"Amen z erratą" - czy tłumacze Biblii byli precyzyjni?

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: "Amen z erratą" - czy tłumacze Biblii byli precyzyjni?

Z o. prof. dr. hab. Andrzejem S. Jasińskim OFM , kierownikiem Katedry Egzegezy Ksiąg Starego Testamentu Wydziału Teologicznego UO, rozmawia Barbara Stankiewicz.

– Chciałabym, żeby ojciec profesor opowiedział mi o Biblii Ekumenicznej, która ukazała się w tym roku, a o której zupełnie cicho… Ale zacznę od początku, czyli od Ojcze nasz. Zawsze miałam z tą modlitwą kłopot, a to ze względu na słowa: I nie wódź nas na pokuszenie, co – przyzna ojciec – brzmi dość absurdalnie. Z ulgą przyjęłam więc  słowa papieża Franciszka, który zauważył, że przecież to nie Bóg kusi nas do grzechu, zatem wers ten powinien być zmieniony na: I nie pozwól, byśmy ulegli pokusie…

– Sięgnijmy do źródeł, czyli do Ewangelii według Łukasza (11, 4). W języku greckim ten wers brzmi tak, w transkrypcji fonetycznej: kai me ejsenenkes hemas ejs peirasmon. W dosłownym tłumaczeniu na język polski: I nie wprowadź nas w doświadczenie, co można interpretować  jako prośbę: Nie pozwól, abyśmy kiedykolwiek znaleźli się w sytuacji, która by nas doprowadziła do grzechu. Ta Łukaszowa Modlitwa Pańska jest bardziej pierwotna od wersji, którą powszechnie znamy (por. Mt 6,13), to prośba, aby Bóg nas uchronił przed doświadczeniami skrajnymi, doświadczeniami ponad nasze siły. Kluczowe jest tu słowo peirasmos, oznaczające: doświadczenie, pokusę, próbę.

– I francuscy katolicy, i protestanci modlą się właśnie w taki sposób. W Polsce katolicy dalej proszą Boga-kusiciela, aby nie wodził ich na pokuszenie, mimo że papież Franciszek zasugerował tę zmianę w grudniu ubiegłego roku… 

– W obowiązującej, zatwierdzonej przez Episkopat Polski Biblii Tysiąclecia, w ostatnim, piątym przekładzie, fragment Modlitwy Pańskiej brzmi w wersji Łukaszowej: I nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie. Ta forma jest rzeczywiście bardziej czytelna i bliska oryginałowi, ale ja dostrzegam potrzebę nie tyle zmiany, co tłumaczenia wiernym, o co w tym wersie chodzi, tak abyśmy mieli świadomość, o co się modlimy.

-– Zawinili tłumacze Biblii? Bo skoro Chrystus posługiwał się językiem aramejskim, jego uczniowie pisali po grecku, z greki teksty tłumaczono na inne języki – nieścisłości w tłumaczeniu musiały się pojawić. Co więcej – kolejnych tłumaczeń dokonywano, sięgając po istniejące tłumaczenia, a nie po oryginał, ciągle więc mamy do czynienia z wersją Biblii proponowaną przez tłumaczy…

– Uporządkujmy fakty. Stary Testament został napisany w języku hebrajskim, po czym przetłumaczono go na język grecki, stąd nazwa: Biblia Grecka. Nowy Testament z kolei, nazywany Biblią Kościoła, został napisany od razu w języku greckim, nigdy nie było wersji pierwotnej (kanonicznej) w językach semickich – najstarsze teksty Nowego Testamentu to listy Pawłowe. Bo właśnie w języku greckim odbywała się ewangelizacja, którą św. Paweł i pozostali uczniowie Jezusa prowadzili wśród ludów nazywanych etnoi. Nowego Testamentu nie możemy traktować jako kroniki czy dokumentacji, nie możemy treści tam zawartych przyjmować wyłącznie w sposób dosłowny, ten tekst jest  regułą wiary, oddającą autentyczną naukę Jezusa. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości właśnie z tej przyczyny, że został spisany od razu w języku greckim. Inaczej jest ze Starym Testamentem – ten tekst powstawał przez setki lat, w dodatku później tłumaczono go z hebrajskiego na inne języki, a każde takie tłumaczenie niosło ze sobą ryzyko. Tym większe, że przecież język hebrajski w ciągu tysiąclecia też się rozwijał, nowe słowa wypierały archaizmy, jedne słowa znikały, inne traciły swoje pierwotne znaczenie… Zresztą język polski, którym się posługiwał Mieszko I, też nie byłby dla nas  w pełni zrozumiały. A trzeba jeszcze pamiętać o tym, że hebrajski nie jest językiem jednoznacznym, wiele słów i konstrukcji słownych można tłumaczyć na parę sposobów, a rozpiętość interpretacyjna jest duża. Dlatego każde kolejne tłumaczenie, zwłaszcza bazujące na innym tłumaczeniu, a nie oryginale, niesie ze sobą groźbę  przekłamania. Jest nie tyle tłumaczeniem, co komentarzem tłumacza, odzwierciedlającym jego rozumienie tekstu, wiedzę, znajomość realiów, w tym mentalności ludzi żyjących w czasach, gdy tekst był spisywany… Nie da się go tłumaczyć słowo w słowo.

– Stąd w Starym Testamencie pojawia się np. rogaty Mojżesz , co jest zasługą św. Hieronima, autora przekładu. Nic dziwnego, że tak właśnie, z rogami, uwiecznił Mojżesza autor jego rzeźby, Michał Anioł.

– W oryginalnym tekście czytamy, że kiedy Mojżesz wracał z góry Synaj, jego twarz jaśniała (por. Wj 34,29), bo był rozpromieniony obecnością Boga. Ale słowo qaran (promienieć), które było tu słowem kluczowym, oznacza także wypuszczać rogi – i to znaczenie św. Hieronim wybrał, sygnalizując, jak przypuszczam, że wokół głowy Mojżesza coś wyrosło. Ja to odbieram jako próbę, może niekoniecznie fortunną, opisania aureoli.

– A co z Błogosławionymi cichymi, albowiem oni na własność posiądą ziemię, czyli trzecim  błogosławieństwem według Ewangelii św. Mateusza? Naprawdę szansę na błogosławieństwo Boże mają tylko ludzie potulni, bezwolni?

– To błogosławieństwo w języku greckim brzmi tak: Makarioi oi praeis oti autoi kleronomesousin ten gen (Mt 5,5). Pierwsze słowo błogosławieństwa, czyli makarioi można tłumaczyć jako: błogosławieni, ale też szczęśliwi, radośni, bogaci. Ja bym się bardziej skłaniał ku szczęśliwym. Słowo kolejne, praeis, można przetłumaczyć jako cisi, ale i jako łagodni. Bo grecki termin praus, użyty przez Mateusza Ewangelistę, wyraża całe bogactwo znaczeniowe hebrajskiego przymiotnika anav, który odnosi się zarówno do społecznej sytuacji ubóstwa, ucisku, jak i do cnoty pokory, braku wyniosłości. Bardziej trafiony zatem wydaje mi się przekład: Szczęśliwi łagodni, albowiem oni odziedziczą ziemię. Owa łagodność nie jest więc tożsama z bezwolnością, potulnością. Ludzie łagodni nie są, mówiąc kolokwialnie, ofiarami losu, to ludzie, którzy przeciwstawiają się złu poprzez czynienie dobra. Nie odpowiadają więc agresją na agresję, ale dążą do pojednania, udowadniając swoimi czynami, że dobro jest o wiele większą siłą. Jest w nich i siła, i pokora, nie brak im odwagi, ale nie ma potrzeby odwetu.

– Cytat kolejny: Wszelka władza pochodzi od Boga. Władza dyktatorów też?

– Wydawałoby się, zgodnie z tłumaczeniem, które pani przywołała (por. Rz 13,1), że jest to nakaz, abyśmy ślepo szanowali każdą władzę, a więc i władzę niesprawiedliwą, władzę dyktatora czy zaborcy. Tymczasem kluczowym słowem, którego używa św. Paweł, bo to on spisał ten tekst, jest tu greckie słowo exousia, oznaczające i władzę, i autorytet , i moc, siłę. Ten fragment należy więc  tłumaczyć jako przypomnienie, że prawdziwa moc pochodzi tylko od Boga. Nie jest taką mocą  siła, przy pomocy której człowiek usiłuje zniewolić , podporządkować czy zniszczyć drugiego człowieka. 

– W obowiązującej Biblii Tysiąclecia czytamy, że podczas  przesłuchania przed sanhedrynem Jezus, na pytanie Piłata, czy jest królem żydowskim, odpowiada: Tak, jestem królem. A jak jest w oryginale?

– Poszukajmy… Chodzi o tekst J 18,33-34. Tłumaczenie z greckiego, spróbuję zrobić to dosłownie. Piłat pyta: Ty jesteś królem Judejczyków?  Odpowiedź Jezusa: Od siebie samego ty to mówisz? Czy inni powiedzieli ci o mnie? Co można przetłumaczyć  także jako: Ty to powiedziałeś. Trzeba jeszcze odwołać się do w. 37 na pytanie Piłata: Czy więc Ty jesteś królem, Jezus odpowiada: Ty mówisz, że królem jestem. W BT jest: Tak, jestem królem.

– Jest  zasadnicza różnica między kategorycznym: Tak, jestem królem, a dyplomatycznym: Ty to powiedziałeś. To już nie jest proste tłumaczenie, nawet nie interpretacja, ale zniekształcenie pierwotnych słów, po to, żeby nie było już żadnych wątpliwości – bo skoro sam Jezus to potwierdził… Wspomniał ojciec, że dla chrześcijan Nowy Testament to spisana autentyczna nauka Chrystusa. Po co więc zmieniać jego słowa?

– Jeśli już musimy kogoś albo coś obarczyć winą za te wszystkie nieścisłości, to winna jest tradycja translatorska: błąd czy nieścisłość w tłumaczeniu powiela się w tłumaczeniach kolejnych, także w pięciu już wydaniach obowiązującej Biblii Tysiąclecia, za każdym razem korygowanej. Do tej listy nieścisłości, którą pani rozwinęła, dodałbym jeszcze fragment, którego tłumaczenie uważam za szczególnie nieszczęśliwe, czyli translacja zakończenia Ewangelii św. Mateusza: Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody (Mt 38,19). Zerknijmy do oryginału: Idźcie więc i czyńcie uczniami wszystkie narody. Z pierwszego tłumaczenia wynika, że uczniowie Jezusa mają nauczać, pouczać ludzi – bez oglądania się na efekt. Nauczali, następnie tłumy się rozchodzą, a oni idą dalej. Z tekstu oryginału wynika, że nie o pouczanie, kolonizowanie kolejnych grup ludzi chodzi, ale o pozostanie z nimi. Uczniowie Jezusa mają, także swoim przykładem, wykonać pracę, której efektem będzie pozyskanie nowych uczniów podążających za Chrystusem.

– Podążała też Maria Magdalena, powszechnie uważana za prostytutkę. Kto tej niezwykłej kobiecie taką krzywdę zrobił? Też tłumacze?

– Jawnogrzesznicą Maria Magdalena stała się za sprawą papieża Grzegorza, w VI wieku naszej ery. Był to czas, gdy szerzenie się prostytucji, często z powodu biedy, szczególnie w bogatych miastach portowych Europy stało się problemem na skalę społeczną. Dla „celów duszpasterskich” połączono więc w jedno trzy ewangeliczne kobiety: bezimienną jawnogrzesznicę, o której Jezus wspomina św. Łukasz (Łk 7,36-50), Marię z Betanii i Marię z Magdali właśnie. I tak  Maria Magdalena na długie stulecia stała się przede wszystkim pokutnicą, opłakującą swoje rozpustne życie, dając tym samym lekcję skruchy i pokuty innym kobietom.  Trzeba wyraźnie powiedzieć, że w Biblii nie ma najmniejszej wzmianki o tym, że Maria Magdalena była jawnogrzesznicą – w żadnym z przekładów. Była jedną z niewiast uzdrowionych (z opętania) przez Jezusa (Łk 8,2).

– To przykład już nie błędnego tłumaczenia, ale celowej manipulacji…

- Ja bym nie sięgał do takich współczesnych słów w odniesieniu do sytuacji, która pojawiła się w czasach średniowiecznych… Co ciekawe, taką niezasłużoną reputację Maria Magdalena miała tylko w tradycji zachodniej. W Kościołach wschodnich nigdy nie była jawnogrzesznicą! A w kościołach katolickich, jeśli pojawiają się wizerunki Marii Magdaleny – jak w kościele św. Piotra w Jerozolimie – to przedstawiają pokutującą za grzechy kobietę. Kiedy zjawiam się tam z kolejnymi pielgrzymami – bo jestem także przewodnikiem po Ziemi Świętej – tłumaczę, jak z Marią Magdalena było naprawdę. Ale siła tradycji jest ogromna.

– Także tradycji translatorskiej, o czym już ojciec wspomniał. Ta tradycja oraz jakieś usztywnienie, lęk przed dokonywaniem jakichkolwiek zmian (może poza zamianą małych liter na wersaliki – jak sądzę, żeby nie było podejrzeń o brak szacunku), to przyczyny, dla których obowiązująca Biblia Tysiąclecia, w piątym już przekładzie, nazywana jest też Biblią Tysiąca Błędów…

– To duża przesada. Pierwszego przekładu dokonano z inicjatywy benedyktynów tynieckich, pod kierunkiem o. Augustyna Jankowskiego, znakomitego biblisty, filologa klasycznego. Założenie było takie, że tłumacze będą sięgać do oryginalnych tekstów, ale w latach 50., a więc powojennych, biblistów mieliśmy niewielu, zatem często posiłkowano się francuskim, zresztą bardzo dobrym tłumaczeniem Biblii, czyli tzw. Biblią Jerozolimską. Dodam, że znajomość francuskiego wśród członków zespołu przygotowującego pierwsze wydanie Biblii Tysiąclecia była bardzo różna, stąd np. francuskie słowo siège, oznaczające oblężenie, przetłumaczono jako... miasto. W tym pierwszym wydaniu znajdziemy jeszcze imię Boga – Jahwe, a także określenie Adonai, co oznacza Pana. W trzecim wydaniu zamiast Jahwe mamy Pana, Adonai Jahwe zamieniono na Pan Bóg. Takiej zmiany zażądał od tłumaczy prymas Stefan Wyszyński.

– Słusznie? Bogów, w których ludzie wierzą, jest wielu. Jahwe jest konkretnym imieniem Boga chrześcijan.

– Ja żałuję, że dokonano takiej zmiany, bo imię Jahwe jest objawionym człowiekowi imieniem Boga, poza tym imieniem nie jesteśmy w stanie, w kategoriach absolutu, niczego powiedzieć. Ma pani rację, słowo Bóg jest słowem bardzo pojemnym, Jahwe jest imieniem własnym, w dodatku to imię, w przeciwieństwie do innych, jakimi zwracamy się do Boga, nie jest tworem człowieka. Gdyby to ode mnie zależało, w kolejnym, szóstym już wydaniu Biblii Tysiąclecia, nad którym trwają prace, wróciłbym do imienia Jahwe. I koniecznie skorygował zakończenie Ewangelii św. Mateusza, o którym wspomniałem.

 – Trochę opłotkami, ale doszliśmy do Biblii Ekumenicznej, która ukazała się w marcu tego roku, a którą ojciec profesor współtworzył, wspólnie z uczonymi z 11 Kościołów, członków Towarzystwa Biblijnego, które tę księgę wydało. Byli to Adwentyści Dnia Siódmego, Towarzystwo Chrystusowe, Chrześcijanie Baptyści, Kościół Ewangelicko-Augsburski, Ewangelicko-Metodystyczny, Ewangelicko-Reformowany, Polskokatolicki, Prawosławny, Rzymskokatolicki, Starokatolicki, Mariawitów i Zielonoświątkowy. Jest to jedyny, jak dotąd, przekład Biblii z języków oryginalnych. Czy jest to Biblia kompromisu?

– W pewnym sensie tak. Ja tłumaczyłem z hebrajskiego Księgi Kronik, tu specjalnych wątpliwości nie zgłaszano, ale np. prace nad tłumaczeniem Ksiąg: Izajasza, Jeremiasza czy Nowego Testamentu, zwłaszcza Ewangelii czy Listów, często kończyły się zażartymi dyskusjami dotyczącymi wierności przekładu, terminologii, tradycji tłumaczenia. Protestanci na przykład nie chcieli, aby w Biblii Ekumenicznej znalazły się komentarze zawierające odniesienia do innych tekstów biblijnych czy dopełnienia do tekstu, ułatwiające jego odczytanie. Ostatecznie komentarze zostały zamieszczone. Prace nad Biblią Ekumeniczną trwały 18 lat, to było potężne i trudne przedsięwzięcie, bo język hebrajski nie jest językiem łatwym, nie można więc tłumaczyć mechanicznie, a jednocześnie zalecono nam zachowanie ducha wypowiedzi. Poziom tego tłumaczenia oceniam bardzo dobrze. Co więcej, sama inicjatywa wydania Biblii Ekumenicznej to jest ewenement na skalę światową, pierwsze tego typu dzieło, efekt współpracy przedstawicieli różnych Kościołów (oczywiście, ze względu na proporcje, najwięcej było przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego). Ks. abp prof. Alfons Nossol, wielki orędownik dialogu między Kościołami, powiedziałby, że jest to prawdziwe dzieło ekumenizmu.

– Podsumuję: ta Biblia jest dobrze przetłumaczona, wierniejsza pierwowzorowi, korygująca wiele z tych nieścisłości, o których rozmawialiśmy, w dodatku jest efektem dialogu różnych Kościołów chrześcijańskich. Same zalety. Używa jej ojciec podczas nabożeństwa?

– W naszym Kościele, decyzją Episkopatu Polski, obowiązuje Biblia Tysiąclecia. Ale już w homilii mogę powołać się na Biblię Ekumeniczną – np. powiedzieć, że w niej dany tekst tłumaczy się inaczej... Z Biblii Ekumenicznej możemy korzystać podczas nabożeństw ekumenicznych, ale ma ona szansę wejść do liturgii protestanckiej.

– 16 marca br. w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie odprawione zostało ekumeniczne nabożeństwo dziękczynne z okazji wydania Biblii Ekumenicznej z udziałem hierarchów 11 Kościołów (nawiasem mówiąc – odmawialiście wtedy Ojcze nasz w poprawionej wersji). Po czym zapadła cisza. Nikt o Biblii Ekumenicznej nie mówi, w żadnym z kościołów nikt z niej nie czyta. Odwrotnie niż z ekumenizmem: ciągle o nim mówimy, niewiele robimy. Skąd taka ostrożność wobec Biblii Ekumenicznej w Kościele katolickim ?

– Może z nieudanych, jak dotąd, prób przywrócenia komunii między Kościołami chrześcijańskimi? Może to wynika z konserwatyzmu, który cechuje nasz Kościół? A może po prostu to jeszcze nie ten czas i trzeba spokojnie czekać.

– Dziękuję za rozmowę.

 Rozmowa opublikowana w grudniowym numerze "Indeksu".

 

.