Odszedł dr Jan Heffner, długoletni pracownik UO
Dr Jan Heffner,
fizyk, był długoletnim wykładowcą i pracownikiem Wyższej Szkoły Pedagogicznej i
Uniwersytetu Opolskiego, prezesem opolskiego oddziału Polskiego Związku
Filatelistów, Honorowym Obywatelem Miasta Opola.
Msza św. w Jego intencji zostanie odprawiona 21 listopada br. o godz. 11 w starej kaplicy cmentarnej na cmentarzu komunalnym w Opolu –Półwsi.
***
W 2014 roku tak Go wspominał na łamach „Indeksu” prof. Wojciech Dindorf.
Dr Jan Heffner – fizyk, społecznik, filatelista, pradziadek
Przypominając postacie, dla których pierwsza opolska wyższa uczelnia stała się drugim domem, nie sposób pominąć Jana Heffnera obchodzącego w tym roku dwa jubileusze. Minęło bowiem 85 lat od dnia jego urodzin i 60 lat od dnia, w którym związał się na zawsze z Wyższą Szkołą Pedagogiczną w Opolu.
Maturę zdał w rodzinnym Rybniku. Studiował fizykę w zrujnowanym Wrocławiu, na uniwersytecie, pod okiem lwowskich przedwojennych profesorów. U ich boku znalazł pierwsze po studiach zatrudnienie, co miało znaczenie dla jego dalszej kariery.
Życie bogate jest w niezwykłe zdarzenia różnej natury i wagi. Janek Heffner był w Opolu po raz pierwszy w roku 1947 jako licealista – w delegacji rybnickiego liceum, na uroczystości nadania imienia Marii Konopnickiej II Liceum Ogólnokształcącemu, mieszczącemu się wtedy w budynku z czerwonej cegły na ul. Kościuszki. Siedem lat później, w biurze dyrekcji tego liceum otrzymała swój kąt pierwsza grupa wolontariuszy Wyższej Szkoły Pedagogicznej (m.in. z mgr. Janem Heffnerem) organizująca rekrutację i egzaminy wstępne w związku z przeniesieniem uczelni z Wrocławia. 60 lat później liczna grupa licealistów, właśnie z Rybnika, po raz pierwszy przyjechała do opolskiej jubilatki na mój ostatni, wigilijny pokaz doświadczeń z fizyki w sali wykładowej, w której dr Jan Heffner spędził sporą część życia. I w której teraz spotkał swojego studenta – magistra Jerzego Krzaka (fizyka 1966), przewodnika i opiekuna tej sympatycznej grupy.
Z Rybnikiem Heffnerowie też się nie rozstali. Córka Joanna, po studiach na matematyce (WSP 1976), tam wyszła za mąż i tam zamieszkała, i tam uczyła. Do Opola przyjeżdża do taty i na daczę w Suchym Borze (kiedy tylko może) – domku z ogrodem otrzymanym w prezencie od kochającego ojca, trzykrotnego dziadka i czterokrotnego pradziadka, który prawie własnoręcznie przez kilka lat ten domek budował.
Skoro już o rodzinie mowa, to dodam, że z żoną Felicją (zmarłą w 1997 r.) dr Jan Heffner ma, oprócz wspomnianej córki Joanny, syna Krystiana, który po studiach we Wrocławiu i doktoracie z geografii, we wrześniu 1991 r. został dyrektorem Instytutu Śląskiego w Opolu. W 2001 roku został nominowany na profesora zwyczajnego. Obecnie pracuje w Akademii Ekonomicznej w Katowicach oraz na politechnice w Opolu. Młodszy o dwa lata brat Leon – jak na Ślązaka z Rybnickiego przystało, spędził swoje bardzo pożyteczne życie w górnictwie jako sztygar oraz jako członek zespołu ratowników górniczych. Siostra Jana, mgr Wanda Langer (Heffnerówna), po Liceum Pedagogicznym w Raciborzu nieprzypadkowo trafiła na fizykę do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, gdzie w roku 1961, jeszcze przed skończeniem studiów, została zatrudniona w Katedrze Fizyki. Pełniła różne funkcje asystenckie, koncentrując się na pomocy innym w uzyskiwaniu awansu naukowego. Była wzorową żoną i matką, bardzo lubianą, szanowaną i zaangażowaną współpracownicą różnych (w czasie i przestrzeni) zespołów roboczych. Była też szczególnie bliską koleżanką i sympatyczką Zakładu Dydaktyki Fizyki. Jej głównym miejscem pracy była trudna i wymagająca dużej wiedzy II Pracownia Fizyczna dla zaawansowanych studentów starszych lat, kierunku: fizyka.
Wanda dużo czasu poświęcała samotnej i chorej pani profesor Wrzesińskiej. Do ulicy Matejki ma przecież niedaleko – mawiała. Odwiedza też regularnie nieco bliższe i dalsze koleżanki, dla których jej pomoc jest bezcenna. Wanda ma wielkie i hojne serce. Niedawno spotkałem ją – za Domem Profesora na Oleskiej. Przykucnięta nad kilkoma milionowymi częściami hektara uprawnej gleby, wkładała sadzonki kwiatów do ręcznie wyżłobionych dołków. Robiła to z nadzieją, że żaden wandal nie zadepcze, z nadzieją, że ze swojego wysokoparterowego balkonu będzie mogła patrzeć i podziwiać jak rosną, jak kwitną i jak przekwitają. Zmienia co wiosny tylko rodzaj lub kolor kwiatów. - Każdy wie, że to nie tylko dla mnie – mówi. - Bo przecież każdy kocha kwiaty. Proste.
Wracam do doktora Jana Heffnera.
Zwróćmy uwagę: dwaj bardzo młodzi magistrowie (mgr Bronisław Sujak i mgr Jan Heffner) wchodzą na scenę w miejsce profesora Jana Nikliborca. Wykładają fizykę po kawałku. Co któremu bardziej leżało. Heffner wziął elektryczność (wybitny zresztą specjalista w dziedzinie miernictwa elektrycznego i lamp elektronowych), a Sujak optykę, z którą sam bardzo się męczył. Obaj tymczasem dojeżdżali z Wrocławia. Pracowici idealiści, odważni ryzykanci. Nie trzeba się było dziwić, że nie mogli wiedzieć (naszym zdaniem) wiele więcej niż przynajmniej niektórzy z nas, studentów: różnica wieku niezauważalna. Kilku z nas było po szkolnej dwu- trzyletniej praktyce, kilku po odbyciu służby wojskowej, kilku skończyło pięcioletnie liceum pedagogiczne. A jednak, poza nielicznymi wpadkami, zwykle natury pedagogiczno-psychologicznej, radzili sobie doskonale. Inni młodzi wykładowcy korzystali w najtrudniejszych sytuacjach z tradycji uniwersyteckich polegających na tym, że podczas wykładu dyskusji nie ma. Po wykładzie „profesorowie” nie mieli czasu, bo dojeżdżali. Na nasze szczęście mgr Jan Heffner szybko przeniósł się z rodziną do Opola, skuszony przydziałem mieszkania na ul. Szenwalda, w którym mieszka do dziś. Pewnie równie ważną pokusą było to, że w Opolu było mu sympatycznie z nami.
Miał teraz dla nas więcej czasu. Wtedy też dał się lepiej poznać. Był przyjazny, wyrozumiały, prawy, życzliwy, pracowity, skrupulatny. Będąc na czwartym roku, zostałem asystentem. Wtedy on stał się moim mistrzem w dziedzinie doświadczeń fizycznych.
Pamiętam, jak jeszcze na Luboszyckiej 7 przestrzeliliśmy (z Ignacem Stępniowskim) podwójną szybę w oknie, podczas pomiaru prędkości kuli karabinowej. Kulę, po przejściu przez dwie kartonowe wirujące tarcze, miała wyłapać skrzynka z piaskiem ustawiona na końcu stołu na linii lotu. Profesor miał zwyczaj dotykania, a nawet przesuwania ustawionych na stole elementów demonstracyjnych. Nie zauważyliśmy, że przesunął skrzynkę z piaskiem, która widocznie w czymś mu przeszkadzała. Pociesznie wyglądało, jak mgr Heffner, który lubił chodzić tam i z powrotem, równolegle do tablicy – od drzwi sali zbiorów do okien z pomalowanymi na czarno wewnętrznymi szybami – zatrzymał się przed oknem i wpatrzył w jasną, okrągłą, wielkości złotówki dziurkę w obu szybach.
Mniej śmieszne było to, że za oknami był daszek, na którym w pogodne dni przesiadywali studenci w przerwie zajęć. Równie niebezpieczne było to, że kilkadziesiąt metrów dalej było podwórko przedszkolne. Na szczęście ofiar nie było, a pomiar się udał.
Wiedzieliśmy, że mgr Jan Heffner przeszedł szkołę demonstracji fizycznych u profesorów Wesołowskiego, Lorii i Nikliborca. Czerpaliśmy z wiedzy, jaką nabył u mistrza demonstracji pana Podsiadły z sali zbiorów wrocławskiej politechniki. Tam, na Wybrzeżu Wyspiańskiego we Wrocławiu, znajdowała się chyba najlepiej w Polsce wyposażona sala przyrządów do demonstracji. Tam studenci uniwersytetu, politechniki i WSP słuchali wykładów i podziwiali pokazy z fizyki.
Przygotowywaliśmy, razem ze Stępniowskim, doświadczenia do wykładów dla pierwszych i drugich lat, które mgr Jan Heffner prowadził dla fizyków i dla matematyków. Rok czy dwa lata minęły, kiedy opolską salą zbiorów zajął się nasz kolega z roku, mgr Bronisław Tokar. Wchłonął chyba wszystko, co mu miał w dziedzinie demonstracji do przekazania mgr Jan Heffner. Głównie dzięki nim WSP-owska sala zbiorów stała się znana w całym kraju i w wielu uczelniach za granicą.
Jako jedyny miejscowy magister, fizyk, z dobrej szkoły, Jan Heffner musiał się podjąć wielu obowiązków naukowych, narzucanych przez ambitnego profesora Jana Wesołowskiego (studia i kilkuletnia praca w Uniwersytecie Jagiellońskim) – kierownika Katedry Fizyki. Dochodziły jeszcze szczególnie wiele czasu zajmujące sprawy faktycznego zarządzania fizyką, która musiała opierać się nie tylko na kadrze naukowej, ale też technicznej. Organizacja warsztatu mechanicznego (tokarzy, spawaczy itp.), szklarskiego (dmuchaczy szkła o najwyższych kwalifikacjach), elektronicznego, stolarskiego – to były zadania trudne nie tyle z powodów finansowych, ile z braku ludzi z potrzebnymi kwalifikacjami. Fizyka wymagała przyrządów. Na rynku były trudności z nabyciem części niezbędnych do ich wykonania. Potrzebna była np. blacha aluminiowa, szkło kwarcowe, aż po ciekły azot (o helu nawet marzyć nie było można) czy platynowy drut.
Na miejscu był mgr Jan Heffner, który dodatkowo pracował nad doktoratem. On (i jego siostra Wanda) musieli z domu rodzinnego wynieść hart ducha i to, by umieć troszczyć się o innych znacznie bardziej niż o siebie. Jeśli po kilku latach w wielu miejscach na świecie wiedziano o fizyce i fizykach wykształconych w Opolu, to jest to zasługa (nie pokuszę się o pomiar w procentach) o g r o m n a – doktora nauk fizycznych Jana Heffnera.
Pozwolę sobie zacytować fragment wypowiedzi, jaki (za zgodą) zapisałem podczas niedawnej rozmowy z doktorem Heffnerem.
Stare przyrządy były często wzorcem do konstrukcji nowych demonstracji, które widzieliśmy w zdobywanych prywatnie katalogach, a które z braku dewiz były dla nas niedostępne. Stąd powstała potrzeba posiadania dobrych warsztatów i mechaników, którzy mogli takie pomoce naukowe wykonywać. Uruchomienie pierwszej tokarki z prawdziwego zdarzenia było dla pracowników katedry świętem. Jeździłem za nią aż do Wadowic, żeby przekonać dyrekcję o potrzebach opolskiej WSP i zrealizować w miarę szybko, poza kolejką, przydział. Trzeba było też przełamywać opór uczelnianych urzędników, takich jak kwestor (zaadaptowany księgowy z zakładu produkcyjnego), który ciągle zadawał różne niezrozumiałe dla nas pytania w rodzaju: Jak często zamawiane urządzenie będzie wykorzystane i kiedy się zamortyzuje? Słynne było powiedzenie profesora w tej dyskusji. Przytaczał przykład sikawki strażackiej: najlepiej byłoby, żeby była bardzo dobra, zawsze sprawna i nigdy nieużywana. Ale musi być w remizie, bo inaczej straż pożarna nie mogłaby funkcjonować. Wobec takiego dictum kwestor na ogół kapitulował.
Oprócz warsztatu mechanicznego był jeszcze warsztat stolarski i pracownia obróbki szkła. Wyposażenie pracowni szkła było proste, ale należało zaopatrzyć ją w odpowiedni materiał. W tym celu jeździłem aż do huty szkła w Wołominie, żeby przywieźć tzw. twarde szkło stapiające się z molibdenem, wytrzymałe na odkształcenia do temperatury 450oC. Należało też znaleźć odpowiedniego człowieka, który to szkło potrafił obrabiać. Początkowo z Wrocławia przyjeżdżał pan Bartkowski, który poduczył pracującego niedługo pana Musiolika.
Podobnie było z planowaniem budowy bloku fizyki na
Oleskiej.
Prof. J. Wesołowski
zlecił mi współpracę z architektem B. Jezierskim w sprawach dotyczących
pomieszczeń fizyki. Była ona dla mnie dodatkowym zajęciem związanym też z
wieloma wyjazdami. Zasadniczym wzorem była dla mnie politechnika we Wrocławiu, którą podczas
studiów, a później jako asystent poznałem bardzo dobrze. Zapoznałem się jeszcze
z fizyką w Warszawie i Poznaniu. Zwiedziłem też fizykę na uniwersytecie w Lipsku.
Pracownie dydaktyczne i pomieszczenia do prac badawczych to osobny wielki rozdział w historii rozwoju uczelni. Nie dziw, że teraz serce boli, jak się patrzy na likwidację tego, co z takim trudem budowano. Magister Heffner faktycznie kierował Katedrą Fizyki, spędzając na uczelni czas nielimitowany i nie znam przypadku, by ktoś potrzebujący jego pomocy czy porady musiał czekać pod drzwiami albo prosić o termin spotkania.
Pamiętam prowadzoną pod koniec lat pięćdziesiątych pracę magisterską polegającą na strefowym czyszczeniu krzemu. Pracowali nad tym tematem studenci Antoni Golly i Józef Kusz z ich późniejszymi żonami. Wcześniej wystarałem się o bezużyteczną już stację zagłuszającą dla fal krótkich (odwilż), którą otrzymaliśmy za symboliczną złotówkę, jako złom. Magistranci mieli ją dostosować do indukcyjnego topienia krzemu. Po kilku tygodniach pracy udało im się zmienić ją w piec indukcyjny i można było próbować strefowe czyszczenie. Pracować można było tylko nocą, bo w obrębie kilkuset metrów odbiorniki radiowe były zakłócane na wszystkich zakresach. Prowadzenie doświadczalnych prac magisterskich zajmowało mi bardzo dużo czasu, a miewałem ich po 10 – 12 co roku.
Profesor
Wesołowski przyjeżdżał do Opola pociągiem w środę wczesnym popołudniem, a wracał
do Wrocławia w czwartek wieczorem. W środę odbywały się zebrania katedry, na
których omawiano bieżące sprawy dydaktyczne oraz organizacyjne i każdy
spowiadał się, co w ostatnim tygodniu zrobił. Do obowiązków jednego z
asystentów niemagistrów należało zadbanie o to, by profesor miał paczkę herbaty
i pudełko „Grunwaldów”. Z całej paczki zaparzał sobie w porcelanowym czajniczku
esencję, którą pił w czasie zebrania i pykał fajeczkę, nabijając ją tytoniem z
rozpruwanych papierosów.
Doktor Jan
Heffner był w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych kierownikiem Zakładu
Dydaktyki Fizyki. Znowu musiał coś budować od początku. (…) Szef nadal tyrał na
wielu frontach. Wymogłem na nim zeznania, których fragmenty pozwalam sobie
przedstawić.
Najtrudniejszym elementem pracy pedagogicznej jest egzaminowanie. Tu już nic nie możesz pomóc, tylko musisz sprawiedliwie ocenić, a to zawsze zostawia człowieka z wątpliwościami, czy się nie pomylił, że się pomylił. Nawał prac organizacyjnych i administracyjnych (byłem prodziekanem dla studiów dla pracujących w latach 1958 – 1965; p.o. dziekanem 1962/63; zastępowałem profesora Wesołowskiego w latach 1957–1962, a doc. B. Sujaka wspólnie z Mieczysławem Pirógiem od 1962 do 1967) nie pozwalał mi na intensywne zajęcie się własną pracą badawczą. Oprócz dwuletnich wykładów z fizyki doświadczalnej, przybywały nowe, roczne lub semestralne: krystalografia, historia fizyki, dydaktyka itp. Liczba godzin odpowiadała prawie trzem etatom. Przy takim obciążeniu dotrwałem do 1995 roku, kiedy przyszedł zawał serca.
Wielkim hobby dra Jana Heffnera jest filatelistyka, która zajmowała go od pierwszej klasy szkoły podstawowej, tj. od 1936 roku. Jest współautorem Encyklopedii filatelistyki (PWN 1993) oraz wielu publikacji w czasopismach filatelistycznych. Przez wiele lat był w Zarządzie Głównym Związku Filatelistów Polskich, a z podobnym związkiem w Niemczech współpracował ponad 50 lat. Był jednym z założycieli Polskiej Akademii Filatelistyki i dotąd aktywnie uczestniczy w corocznych spotkaniach PAF w Ciechocinku. Zainteresowani tematem mogą przeczytać o jego działalności w PZF w Słowniku biograficznym filatelistów polskich (2000).
Dr Jan Heffner był pierwszym demokratycznie wybranym przewodniczącym Niezależnego Samodzielnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Wziął na siebie jeszcze jeden trudny obowiązek, ale tym razem nie z obowiązku, a z przekonania. A przewodniczący – jak wiadomo – musiał być na naradach u rektora, na posiedzeniach wydziałowych, na posiedzeniach Senatu. Musiał rozstrzygać o sprawach personalnych i innych, z którymi przychodzili liczni członkowie nowego związku. Też duży rozdział w ciekawym życiu Jana Heffnera.
W 1993 roku Miejska Rada w Opolu uhonorowała doktora Jana Heffnera tytułem Zasłużony Obywatel Miasta Opola za całokształt działalności, a w szczególności za pracę wśród młodzieży. Legitymacja miała nr 2.
Jan Heffner był i jest człowiekiem towarzyskim. Przeszukałem wszystkie albumy i pudełka ze zdjęciami. Nie znalazłem tego, czego szukałem, więc opiszę. Na którejś z sylwestrowych zabaw, chyba w „Mrowisku”, kiedy orkiestra poszła na piwo, Jan Heffner wziął akordeon, Zbigniew Sidorski usiadł przy perkusji, Bronisław Rosenfeld znalazł jakiś tamburyn, ja zająłem miejsce przy pianinie. Studenci (pewnie zaoczni), najpierw zaskoczeni niezwykłym widowiskiem, wkrótce tańczyli przy naszych Smutnych tangach, La Cumparsite itp., a potem z nami śpiewali kolędy – najlepiej pamiętam Heffnera fantazje na temat Trzech Króli. Dotąd nie wiedziałem, że on w ogóle umie grać na czymkolwiek. Skromny, zawsze lekko uśmiechnięty, dobry człowiek.
Kiedy w 1975 roku otrzymałem ponowne zaproszenie do ONZ-owskiej Międzynarodowej Szkoły w Nowym Jorku, wszyscy, od kierownika katedry, przez sekretarza PZPR, rektora Gospodarka, po urzędników w ministerstwie, odmówili mi niezbędnego do takiego wyjazdu poparcia (opinii, zwyczajnej zgody). Jedynie kierownik Zakładu Dydaktyki Fizyki Jan Heffner miał odwagę poprzeć „trefnego” kandydata.
Takich gestów się nie zapomina.
Wojciech Dindorf
„Indeks”, nr 3-4 (147-148), kwiecień 2014