Musimy przezwyciężyć wszechobecną inercję
Rozmowę opublikowaną w grudniowym numerze "Indeksu" przeprowadziła Beata Łabutin.
–
Panie Rektorze, niedługo minie połowa Pana czteroletniej kadencji jako rektora
Uniwersytetu Opolskiego, wkraczamy także w reformę szkolnictwa wyższego.
Najbliższe dwa lata będą kluczowe dla przyszłości naszej uczelni. Co nas czeka?
Co reforma oznacza w praktyce dla pracowników uniwersytetu? Będzie
restrukturyzacja jednostek uczelni? Zwolnienia?
– W pracach komisji do spraw rozwoju i komisji organizacyjnej, jakie powołaliśmy w związku z wdrażaniem na naszym uniwersytecie zapisów reformy założyliśmy, że zachowamy dotychczasową strukturę organizacyjną uczelni. Wydziały nadal będą istnieć, nie przesądzamy jednak na razie, w jakiej ostatecznie liczbie. Natomiast kluczowe znaczenie dla uniwersytetu, dla parametryzacji, która nas czeka, będą miały dyscypliny naukowe osadzone w strukturze instytutów. Mamy dwa lata do parametryzacji w 2021 roku. Zadania i kompetencje dziekanów wydziałów zostały zapisami ustawy ograniczone, powołaliśmy natomiast osoby odpowiedzialne za poszczególne dyscypliny naukowe i to one w największym stopniu będą miały wpływ na wykonanie naszego podstawowego zadania: przejścia „suchą stopą” przez parametryzację.
– Co to oznacza w praktyce?
– To oznacza zdobycie co najmniej kategorii B w ocenianych dyscyplinach. Nawet jedna kategoria C byłaby dla nas katastrofą. Dlatego tak ważna jest rola pełnomocników ds. dyscyplin naukowych. Pełnomocnicy odpowiedzialni za poszczególne dyscypliny naukowe będą wchodzili w kompetencje dziekanów w zakresie zatrudniania pracowników, oceniania ich, dystrybuowania środków finansowych na badania naukowe. Słowem – będą zajmowali się tym wszystkim, co w efekcie końcowym wpłynie na wyniki parametryzacji.
Wiem, że dziekani będą się czuli ograniczani, gdy chodzi o ich kompetencje jako szefów wydziałów, jednak powoli przygotowujemy pracowników naszego uniwersytetu do innego, nowego modelu zarządzania.
– Zmianie ulegnie zatem pozycja dziekana wydziału?
– Tak. Po 2020 roku, już w nowej kadencji rektorskiej, rola dziekana będzie znacznie mniejsza niż rola dyrektora instytutu.
– Dlaczego?
– Bo do tej pory parametryzowane były wydziały, a za wydział odpowiadał dziekan. Teraz parametryzowane będą dyscypliny naukowe – za nie będzie odpowiedzialny dyrektor danego instytutu, jedna z najważniejszych postaci w nowym modelu zarządzania uczelnią.
– W jakich dyscyplinach naukowych będziemy się starali uzyskać wysoki wynik?
– Podczas prac trwających od maja tego roku wyznaczyliśmy 16–17 dyscyplin, które będą się prawdopodobnie parametryzować. Mówię: prawdopodobnie, bo może się przecież zdarzyć, że któraś po drodze odpadnie, gdyż nie będzie jej firmować dwunastu pracowników naukowo-dydaktycznych, co jest przecież warunkiem przystąpienia do parametryzacji.
Powiem więcej – jeśli z biegiem czasu okaże się, że parametryzacja w danej, wybranej przez nas dyscyplinie może wypaść nie tak, jak byśmy chcieli, zrobimy wszystko, żeby do niej nie dopuścić, choćby poprzez obniżenie liczby pracowników naukowych poniżej dwunastu. Są i będą to decyzje zupełnie świadome. Nie oznacza to oczywiście, że z niektórych dyscyplin z góry rezygnujemy. Dziś na przykład socjologia nie posiada dwunastu pracowników naukowo-dydaktycznych i na tę chwilę nie mogłaby być parametryzowana. Będziemy się jednak usilnie starać, by w 2021 mogła być parametryzacji poddana. A jeśli nie – to byłoby to możliwe w roku 2024.
Liczymy na to, że w grupie 16–17 określonych przez nas dyscyplin naukowych jest dziewięć, które powinny uzyskać co najmniej kategorię B plus lub A. Minimum, które pozwoli nam zachować status uniwersytetu bezprzymiotnikowego, to sześć dyscyplin z odpowiednio wysoką kategorią. Dyscypliny, w których chcemy powalczyć, to: historia, nauki o polityce, biologia, językoznawstwo, literaturoznawstwo, chemia, informatyka, fizyka, nauki teologiczne, medycyna, nauki o zdrowiu. Te ostatnie (nauki o zdrowiu) wniesie nam jako cenny bonus Państwowa Medyczna Wyższa Szkoła Zawodowa, która od września 2019 r. zostanie – mam nadzieję – włączona w strukturę Uniwersytetu Opolskiego.
– Czy owo przejście „suchą stopą” przez parametryzację to jest realny plan? Damy radę?
– To musi być realny plan. Ja nie realizuję nierealnych planów, inaczej nie kierowałbym uniwersytetem. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza, choć jest wiele elementów, które przeszkadzają w jego realizacji.
– Już na początku swojej kadencji powiedział Pan, że to, co będzie bardzo istotną przeszkodą w rozwoju uczelni, to inercja widoczna u wielu jej pracowników.
– Niestety, owa wewnętrzna inercja jest dostrzegalna w wielu obszarach. Po latach zmian w systemie edukacji, w szkolnictwie wyższym nastąpiło – takie ma wrażenie – zmęczenie materiału, może wypalenie?… Nie ma osób chętnych do pracy, do działania. To dotyczy przede wszystkim pokolenia będącego tuż przed emeryturą albo osób, które już emeryturę pobierają, ale jeszcze pracują, jednak nie tylko. Przykro mi to mówić, ale również jeśli chodzi o 40-latków na naszej uczelni, to ławka jest krótka. O ile jakiś czas temu obserwowałem zapał kilku, kilkunastu osób do wprowadzania zmian na uczelni, do reformowania, o tyle teraz, gdy przyszło do ciężkiej pracy, ci ludzie gdzieś poznikali. Są osoby, które tylko kontestują, a nie potrafią nic z siebie dać dla uczelni.
Zdaję sobie sprawę, że zadania, jakie mamy do wykonania generują konflikty między poszczególnymi grupami pracowników; one są obecne we wszystkich instytutach, na wszystkich wydziałach. Jednak musimy się wznieść ponad to.
– O co chodzi w tych konfliktach?
– Przed laty wymyślono program, stworzony jako narzędzie obliczania wpływu i cytowań autorów oraz czasopism (czyli, jak obliczyć indeks Hirscha), pod nazwą publisch or perish. Stąd też powiedzenie: publish or perish – publikuj albo giń. Ono jest wciąż obowiązujące i ma coraz większą wagę. W 2021 r. będziemy się parametryzować według obiektywnych, jednakowych dla wszystkich uczelni kryteriów, wskaźników parametrycznych, w tym liczby i wartości publikacji. Tymczasem publikowanie sprawia kłopot pewnej grupie naszych pracowników i nie dotyczy to tylko tych, którzy są na dorobku, ale też tych, którzy okres intensywnej pracy naukowej mają już poza sobą. Kiedyś panowało przekonanie, że profesor tytularny z odpowiednim dorobkiem i w pewnym wieku może już tylko odcinać kupony i widzę, że dziś takie przekonanie jest wciąż dość powszechne. Tymczasem w obecnych czasach to tak nie działa.
Są u nas pracownicy, którzy w ciągu czterech, pięciu lat nie potrafili niczego opublikować. Niektórym takim osobom proponujemy przejście z etatu pracownika naukowo-dydaktycznego na etat pracownika dydaktycznego, i to bez zwiększania pensum godzinowego i bez straty finansowej. Spotykam się jednak z wielkimi oporami w tej kwestii, z argumentami, że to gorszy etat, że takie przesunięcie deprecjonuje pracownika. Tymczasem to nieprawda. Wiele osób może się sprawdzić jako doskonali dydaktycy, niekoniecznie muszą uprawiać naukę przez duże N. Z kolei liderzy naukowi, ci, którzy dużo publikują, zdobywają granty naukowe, powinni mieć godzin dydaktycznych jak najmniej – niech badają, niech piszą, niech punktują!
Są instytuty, które to doskonale rozumieją, jak choćby Instytut Nauk Pedagogicznych, gdzie z ponad 50 pracowników blisko 30 przeszło na stanowiska dydaktyczne. Są jednak takie instytuty, gdzie istnieje wielki opór. Tymczasem pracownik naukowy, zaliczany do tzw. grupy „N” (naukowych), a bez publikacji, to po prostu strata konkretnej liczby punktów potrzebnych przy parametryzacji. Jeśli będzie ich kilku, to liczba straconych punktów oczywiście rośnie.
Chciałbym, by to było rozumiane i by pracownicy dostrzegali wspólny, nadrzędny interes uczelni. Tymczasem tego zrozumienia nie ma. Mimo że sprawy przeniesień z etatu naukowego na dydaktyczny powinny się odbywać na poziomie dyrektorów instytutów i dziekanów, niemal codziennie przyjmuję osoby – od magistrów po profesorów – które demonstrują swój sprzeciw, którym muszę tłumaczyć, dlaczego podejmuję takie, a nie inne decyzje. Podaję często przykład biskupa prof. Andrzej Czai, który sam przeszedł na etat dydaktyczny, gdyż z powodu nawału obowiązków nie publikuje, więc uznał, że nie będzie blokował etatu „N”.
Oczywiście to nie jest problem tyko naszej uczelni, ale wszystkich.
– Co będzie w takim razie z pracownikami, którzy nie publikują i nie będą publikować?
– Publish or perish …
– A czy przewiduje Pan zwolnienia wśród pracowników będących już na emeryturze?
– To sprawa bardzo indywidualna. Są wśród nich osoby wciąż bardzo aktywne, publikujące, przynoszące granty, niezwykle cenne dla uczelni. I są zupełnie bierne. Uważam, że czasem trzeba ustąpić miejsca młodym.
– Jaka będzie rola dziekanów i prorektorów według nowej ustawy?
– Nowa ustawa daje większe niż dotychczas kompetencje rektorowi. To rektor będzie powoływał prorektorów, nie będą oni, jak dotychczas, wyłaniani przez kolegium elektorskie. Jedynie prorektor ds. studentów będzie musiał uzyskać akceptację samorządu studenckiego. Kompetencje i zakres obowiązków prorektorów określi rektor.
To rektor będzie również powoływał dziekanów, jednak – by zachować pierwiastek akademickiej tradycji – będzie to robił po zasięgnięciu opinii środowiska danego wydziału. Jak już mówiłem, kompetencje dziekanów zostaną ograniczone – na przykład to nie im będą podlegali dyrektorzy instytutów na ich wydziałach, ale bezpośrednio rektorowi do spraw nauki. Dziekan skupi swoją uwagę na koordynowaniu pracy instytutów, na dydaktyce akademickiej na wydziale. Nie będzie też rad wydziałów.
– Czy będą na naszym uniwersytecie konkursy na dyrektorów instytutów?
– Mieliśmy w trakcie prac nad tą kwestią wątpliwości. Raczej będą powoływani przez rektora, a w połowie kadencji prawdopodobnie będą poddawani ocenie.
– Według nowej ustawy na uczelni będą tylko trzy organy wybieralne: rektor, senat oraz rada uczelni. Kto wskaże kandydatów do tej rady?
– Na grudniowe posiedzenie naszego senatu przygotowujemy projekt rozporządzenia w sprawie trybu powołania pierwszej rady uczelni, której zadaniem będzie m.in. zaopiniowanie nowego statutu naszego uniwersytetu. Co oznacza powstanie rady dla uczelni? – to pokaże czas. Rada ma między innymi opiniować sprawozdania finansowe uczelni, ale także będzie miała prawo wskazać kandydatów na rektora (oczywiście inne gremia, jak kolegium elektorów, też będą mogły to zrobić). Kompetencje będzie miała ma dość spore.
– Nie ma Pan obaw o polityczne naciski ze strony rady uczelni?
– Z jednej strony praktycznie wszystko ma dziś związek z polityką, z drugiej – ustawa wyraźnie mówi, że nie można do rady uczelni powoływać osób z samorządów terytorialnych, nie mogą w niej zasiadać przedstawiciele wojewody, marszałka czy prezydenta miasta, czyli ludzie powiązani politycznie z władzą na terenie, na którym działa uniwersytet.
Myślę, że tych nacisków nie będzie, bo przecież kandydatów do rady uczelni będzie wskazywał rektor oraz przedstawiciele senatu i wybrani on zostaną w drodze głosowania senatu.
– Czy Rada będzie ograniczeniem dla autonomii uczelni, czy raczej pomocą dla niej?
– Na to pytanie odpowiedź będzie możliwa za cztery–osiem lat, po upływie kadencji czy dwóch. Wiele będzie zależało od tego, kto w tej radzie zasiądzie i czy będzie się ona kierowała względami tylko merytorycznymi, czy też wkradnie się tam pozamerytoryczny pierwiastek. Wszystko zależy od tego, jak się rozłożą działania rady – na ile będzie chciała nas ona wspierać, a na ile kontrolować działania władz uczelni, działania rektora.
– Powiedział Pan kiedyś, że sprostanie przez nasz uniwersytet wymogom, jakie narzuca nowa ustawa, wymaga od całej społeczności głębokiej przemiany mentalnej…
– Ona jest konieczna i musi nastąpić. Osobiście uważam, że program reformowania szkolnictwa wyższego został wprowadzony zbyt szybko, no ale jest on faktem i musimy mu sprostać. Jednak jeśli nie poprawimy naszych wskaźników naukowych, nie będziemy sięgać po granty, jeśli nie będziemy próbowali szerzej włączyć się w nurt nauki krajowej, europejskiej – to zginiemy. Nie dogonimy wielkich – wiele razy mówiłem, że to byłoby tak, jakbyśmy chcieli drezyną dogonić pendolino. Jednak możemy znacznie wzmocnić swoją pozycję i utrzymać status uniwersytetu bezprzymiotnikowego.
Bardzo liczę na to i chcę w to wierzyć, że całe środowisko akademickie rozumie powagę naszej sytuacji i weźmie współodpowiedzialność za to wspólne dobro, jakim jest Uniwersytet Opolski, bo to nie rektor i prorektorzy są uniwersytetem, ale my wszyscy. Każdy z nas musi pracować bardzo intensywnie na swoim odcinku, przezwyciężyć inercję, o której mówiłem, a której wciąż jest za wiele. Są obszary, gdzie ciągle natrafiam na opór, niechęć, wręcz bunt wobec zmian, które są konieczne, bo wymusza je przecież nowe prawo. Opierają się wciąż te same osoby. Być może z lęku, że nie sprostają nowym wymaganiom…
Potencjał do zmian, gotowość na nie, chęć sprostania im – wszystko jest w nas, w naszych głowach. Trzeba tylko wydobyć to na powierzchnię i wykorzystać jak najlepiej, bo taka jest konieczność. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to ja nie rozumiem tego kogoś.
Rozmawiała Beata Łabutin
Tekst opublikowany w „Indeksie” z grudnia 2018 r.