WRACAMY NA ŁAMY. „Indeks” zaprasza do lektury
Wszechobecna koronawirusowa przeszkoda uniemożliwiła
również bezpośredni kontakt „Indeksu” z Czytelnikami. Kolejny numer musi więc
poczekać na warunki umożliwiające druk, a zwłaszcza kolportaż. Do tego czasu
„Indeks” będzie się tu przypominał tekstami, którym upływ czasu nie zaszkodził.
***
- Profesor Henryk Markiewicz, który na polski grunt przed pół wiekiem wprowadził do naukowych rozważań tzw. skrzydlate słowa, nazwał Pana skrzydlatologiem, a był to wyraz uznania dla Pańskich dokonań i zainteresowań badawczych dotyczących tej materii językowej.
- Przywołała pani nazwisko znakomitego literaturoznawcy, a przecież skrzydlatymi słowami, jako grupą jednostek języka, powinni zajmować się także, a nawet przede wszystkim, językoznawcy. W moim przekonaniu skrzydlate słowa należą do frazeologii, a tą zajmuję się od 30 lat, więc stając się „skrzydlatologiem”, wszedłem na teren przez językoznawców ignorowany. Kłopot ze skrzydlatymi słowami polega na tym, że są one z pochodzenia cytatami, a językoznawstwo zajmuje się nie cytatami, lecz jednostkami języka, czyli cegiełkami budulcowymi systemu językowego. Kiedy cytat, na ogół trochę tracąc część swej warstwy słownej, wchodzi do obiegu, zaczyna być powszechnie rozpoznawany, uciera się, stabilizuje, a więc przekształca się w jednostkę języka – dopiero wówczas zaczyna być dla językoznawcy prawdziwie interesujący.
Dla wielu polskich językoznawców „skrzydlate słowa” to wciąż metafora, a nie termin. Niemcy uznali to wyrażenie za termin już w wieku XIX, Rosjanie podobnie, a u nas pośród terminów lingwistycznych „skrzydlate słowa” są ciągle zjawiskiem egzotycznym. Miałem niedawno w PAN referat na temat skrzydlatych słów. Widziałem zainteresowanie, ale połączone z rezerwą: że to jednak cokolwiek niepoważne. Językoznawcze badania nad skrzydlatymi słowami są wciąż w powijakach. Moja wydana pięć lat temu książka Szkice o skrzydlatych słowach. Interpretacje lingwistyczne jest pierwszą i nadal jedyną próbą takiego spojrzenia, próbą tworzenia dla skrzydlatych słów językoznawczego aparatu pojęciowo-terminologicznego, porządkowania, wprowadzania kategoryzacji… A jest to dla lingwistyki zjawisko ważne, skrzydlate słowa są bowiem rodzajem wziernika w procesy frazeologizacji, pozwalają zobaczyć, co dzieje się z językiem, dostrzec, jak luźne, indywidualne konfiguracje słowne kostnieją, utrwalają się, stabilizują, autonomizują znaczeniowo i uspołeczniają, stając się jednostkami języka.
- Bo też jest i taki pogląd, że skrzydlate
słowa to pojęcie czysto literackie, nie językoznawcze. Na użytek naszej rozmowy
przyjmuję najprostszą definicję, że skrzydlate słowa to utrwalone w języku ogólnym
fragmenty tekstów lub samodzielne wypowiedzi (wyrażenia, określenia,
powiedzenia) znanego autorstwa albo ściśle określonego pochodzenia (Biblia,
mitologia, tytuły lub fragmenty dzieł literackich, filmowych, telewizyjnych,
publicznie zaistniałe powiedzenia znanych osób). Kilka przykładów: oczywista oczywistość, moherowa koalicja, Alleluja i do przodu, Balcerowicz
musi odejść… Jak to się dzieje, że nie wszystkie celne, błyskotliwe, albo
urodziwe językowo sformułowania uzyskują rangę skrzydlatych słów, a stają się
nimi niekiedy przeróżne pojęciowe kurioza i semantyczne dziwolągi?
- Nie ma
patentu na długi żywot jakiegoś zwrotu czy powiedzenia ani prostej recepty na „wyprodukowanie”
skrzydlatego słowa. Kiedy patrzymy na stare frazeologizmy, które w języku
polskim funkcjonują od kilkuset lat, to trudno jest prześledzić sam proces
frazeologizowania się i pozostaje zagadką, jak to się dzieje, że czyjaś
indywidualna, jednorazowa konfiguracja wyrazów nagle zostaje podchwycona przez
innych, osadza się w języku, zestala się, a nawet czasem zmienia pierwotny
sens. Używamy na przykład wyrażenia popiół
i diament ze strofy Norwida, ale u Norwida ten zwrot tkwił w obudowie
czterowiersza. Ilu dzisiejszych użytkowników zwrotu popiół i diament pamięta cały czterowiersz? Dlaczego 90 proc. tej
strofy uległo zapomnieniu, a te trzy wyrazy w naszej pamięci zbiorowej ocalały?
Tu akurat możemy powiedzieć, że do rangi skrzydlatego słowa wynieśli ten zwrot
Jerzy Andrzejewski i Andrzej Wajda. Jeszcze w pierwszych wydaniach Skrzydlatych słów profesora Markiewicza
na pozycji hasłowej widniał cytat z baśni Andersena: „-Patrzcie, przecież on
jest nagi! – krzyknęło jakieś małe dziecko”. Ale do powszechnego obiegu weszła
tylko fraza król jest nagi, którą,
już jako frazeologizm, można i należy wprowadzać do słownika na pozycji
hasłowej.
- Jak długo trwa taka próba czasu, po
przejściu której jakiś zwrot zostaje „nobilitowany” do rangi skrzydlatego
słowa?
- Nie ma jednoznacznej, precyzyjnej odpowiedzi, bo taka „kwarantanna” trwa różnie. Biblizmów, a więc zwrotów wywodzących się z Biblii, język polski używa od 200-300 lat. A z drugiej strony – pewne zwroty wchodzą do powszechnego obiegu z dnia na dzień, jak chociażby gruba kreska czy pionowe korytarze Anity Błochowiak. Ale też żywot tak gwałtownie uskrzydlonych słów bywa niekiedy krótki. Przyglądałem się swego czasu skrzydlatym słowom wyrosłym z telewizyjnych reklam. To był początek lat 90., takie reklamy były u nas czymś nowym, budziły powszechne zainteresowanie, zapadały w pamięć, ich fragmenty wchodziły do towarzyskich dialogów. Ale to trwało rok, dwa. Z tamtego czasu ostało się chyba tylko dwa w jednym z reklamy szamponu, i zwrot ten, w różnych zresztą odmianach, jest w obiegu do dziś dnia.
- Jaki jest naukowy pożytek z zajmowania
się skrzydlatymi słowami?
- O pożytku mówiłem wcześniej: skrzydlate słowa są wziernikiem w mechanizmy powstawania wielowyrazowych jednostek języka, a więc w procesy wzbogacania systemu językowego. Ale językoznawca ma po prostu powinność notowania jednostek języka – ich wyodrębniania, definiowania znaczeń, kodyfikowania w słownikach. Robi to, żebyśmy wiedzieli, z czego się nasz język składa, jakie są jego zasoby, jak się te zasoby zmieniają. Największe słowniki języka polskiego zawierają od 130 do 200 tysięcy wyrazów hasłowych. Rodzi się pytanie: czy tylko tyle jest jednostek językowych w polszczyźnie?
- Profesor Andrzej Bogusławski z
Uniwersytetu Warszawskiego wymienia Pana w nielicznym gronie naukowców, którzy
poświęcają życie na tropienie jednostek
języka nieodnotowanych przez słowniki, wyłapywanie skrzydlatych słów latających
we współczesnej polszczyźnie…
- Język się
rozwija, zmienia, przybywa w nim nowych zwrotów, niektóre jednostki umierają,
pojawiają się ich przekształcenia, zmieniają się znaczenia... Nie można udawać,
że nic się w języku nie dzieje, musimy poznawać jego zasoby, zarówno pod
względem ich wielkości, jak i jakości. Przywołany tu profesor Bogusławski w
latach 70. postawił tezę, która w największym skrócie brzmi: w zasobach języka
dominują jednostki wielowyrazowe, a więc związki frazeologiczne, w tym także
skrzydlate słowa. Twierdzi nawet więcej: one idą w grube miliony, podczas gdy
wyrazy są w mniejszości, jest ich 500-600 tysięcy. To zestawienie liczbowe
pokazuje, jak ogromna jest liczba jednostek języka, których jeszcze nie
odnotowały słowniki, chociaż używamy tych jednostek na co dzień, a przynajmniej
rozumiemy je.
- Profesor Jan Miodek napisał swego czasu na łamach „Wiedzy i Życia”: Językowym znakiem wyjątkowej roli literatury w dziejach naszego narodu jest stała jej obecność w różnego typu tekstach w postaci tzw. skrzydlatych słów…
- Jestem bardziej sceptyczny w tym względzie, zwłaszcza w odniesieniu do współczesności. Dzisiejszego społeczeństwa nie cechuje powszechne oczytanie, warunkujące umiejętność rozkodowywania sensu skrzydlatych słów wywodzących się z literackiej klasyki. Pojęcie „skrzydlate słowa” wywodzi się aż z Homera, klasyczne skrzydlate słowa brały się rzeczywiście z literatury. Ale dziś literatura jako źródło skrzydlatych słów zeszła na bardzo daleki plan, a mówiąc dosadniej – wręcz wyniosła się z kręgu źródeł. W zeszłym semestrze miałem wykład monograficzny o skrzydlatych słowach. Rzucam jednym, drugim znanym przykładem – zero reakcji. Studenci tych przykładów nie znają, rzadko domyślają się ich znaczeń, a nie posługiwałem się jakimś peryferyjnym zestawem autorów, tylko Herbertem, Wyspiańskim, Żeromskim… Ale skoro już przywołałem takie nazwiska, to powiem jeszcze o jednym powodzie, który mnie motywuje do zajmowania się tą tematyką. Otóż wydaje mi się, że w bardzo wielu skrzydlatych słowach kondensują się różnego rodzaju nasze polskie idee, koncepty, wizje, poglądy na świat. Szklane domy z „Przedwiośnia” Żeromskiego, funkcjonując do dziś, stały się symbolem pewnego typu Polski. Albo kiedy – za Wyspiańskim – mówimy: A to Polska właśnie, to używamy tego zwrotu również jako swego rodzaju skrótu myślowego, choć najczęściej w odmiennym od autorskiego znaczeniu. Bo kiedyś, w czasach powstawania „Wesela”, gdy Polski nie było na mapie Europy, było w tej frazie przekonanie, że ojczyznę nosi się w sercu, w sobie – dzisiaj natomiast najczęściej używamy jej z ironią, jako rodzaj wyrzutu, przygany… Wiele skrzydlatych słów stało się cząstkami naszego kodu kulturowego: Miej serce i patrzaj w serce, Pawiem narodów jesteś i papugą, Chrystus narodów, czerep rubaszny i dusza anielska, Miałeś, chamie, złoty róg… Więc zajmowanie się skrzydlatymi słowami to nie jakieś dziwactwo, ale chęć utrwalenia, skodyfikowania, opisania ich szczególnych znaczeń – aby ten kod kulturowy nie został przerwany, by w kolejnych pokoleniach dał się odczytywać, ujawniając wpisane weń kiedyś sensy, aluzje, odniesienia. Robiłem kwerendy językowe dotyczące skrzydlatych słów z Mickiewicza, Wyspiańskiego, aby zobaczyć, jak one funkcjonują w publicystyce prasowej. A także – które z nich są skodyfikowane w słownikach języka polskiego, łącznie z opisem ich znaczeń.
- I co? Niewiele?
- Bardzo niewiele, wręcz promile. A nawet jeśli już takie mickiewiczowskie czy „wyspiańskie” słowa trafiały do słowników, to nie zawsze jako hasła. Sprawdzałem na przykład, czy jest w największych polskich słownikach fraza Miałeś, chamie, złoty róg. My znaczenie tego zwrotu intuicyjnie znamy, wiemy, o utracie jakich szans tu mowa, że tu nie chodzi wyłącznie o przedmiot. A co na to słowniki? Owszem, w największym, 50-tomowym słowniku pod redakcją Haliny Zgółkowej, znalazłem tę frazę, ale tylko w funkcji cytatu ilustrującego znaczenie wyrazu róg jako nazwy „instrumentu muzycznego z grupy aerofonów”. No chyba nie o to Wyspiańskiemu chodziło?
- Więc jeśli nie literatura, to kto lub co jest dziś głównym dostawcą skrzydlatych słów?
- W znacznym stopniu – politycy niestety, z akcentem na niestety. Doktorzy Rafał Zimny i Paweł Nowak przygotowali na zamówienie Wydawnictwa Naukowego PWN Słownik polszczyzny politycznej po roku 1989. Jest to zbiór około 400 skrzydlatych słów pochodzenia politycznego. Ale jest to także świadectwo uwidocznionej w języku brutalności, poniżania, nienawiści, agresji, wrogości wobec wszystkich, którzy myślą choć trochę inaczej. Różowe hieny, ujadające kundelki, palanty z Solidarności, oszołomy, rząd rżnie głupa, Mengele polskiej gospodarki, Goebbels stanu wojennego, prezydent wszystkich ubeków… Interesujący materiał dla socjologa i psychologa społecznego, ekstrakt pewnych nastrojów, poglądów, postaw. Na ogół jeśli z ogromnej masy przeróżnych tekstów (książki, prasa, radio, telewizja, reklamy, przemówienia i polemiki) wyławia się i utrwala w publicznym obiegu pewien dwu-trzywyrazowy okruch, to widocznie werbalizuje on jakieś ważne zbiorowe emocje, jakąś prawdę, sąd czy osąd. Kiedyś dostarczycielką takich pojemnych werbalizatorów była literatura piękna. Zaspokajane było w ten sposób społeczne zapotrzebowanie na trafne, obrazowe nazwy istotnych sądów i pojęć, problemów i postaw.
- Idąc tym tropem, można więc powiedzieć,
że dzisiejsze społeczeństwo ma dość osobliwe zapotrzebowanie. I że w skali
ogólnospołecznej nastąpiło daleko posunięte spłycenie, skarłowacenie potrzeb.
- Ten Słownik polszczyzny politycznej… to bardzo smutna lektura. Ale dobrze, że taki słownik powstał. Bo to także jedno ze świadectw naszego czasu, naszej współczesnej mentalności, schamienia płynącego szerokim korytem zwłaszcza z telewizora. Promocja tego słownika odbyła się w gmachu Senatu RP w ramach panelu poświęconego językowi polityki. W tym dniu nie było obrad senatu, korytarze więc były puste, jeśli nie liczyć podrzemujących w fotelach dziennikarzy, którzy czatowali. Na kogo? Oczywiście na polityków. Na jakich? No niekoniecznie na tych najmądrzejszych, tylko na tych, których wypowiedzi „dołożą” komuś, bo ciemny lud to kupi. I taki polityk wie, że kiedy się pojawi, to zaraz go obskoczy siedem mikrofonów i trzy kamery.
- Rynek uczy, że skoro jest podaż, to widocznie jest i popyt na ten rodzaj towaru językowego.
- A przy tym odchodzą ludzie, którzy w Polsce dawali przykład wysokiej kultury języka, posługiwali się tym, co profesor Michał Głowiński nazwał retoryką empatii. Bronisław Geremek, Barbara Skarga, Leszek Kołakowski, Jacek Kuroń, Krzysztof Skubiszewski…We wznowionych szkicach o nowomowie profesor Głowiński napisał o retoryce nienawiści, która wypiera u nas retorykę empatii.
- Rozpowszechnianie skrzydlatych słów jest zasługą mediów, zwłaszcza elektronicznych, w których dominuje język mówiony, i to mówiony „z głowy”, bez kartek, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
- I skutki widać, a raczej słychać. Z zazdrością wobec Czechów czytam przemówienia Vaclava Havla, który jako prezydent przygotowywał na piśmie znakomite myślowo i językowo przemówienia, godne męża stanu. A u nas nawet na najważniejszych uroczystościach i spotkaniach, gdzie każde słowo ma ogromne znaczenie, czołowi politycy i dostojnicy państwowi wzięli sobie prawdopodobnie za punkt honoru przemawianie „z głowy”, „na żywca”, jakże często ujawniając żenujący dla słuchaczy brak przygotowania i oratorskiego talentu. Generał de Gaulle powiedział kiedyś: „Jeśli mam przemawiać dwie godziny, to przygotowuję się pięć minut. Ale kiedy mam mówić tylko przez pięć minut, to przygotowuję się dwie godziny”. Gdyby tę sentencję nasi politycy chcieli sobie przyswoić, albo chociaż powiesić nad łóżkiem – byłoby może lepiej. Językowe „pójście na żywioł” nie każdemu wychodzi dobrze, do tego potrzebny jest swoisty rodzaj talentu, jakaś alchemia słowa pozwalająca w dwóch-trzech słowach zawrzeć trafną myśl, uczynić błyskotliwy skrót myślowy, zapisać się w pamięci słuchaczy. O, Lech Wałęsa ma ten rodzaj talentu z tendencją do tworzenia niemal mądrości ludowych, bo on ma taki zdrowy, ludowy ogląd świata, ludzi i spraw. Każdy pamięta jego puścić w skarpetkach, plusy dodatnie i plusy ujemne, nie chcę, ale muszę, jestem za, a nawet przeciw.
- Czy skrzydlate słowa przelatują granice
państw i narodów?
- Analizowałem to dość szczegółowo zwłaszcza w aspekcie rosyjsko-polskim i polsko-rosyjskim. Jest pewien europejski zasób wspólny obejmujący na przykład biblizmy, szekspiryzmy. Nie ma tu jednak symetrii: źródło bowiem bywa to samo, ale w różnych krajach podlegają „uskrzydleniu” różne fragmenty tych samych tekstów. Polskie skrzydlate słowa są na ogół nieznane poza naszymi granicami, w słownikach niemieckich, angielskich, rosyjskich prawie nie ma ich śladów. Pani doktor Mirosława Podhajecka, anglistka, badała to kiedyś bardzo dokładnie i okazało się, że w ciągu 500 lat historii kulturowych stosunków polsko-angielskich do słowników języka angielskiego trafiło z naszego języka raptem 19 wyrazów, ale żaden frazeologizm, żadne skrzydlate słowo. W języku rosyjskim największymi „dostawcami” skrzydlatych słów okazali się Puszkin (około 1900 jednostek), Kryłow i Gribojedow – a do naszego języka nie przeszło z tego niemal nic. Z badań mojej doktorantki Alicji Przyszlak wynika, że z języka rosyjskiego polszczyzna w różnych czasach najwięcej przejęła z Lenina i Stalina, także z Bułhakowa i Majakowskiego. Każda kucharka powinna się nauczyć rządzić państwem, Kto kogo, pożyteczni idioci, Mówimy Lenin, a w domyśle partia, Jednostka zerem, jednostka niczym, Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy, Kadry decydują o wszystkim… – to wszystko nadal krąży po naszej publicystyce. W rosyjskich słownikach skrzydlatych słów jest parę zwrotów z języka polskiego, ale niekoniecznie to, co chcielibyśmy Rosjanom ofiarować. W wieku XIX i XX język rosyjski na uroki polszczyzny pozostał prawie całkowicie obojętny. Owszem, w latach 60. w Związku Radzieckim inteligencja twórcza i naukowcy wręcz uczyli się języka polskiego, żeby móc korzystać z wychodzących u nas książek, tam wtedy zakazanych. Ale to się skończyło, dziś Rosjanie doskonale porozumiewają się z Europą ponad naszymi głowami. Ponadto słaba jest popularyzacja polskiej kultury, działają też wzajemne stereotypy negatywne. Z jednej strony jesteśmy sobą (zwłaszcza wśród warstw wykształconych) nawzajem zafascynowani, a z drugiej – odwracamy się do Rosjan plecami, z trudem ukrywając poczucie wyższości, a oni odpłacają się nam podobną postawą.
- Ma Pan jakieś ulubione skrzydlate słowa?
- Jest kilka takich fraz, które bardzo lubię: Kiedy nie wiesz, jak się zachować, zachowuj się przyzwoicie, Wiem, że nic nie wiem, Lepiej mniej, ale lepiej… Jedną z nich traktuję nawet jako rodzaj dewizy zawodowej, choć wywodzi się z muzyki. W latach 30., kiedy rodziła się awangarda muzyczna, dodekafonia, atonalizm i inne abstrakcyjne kierunki muzyczne, Sergiusz Prokofiew powiedział: „Jest jeszcze wiele muzyki do napisania w prostym C-dur”. Ja też językoznawstwo uprawiam w takim C-dur. Są bardzo modne, nowatorskie koncepcje językoznawcze, staram się je znać, mieć o nich pojęcie, doceniać. Ale uważam, że jest jeszcze w językoznawstwie dużo do zrobienia w prostym C-dur.
Rozmawiała: Barbara Stankiewicz
Prof. dr hab. Wojciech Chlebda – językoznawca, polonista i slawista, profesor zwyczajny Uniwersytetu Opolskiego. Z opolską uczelnią jest związany nieprzerwanie od pierwszego roku studiów (1967/68). Dyrektor Katedry Języków Słowiańskich w Instytucie Językoznawstwa. Ukończył filologię rosyjską w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu (1972) i w niej przeszedł wszystkie szczeble awansu naukowego. W roku 2016 został wybrany na członka korespondenta Polskiej Akademii Umiejętności. Jest przewodniczącym Komitetu Językoznawstwa PAN i członkiem Prezydium Komitetu Słowianoznawstwa PAN, pracuje w Komisji Frazeologicznej i Etnolingwistycznej Międzynarodowego Komitetu Slawistów, zasiada w radach redakcyjnych takich czasopism, jak m.in. „Slavia Orientalis”, „Rocznik Slawistyczny”, „Etnolingwistyka”. Jest członkiem Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych (od 2013 r.) i członkiem Rady Języka Polskiego (od 2019 r.).