozaur, czyli zwierzę dinozauropodobne, coś jak wyrób czekoladopodobny. Dinozaurami nie były także odkopany tam Polonosuchus (drapieżnik lądowy) oraz podobny do krokodyla gad Fitozaur.

Wszystko zaczyna się od kości. Bo tkanka kostna, jak się okazuje, przechowuje przez miliony lat informacje o wieku zwierzęcia, jego kondycji, odniesionych urazach, o sposobie i sprawności poruszania się. To dzięki analizie tkanki kostnej Metopozaura ustalono, że poruszał się inaczej niż początkowo sądzono: dzięki giętkiemu kręgosłupowi pływał jak traszka, nie używając do tego celu łap. Takich naukowych korekt dokonano już więcej: w sierpniu tego roku dzięki pomocy naukowców z poznańskiego uniwersytetu ustalono, że teren dzisiejszych wykopalisk w Krasiejowie przed milionami lat wcale nie był, jak początkowo przyjęto, dnem dużego jeziora, w którym żyły zwierzęta wodne.

- Pomogły nam w tym kości: okazało się bowiem, że są wśród nich i kości pochodzące od zwierząt lądowych, żyjących na terenach oddalonych nawet kilkadziesiąt kilometrów od miejsca ich znalezienia, a więc nietutejszych. Do Krasiejowa przyniosła je, korytami okresowych rzek, woda, a stało się to zapewne w trakcie powodzi. To rozlewisko rozciągało się tu może i przez dziesięć lat. Krasiejowskie kości pomogły też namalować dawny krajobraz dzisiejszego Krasiejowa: suchy grunt, z rzekami o charakterze okresowym, klimat suchy, z jedną porą deszczową.

Paleohistologia to, zdaniem prof. Adama Bodziocha, przyszłość naszych, opolskich paleontologów – bo, mówiąc żartem, kości do badań im nie brakuje, a motywacji do prowadzenia takich badań też nie powinno zabraknąć, ponieważ to dziedzina wciąż dość niszowa. Stąd o badaniach opolskich paleobiologów jest coraz głośniej, także za granicą, a ubocznym efektem tego echa jest fakt, że na studia magisterskie i doktoranckie na opolską paleobiologię zgłaszają się też cudzoziemcy. A na uniwersytecie w Bonn dr Dorota Konietzko-Meier z Zespołu Paleobiologii UO, podpatruje znakomitych paleohistologiów – m.in. sławę w tej dziedzinie, prof. Martina Sandera.

Jednym słowem – kości nie zostały porzucone.

Barbara Stankiewicz


 

.