WRACAMY NA ŁAMY. „Indeks” zaprasza do lektury

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: WRACAMY NA ŁAMY. „Indeks” zaprasza do lektury

Wszechobecna koronawirusowa przeszkoda uniemożliwiła również bezpośredni kontakt „Indeksu” z Czytelnikami. Kolejny numer musi więc poczekać na warunki umożliwiające druk, a zwłaszcza kolportaż. Do tego czasu „Indeks” będzie się tu przypominał tekstami, którym upływ czasu nie zaszkodził.

Teczkę ukradł mi Witkacy

 Witkacy – nasz współczesny. To tytuł wykładu, w ramach Złotej Serii Wykładów Otwartych UO, jaki na Uniwersytecie Opolskim wygłosił prof. dr hab. Janusz Degler z Uniwersytetu Wrocławskiego, teatrolog, teoretyk teatru, znawca twórczości Stanisława I. Witkiewicza, redaktor 23-tomowej edycji dzieł zebranych Witkacego.  

Profesor zaczął od przypomnienia fragmentu Traktatu moralnego  Czesława Miłosza, opublikowanego 65 lat temu na łamach „Twórczości” –  jednej z dwóch strof poświęconych Witkacemu:

 

                                    U nas ciekawy jest Witkiewicz.
                                    Umysł drapieżny. Jego książek
                                    Nie czytać prawie obowiązek.
                                    W ciągu najbliższych stu lat chyba
                                    Nikt w Polsce jego dzieł nie wyda,
                                    Aż ta formacja, co go znała,
                                    Stanie się już niezrozumiała,
                                    I jaka była w nim trucizna
                                    Najlepszy spec się już nie wyzna.

 

Miłosz się pomylił – powiedział profesor Degler – bo dobiega właśnie końca opracowywanie dzieł zebranych Stanisława Ignacego Witkiewicza. Już ukazał się pierwszy, wielki tom jego listów do rodziców, przyjaciół, znajomych i wrogów, łącznie do 52 adresatów.

- To listy pisane w latach 1885–1926. Niech państwa nie zmyli ta data: rok 1885, rok urodzin Witkacego, bo zdecydowaliśmy się pomieścić w tym tomie także listy jego ojca do matki, czyli babki Witkacego, w których skrupulatnie, niemal tydzień po tygodniu donosił, jak ten jego genialny Kalunio, upragniony syn się rozwija. Są tam, gdzieś od 1893 roku, dopiski małego Stasia do babci, z rysunkami. One właśnie otwierają ten tom. Pozostało do wydania jeszcze siedem tomów, m.in. tom zawierający pisma krytyczne i publicystyczne, jest już gotowy drugi tom – filozoficzny z lat 1933–1939, a całą edycję ma zamknąć kronika dziejów i twórczości oraz bibliografia. My, witkacolodzy, możemy dziś powiedzieć z pewną satysfakcją, że właściwie z wyjątkiem kilku rozpraw filozoficznych, wszystko, co napisał Witkacy, jest już dostępne i krytycznie opracowane. Podobnie jak dzieła Norwida, Mickiewicza, Słowackiego i Wyspiańskiego. Tak więc w tym sensie Miłosz się pomylił.

W latach 1949–1955, w okresie stalinowskim, Stanisław Ignacy Witkiewicz znajdował się na ideksie, nie wolno go było wydawać, nie wolno było o nim pisać. Jego twórczość – jak pisali autorzy szkolnych podręczników –  jest typowym produktem rozkładającego się imperializmu. W maju 1956 roku Witkacy powraca, po latach nieobecności i anatemy – dzięki Kantorowi, który wystawia Mątwę w Teatrze Cricot (ta sztuka inaugurowała działalność teatru). Fenomen, jakim jest Witkacy, zaczyna się rozrastać, odkrywane są kolejne dziedziny jego działalności.

- Najpierw było to odkrycie dramaturga. Pod koniec 1962 r. ukazują się w PIW-ie dwa tomy dramatów Witkacego w opracowaniu Konstantego Puzyny, zawierające 22 utwory, z których za życia Witkacego było drukowanych tylko sześć, oraz dwa akty Straszliwego wychowawcy, których druk rozpoczęto w 1937 r., ale „Gazeta Artystów” przestaje się ukazywać, druku więc nie ukończono. Ta edycja miała przełomowe znaczenie dla kariery scenicznej Witkacego. Wkrótce bowiem, od Kurki wodnej w Tetrze Narodowym i  Wścieklicy  oraz Matki w Teatrze Starym, rozpoczyna się triumfalny powrót Witkacego do polskiego teatru. Na dodatek w 1965 r. Anna Micińska znalazła na strychu jednej z chat góralskich skrzynię zawierającą dziecięce utwory siedmioletniego Witkacego – one są również  w drugim wydaniu Puzyny.

Kolejnym odkryciem był Witkacy-powieściopisarz, który za życia wydał (w 1927 r.) Pożegnanie jesieni i (w 1930) – Nienasycenie. Trzecią powieść Witkacego, napisaną w latach 1909-1911 wydaje wspomniana Anna Micińska w 1972 r., na podstawie rękopisu znajdującego się w Ossolineum. To powieść 622 upadki Bunga, czyli  Demoniczna  kobieta.  - Powieść z kluczem, bo właściwie wszystkie postacie mają swoje autentyczne pierwowzory, a tytułowa demoniczna kobieta, czyli śpiewaczka operowa Akne to oczywiście Irena Solska, z którą Witkacego łączył bardzo burzliwy, dwuletni romans. Parę miesięcy temu wydaliśmy w PIW-ie tę powieść, bogato ilustrowaną rysunkami i fotografiami wykonanymi przez Wtkacego w czasie, gdy ją pisał. Wydana została też ostatnia, nieukończona powieść Witkacego Jedyne wyjście, która nie mogła ukazać się za życia autora, pozostała w rękopisie, jest w zbiorach Ossolineum.

Witkacy był także świetnym publicystą. Profesor Degler nie kryje satysfakcji i dumy z faktu, że udało mu się  zebrać wszystkie teksty krytyczne i publicystyczne, które Witkacy opublikował na łamach czasopism dwudziestolecia międzywojennego. Zostały one wydane w 1976 r. w książce pt. Bez kompromisu.

- Ale chyba największym odkryciem, też będącym zasługą Anny Micińskiej, jest odkrycie i wydanie odnalezionych Niemytych dusz, studium społeczno-obyczajowego, które Witkacy napisał w 1936 r., a w którym zawarł swoje przymyślenia na temat Polski, jej przeszłości, a także polskiego narodu. Wytknął nam wiele wad, poczynając od stwierdzenia, że jesteśmy najbardziej brudnym, niedbającym o higienę osobistą  narodem. Witkacy przeżywał męki, podróżując pociągiem Warszawa-Zakopane, w listach do żony pisze wprost: wszyscy śmierdzą. Witkacemu nie udało się opublikować tego studium, pewnie względy polityczne zadecydowały, bo był to wyjątkowo zjadliwy i szyderczy pamflet na społeczeństwo polskie.

Odkrycie kolejne: Witkacy – poeta. Wierszyki pisał już w dzieciństwie.  W 1906 r. napisał dwa poematy, inspirowane Wyspiańskim, ale rychło stwierdził, że nie ma talentu poetyckiego. Mimo to wiersze pisał, a potem inkrustował nimi swoje teksty dramatyczne – w Małym dworku służą  jako dowód grafomanii Jęzorego Pasiukowskiego. Ta pasja poetycka znajdzie później wyraz w tzw. piosenkach kąpielowych,  komponowanych podczas golenia.  W Niemytych duszach znajduje się wręcz instrukcja prawidłowego golenia: co najmniej pół godziny trzeba się mydlić, a później ogolić się jednym pociągnięciem brzytwy. Podczas tej celebrowanej czynności Witkacy komponował tzw. kąpielowe piosenki.

- A działo się to w Zakopanem, w willi Witkiewiczówka pozbawionej wody, prądu, a więc i wszelkich urządzeń higienicznych. Za potrzebą trzeba było chodzić do sławojki, co Witkacy opisał w poemacie Krytyka stosunków klozetowych  na Antołówce w „wolnym” wierszu wyrażona. Sam urządził sobie łazienkę: tup, czyli gumową wannę, nad którą u sufitu wisiała konewka. Tak się mył, często w trakcie mycia, w całkowitym negliżu, przyjmując gości. Taki szok przeżyli m.in. Przyboś i Strzemiński odwiedzający go  po to, żeby od tego proroka i apostoła czystej formy dowiedzieć się, czym ta czysta forma jest.

W 1936 r. Witkacy pisze dwa poematy: Do przyjaciół lekarzy i Do przyjaciół gówniarzy – ten drugi, opatrzony mottem: Kto się za ten  wiersz obraża, ten się sam za gówniarza uważa, rozsyła swoim przyjaciołom i wrogom (w 1977 r. Anna Micińska wydała je w Wydawnictwie Literackim). Tak objawił się Witkacy-filozof. Filozofią interesował się od czasów młodości, bo już jako 17-letni chłopak napisał dwie rozprawki, które ocalały, a w których podejmuje dyskusję z Schopenhauerem. Podczas pobytu w Rosji opracowuje swój

system filozoficzny  i przywozi w 1918 r. traktat Pojęcia i twierdzenia implikowane  przez pojęcie istnienia, które przerabia pięć razy, by w końcu w 1935 r. wydać. W latach 30. podejmuje polemiki z najwybitniejszymi filozofami europejskimi: Wittgensteinem, Whiteheadem i Carnapem – tak powstaje jego kolejne wielkie dzieło Zagadnienie  psychofizyczne, zrekonstruowane w 1978 r. na podstawie zachowanych rękopisów przez Bohdana Michalskiego.  

- Wreszcie okrycie Witkacego jako malarza, portrecisty. Już w wieku dwóch lat, pod  czujnym okiem ojca, rysuje. Debiutuje jako 17-latek, wystawiając w Zakopanem dwa pejzaże z Litwy. To jego malarstwo przeżywa różne fazy i etapy. W 1907 r. Witkacy jedzie do Wiednia zobaczyć wystawę Gaugaina, potem jest pod wpływem kubistów, ale w 1924 r. zrywa całkowicie z tzw. malarstwem istotnym, z kompozycjami olejnymi, zakłada firmę portretową, która będzie głównym jego źródłem dochodów. Regulamin firmy opatrzony jest mottem: Klient musi być zadowolony. Nieporozumienia wykluczone. Jest to bardzo rygorystyczny dla klienta regulamin. Weźmy choćby punkt trzeci: Wykluczona absolutnie jest wszelka krytyka ze strony klienta. Portret może się klientowi  nie podobać, ale firma nie może dopuścić do najskromniejszych nawet uwag, bez swego  specjalnego upoważnienia. Gdyby firma pozwoliła sobie na ten luksus: wysłuchiwania zdań klientów, musiałaby już dawno zwariować.

W 1957 r. odbyła się pierwsza wystawa portretów Witkacego, w Nowym Targu. A w 1989 r. wielka wystawa, którą zorganizowała w Muzeum Narodowym Irena Jakimowicz. Pokłosiem jest katalog rejestrujący wszystkie istniejące i wzmiankowane portrety oraz obrazy Witkacego. Prawdopodobnie narysował ponad 4 tys. portretów, które profesor Degler nazywa  niezamierzonym, zbiorowym portretem polskiej inteligencji, której los dopełnił się we wrześniu 1939 r., w powstaniu warszawskim, na zsyłce...

Był także Witkacy – fotograf. Pierwszy  aparat fotograficzny dostał od ojca jako czternastolatek. Fotografie pejzaży, które wykonywał, miały mu pomagać w pracy malarskiej. Rychło jednak Witkacy przestaje się interesować pejzażami, zaczyna fotografować ludzi. Tak powstają niezwykłe portrety. Wielka wystawa fotografii Witkacego w paryskim Centrum Pompidou w 1983 r. okazała się rewelacją: krytycy nie chcieli uwierzyć, że te pełne psychologicznej głębi portrety mogły powstać przed rokiem 1914. Dziś, jak mówi profesor Degler,  Witkacy ma swoje miejsce w historii fotografii współczesnej – w każdej antologii fotografii można znaleźć przynajmniej jeden wykonany przez niego portret.

I wreszcie odkrycie ostatnie: Witkacego-epistolografa, który prowadził ogromnie ożywioną korespondencję. Kierował ją do ok. 150 stałych adresatów. W archiwum jego żony, Jadwigi Witkiewiczowej, zachowało się 1278 listów – pisał do niej regularnie (w 1925 roku, dwa lata po ich ślubie,  postanowiła wrócić z Zakopanego do Warszawy). Jest to, podkreśla profesor, korespondencja niezwykła, która tworzy znowu niezamierzone, wielkie dzieło Witkacego: -  Dzieło, jakiego polska, a nawet światowa  literatura nie zna, ze względu na wielką, graniczącą z ekshibicjonizmem szczerość tych listów. Witkacy był pewien, że Jadwiga, zgodnie z jego prośbą, te listy pali. On jej listy niszczył.

Jadwiga przechowała tę korespondencję, dzięki czemu możemy poznać jedno z bardziej osobliwych małżeństw w historii naszej kultury (ukazały się już cztery tomy Listów do żony, opatrzonych szczegółowymi przypisami). Witkacy traktuje żonę jak spowiednika, nie ma przed nią żadnych tajemnic, zwierza jej się ze wszystkiego, także z kłopotów z kolejnymi kobietami, W tym z Czesławą Oknińską-Korzeniowską, wieloletnią kochanką, z którą jest związany od 1929 roku. W latach 50. Jadwiga sprzedała te listy Ossolineum, dzięki czemu mogła przeżyć, bo w związku z tym, że Witkacy był wtedy na indeksie, nie miała nawet prawa do renty po nim.   

Profesor Janusz Degler: - W wyniku tych wszystkich odkryć Witkacy stał się dla nas najwszechstronniejszym twórcą w polskiej kulturze. Twórcą prawdziwie renesansowym. Zgadzam się z Janem Józefem Lipskim, który napisał takie znamienne słowa: Witkacy  był człowiekiem, który jakąś szatańską pomyłką losu trafił w nasze stulecie. Winien żyć w Renesansie, bo tylko Renesans znał ludzi o tak wybujałej indywidualności, tak bogato przez naturę obdarzonych różnorodnymi talentami.

Dziedziny, które Witkacego pasjonowały, wzajemnie się dopełniają, łączą i warunkują, co sprawia, że jego twórczość jest wyjątkowo trudna, pełna napięć i sprzeczności, jest to zwierciadło problemów artystycznych, politycznych i społecznych pierwszej połowy XX wieku. Mieszają się tutaj i łączą ze sobą różne wpływy i różne tendencje. Artystów tej generacji określa się często mianem trzeciego pokolenia Młodej Polski (to termin Jana Błońskiego). Oni wychowali się w atmosferze kultu pozytywistycznych ideałów. Najważniejszym jednak doświadczeniem dla tego pokolenia stają się zmiany w kulturze europejskiej lat 1906–1912: nowoczesne malarstwo kubistów, manifesty futurystów, utwory ekspresjonistów. Witkacy ogląda w 1909 r. w Paryżu pierwszą wystawę prac m.in. Picassa i Braque’a, a w 1911, jadąc do Londynu, trafia na największą wystawę kubistów, która wywarła na nim ogromne wrażenie, o czym możemy się przekonać, czytając wydane w 1969 r. Listy  do syna. Jan Błoński nazwał ten zbiór najmądrzejszą książką tamtej epoki.

- To pokolenie można też  nazwać pokoleniem przełomu wieków. Bowiem w biografii artystycznej tego pokolenia, jak pisze Błoński, przejście od secesji do kubizmu, od wagneromanii do dodekafonii, od „nagiej duszy” do „czystej formy” albo „miasta, masy i maszyny” – stanowi najistotniejsze doświadczenie. Zresztą, nie tylko dla artystów polskich.  Bo to jest generacja wielkiej awangardy europejskiej:  Picasso, Kafka, Apollinaire, Joyce...  U nas Szymanowski, Schiller, Nałkowska, Chorzyca, Jaracz, Osterwa, Chwistek, Szaniawski...  Wszyscy byli uczestnikami tego przełomu, jednego z najbardziej zagadkowych i trudnych do zrozumienia momentów w kulturze XX wieku  – jak mówił Błoński. W twórczości Witkacego to wszystko się wymieszało jak w tyglu. I powstał twór może najbardziej osobliwy w kulturze polskiej. Dlatego tak trudno jest zinterpretować jego twórczość. Konstanty Puzyna użył pięknego określenia: twórczość Witkacego to splątany kłębek, z którego my, badacze, wyciągamy pojedyncze nici, z nadzieją, że rozwiąże się całość. Niewątpliwie to splątanie sprawiło, że Witkacy nie tylko nie był doceniony za życia, ale i został przez współczesnych sobie odrzucony i zlekceważony. Postrzegano go jako dziwaka, ekscentryka, wariata z Krupówek czy – jak sam o sobie mówił – gówniarza z Zakopanego... Bolesław Miciński, jeden z najbardziej przenikliwych krytyków dwudziestolecia międzywojennego, przyjaciel Witkacego, pisał w 1941 r.: Witkacy należy do twórców, którzy mimo znacznej popularności za życia muszą być zapomniani i odnalezieni ponownie po wielu latach. Bo popularność Witkacego związana była raczej z jego dziwactwami życiowymi  i z tym, co w jego twórczości było najmniej wartościowe, a nie z trwałymi wartościami w zakresie pojęć i twórczości artystycznej. Trzeba będzie wielu lat, aby wygasła żyjąca dziś jeszcze legenda związana z jego postacią i wtedy dopiero będzie można odnaleźć prawdziwą wartość jego dzieła.

Już za życia bowiem towarzyszyła Witkacemu opinia narkomana, alkoholika, erotomana, ekscentryka. Czy był narkomanem? Profesor Janusz Degler nie ma wątpliwości: nie był. Owszem, stosował narkotyki: i haszysz, i kokainę, i peyotl – narkotyk wyprodukowany w 1928 r. z kaktusa meksykańskiego, wywołujący niebywale kolorystyczne wizje. Zachowały się protokoły z seansów peyotlowych, które Witkacy przeprowadzał pod kontrolą swojego lekarza i przyjaciela Teodora Białynickiego-Biruli. Ale Witkacy – twierdzi profesor Degler – stosował te środki w celach artystycznych, nie używał ich stale.

- Alkoholik? Na jego obrazach widnieje pewien szyfr:  NP 20 oznacza – nie palę papierosów 20 dni, NPI 21 – nie piję od 21 dni. Sięgał po alkohol przeważnie w okresach niemocy twórczej czy depresji. Raz, jak napisał otwarcie, zdarzyła mu się siedmiodniówka, po premierze Metafizyki dwugłowego cielęcia w Teatrze Nowym w Poznaniu, w inscenizacji Edmunda Wiercińskiego – Witkacy był na tej premierze i nie poznał własnej sztuki. Najtrudniej prostować legendę erotomana. Niewątpliwie był najprzystojniejszym mężczyzną w Polsce przedwojennej. Odwołując się do określenia Stendhala – był to ten don Juan, który nie musiał zdobywać kobiet, bo to kobiety go zdobywały. Rzeczywiście, był świadomym prowokatorem – pojawiał się na przykład w piżamie na Krupówkach, budząc powszechne zgorszenie. Z tą negatywną legendą  osobowości łączy się jednocześnie legenda nieudanego, niespełnionego i tragicznie rozdartego  artysty, zmarnowanego talentu. Formuła Karola Irzykowskiego: genialny grafoman, przylgnęła do Witkacego, tak określił go też Gombrowicz.

Witkacy był twórcą, który wyprzedził swoją epokę, był prekursorem wielu zjawisk i tendencji, zwłaszcza pojawiających się w kulturze i sztuce po roku 1956. Kiedy podniosła się żelazna kurtyna, okazało się, że Witkacy jest niezwykle bliski ówczesnej awangardzie francuskiej – Ionesco, Beckettowi.... W 1965 przyjechał do Warszawy Martin Esslin, autor słynnej książki o teatrze absurdu. Po obejrzeniu w Teatrze Narodowym Mątwy i Wścieklicy, Esslin zażądał, aby natychmiast zawieziono go do autora tych sztuk. Nie chciał uwierzyć, że napisał to człowiek, który zmarł w 1939. Powiedział: To niemożliwe! Sztuka tak nowoczesna nie mogła powstać na początku lat dwudziestych!  

Teatr absurdu był furtką, która otworzyła Witkacemu drogę na świat. Jest – obok Lema – najczęściej tłumaczonym polskim autorem. I obok Mrożka – najczęściej wystawianym. Utwory Witkacego przetłumaczono na 25 języków, jego sztuki są grane na wszystkich kontynentach, to ponad 350 inscenizacji.

- W samych Stanach Zjednoczonych ponad 150 – najczęściej Wariat i zakonnica. Jak wiadomo, jest to satyra na psychoanalizę, a tam każdy ma swojego psychoanalityka, nic więc dziwnego, że sztuka zrobiła oszałamiającą karierę. Daniel Gerould, uczony amerykański, będąc w drodze na stypendium do Moskwy, zatrzymał się w Warszawie. Po obejrzeniu sztuki Witkacego, już w Polsce został. Nauczył się polskiego, po czym przetłumaczył Witkacego na angielski. On właśnie napisał znamienne zdanie: Witkacy jest najważniejszym polskim artystą XX wieku. I pierwszym polskim dramaturgiem, któremu udało się pokonać kulturową i językową barierę. Jednocześnie od co najmniej 50 lat Witkacy jest przedmiotem nieustannych interpretacji i analiz. Właściwie o żadnym polskich artyście nie napisano tylu rozpraw, atrykułów i książek. Narodziła się odrębna dyscyplina naukowa – prof. Mieczysław Porębski nazwał ją witkacologią.

- Witkacy nie ma do dziś pełnej monografii swojej twórczości. I myślę, że długo mieć nie będzie. Wymagałaby ona bowiem uczonego wyjątkowego i kompetentnego w tylu dziedzinach – od filozofii, historii sztuk wizualnych, po socjologię, historiozofię… Przymierzał się do takiej monografii Błoński. Wydał dwie książki, które stanowią znakomite wprowadzenie, ale tylko do twórczości lterackiej. Błoński sprytnie powiedział: malarstwa Witkacego nie uznaję, zajmować się nim nie będę, filozofem był nieudanym... I tak od dziesięcioleci mierzą się i walczą z tą wielogłową hydrą kolejne pokolenia badaczy, krytyków i reżyserów. Było już tych pokoleń kilka – pokolenie Błońskiego, Puzyny, Jakimowicza. Ja należę do tego drugiego pokolenia, obok Micińskiej, Sokoła i Halskiego – naszym zadaniem było przede wszystkim porządnie wydać Witkacego. Ale idą kolejne pokolenia. Konstanty Puzyna świetnie powiedział: Witkacy wyżywi jeszcze kilkanaście pokoleń badaczy, reżyserów i krytyków.

Co decyduje o nieustającej atrakcyjności Witkacego, o tym, że mimo upływu lat, pozostaje on artystą drapieżnym? Przyczyn, według profesora Deglera, jest kilka. Po pierwsze, dzieło Witkacego ma charakter otwarty, niebywale łatwo więc poddaje się różnym interpretacjom, analizom i odmiennym ujęciom metodologicznym.

- Twórczość Witkacego ma charakter pasożytniczy. On się odwołuje do wielu tradycji, łacznie z tradycją oświeceniową, co widoczne jest zwłaszcza w tytułach, zawsze podwójnych. W małym dworku to przecież odwołanie do Małego domku Rittnera, ale i do Medei. Kurka wodna to odwołanie do Czajki Czechowa i Dzikiej kaczki Ibsena. Dzieła Witkacego mają  – jak to świetnie powiedział Kleiner – charakter bluszczowaty. Pojawiło się ostatnio studium Łucji Iwanczewskiej o czytaniu Witkacego poprzez psychoanalizę, pojawiają się i teksty  o Witkacym jako performerze ... Ja nazwałem Witkacego kameleonem, bo zmienia ciągle swoje sensy, w zależności od kontekstu – artystycznego, społecznego czy politycznego. Zmieniało się także nasze rozumienie dziedzin uprawianych przez Witkacego – ta jego firma portretowa lekceważona przez historyków jako coś użytkowego, raptem, w latach 70. przeżyła niebywały renesans. Ostatnio pojawiły się głosy, że w ostatnim dziesięcioleciu Witkacy staje się coraz bardziej anachroniczny, że razi nas jego sztuczny język, nie ekscytuje polityczny wydźwięk jego sztuk, bo już nie żyjemy w systemie totalitarnym. Słowem, że Witkacy to już szacowny klasyk, którego trzeba odesłać do lamusa. Ja uważam, że jest odwrotnie. Że  czas Witkacego być może dopiero nadchodzi, a my powoli do niego dorastamy i dojrzewamy. Może będziemy mogli go odczytywać głębiej, bez tej doraźnej aktualności, jak to było chociażby w PRL-u.

Odpowiedź na pytanie, czy Witkacy jest naszym współczesnym, zdaniem profesora Deglera kryje się w jego dramatach. Bo Witkacy, podobnie jak Sartre, traktował je jako instrument do przekazania swoich przemyśleń, niepokojów, poglądów dotyczących historii, człowieka... Stworzył specjalny rodzaj dramatu – tylko na pozór jest to świat groteski, w którym przestały obowiązywać pewne prawa. Jak zauważa prof. Janusz Degler, wszystkie sztuki Witkacego, z wyjątkiem W małym dworku i Wścieklicy,  dzieją się w bliżej nieokreślonej przyszłości, w świecie witkacowskiej antyutopii, w której panuje równość, sprawiedliwość i tzw. szczęśliwość. Społeczeństwo osiągnęło stan, do którego dążyło od czasów rewolucji francuskiej. Jest doskonale zorganizowane, zmechanizowane, przypomina społeczeństwo mrówek, pszczół czy termitów. Nie ma w nim niestety miejsca dla jednostki, której interes został całkowicie podporządowany interesowi ogólnemu. Za cenę szczęśliwego bytowania jednostka musi wyrzec się swojego ja.

- To wyrzeczenie oznacza utratę czegoś najważniejszego, co dla Witkacego stanowiło wyróżnik człowieczeństwa: zdolność przeżywania uczuć metafizycznych. W tym nowym społeczeństwie, mówi Witkacy,  ludzie ograniczą się do zaspokojenia potrzeb i funkcji życiowych. Pisał: Ludzie przyszłości nie będą potrzebowali ani prawdy, ani piękna, oni będą szczęśliwi, czy to nie dość? I dalej: Ludzie przyszłości nie będą odczuwać tajemniczości istnienia. Nie będą mieli na to czasu, a przy tym nie będą nigdy samotni. Będą pracować, aby jeść. Jeść, aby pracować. Więc dlaczego ma niepokoić nas to pytanie? Czy nie uspokaja nas właśnie świat mrówek, pszczół, trzmieli? Można powiedzieć, to jest jądro katastrofizmu Witkacego. Witkacy jest katastrofistą, ale nie straszy – ukazuje świat będący spełnieniem marzeń utopistów, co najmniej od czasów Renesansu. Pokazuje społeczeństwo doskonale zorganizowane, w którym panuje dobrobyt, równość, porządek społeczny. Człowiek o nic się nie musi martwić, ma własny domek, ogródek, jest małym trybikiem w wielkiej maszynie społecznej. O tej samej porze wyjedzie do pracy, o tej samej – wróci, włączy radio, przeczyta gazetę, po czym szczęśliwy pójdzie spać. Kryzys osobowości ludzkiej – to jest, zdaniem Witkacego, największe niebezpieczeństwo. Bo człowiekiem może być tylko ta istota, która jest obdarzona świadomością własnej sytuacji egzystencjalnej i zaniepokojona tajemniczym dualizmem świata i własnej osobowości. Ale rozwój społeczny zmierza do ograniczenia i likwidacji tego niepokoju, co w dalszej instancji oznacza kryzys kultury, upadek sztuki, standaryzację…

- Sztuki Witkacego dzieją się w takim właśnie społeczeństwie. A bohaterami są jednostki, niedobitki starej ludzkości, które odczuwają jeszcze potrzebę metafizycznych uczuć. Dokucza im coś, co Witkacy cudownie określił nienasyceniem. Pragną czegoś doznać, doświadczyć, co przerwałoby nudzę codzienności, wypełniło pustkę ich życia, zbliżyło do tajemnicy istnienia. Całe ich życie jest pogonią za tym metafizycznym uczuciem. Są ostatnimi poszukiwaczami absolutu: wyprawiają się w tropiki, tworzą sztuczne państwa, próbują być artystami, oddają się miłości, ale perwersyjnej, upatrują szansy w narkotykach albo władzy dyktatorskiej... Ale wszystkie te ich wysiłki okazują się tylko namiastką przeżyć istotnych. To rozczarowanie sprawia, że podejmują próby na nowo, aż w końcu dochodzą do wniosku, że wyjściem jest przekształcenie ich życia w dzieło sztuki. Stosują coś, co Błoński nazwał grą lub towarzyską improwizacją, to teatr w teatrze: postacie same wybierają sobie role – ty będziesz papieżem, ty dyktatorem, ty demoniczną kobietą... I grają je z przesadą, jak w teatrze  amatorskim. Co rodzi kolejną klęskę: wszystko to jest bowiem sztuczne, nieautentyczne. Co więc pozostaje? Praktycznie tylko śmierć.  To jest paradoks: absolutna pełnia życia jest zarazem wkroczeniem w śmierć. Chodzi o ten punkt –  jak pisze Witkacy – gdzie istnienie i nieistnienie, życie i śmierć, gorycz i słodycz, złoto i czerń stają się jednym i tym samym, świętą jednością, w której człowiek mógłby się rozpłynąć. Jedno jest pewne: dla bohaterów Witkacego ocalenie życia jest niczym wobec najwyższego spazmu. Ich dewizą jest: doznać i umrzeć.

Stanisław Ignacy Witkiewicz nie tylko tworzył sztuki teatralne, mówi profesor Degler, on nieustannie organizował teatr wokół siebie. Swoim przyjaciołom rozdawał rozmaite role, kierował nimi, w tym świecie czuł się w jakiejś mierze spełniony. Zmieniał w sztukę wszystko, czego się dotknął, łącznie ze swoim życiem. Jakby mierziła go pospolitość, nicość życia intelektualnego i świadomość, że zdecydowanie wyrasta ponad poziom współczesnych sobie. W listach do żony,  w czwartym tomie, przewija się wątek jego romansu z Marią Zarotyńską, 17-letnią manikiurzystką z Zakopanego, narzeczoną miejscowego fryzjera. Witkacy wiezie ją do Warszawy, tam wprowadza do towarzystwa, poznaje m.in. z Władysławem Tatarkiewiczem. Kiedy w końcu po piekielnej awanturze, jaką urządziła mu jego kochanka Czesława Oknińska,  romans kończy się, Witkacy wraca do Zakopanego. I codziennie chodzi golić się do tego właśnie fryzjera, któremu zabrał narzeczoną. Alfred Łaszowski, jego przyjaciel, w 1938 r. pisze, że Witkacy, obserwując w lustrze, jak we fryzjerze narasta chęć podcięcia mu gardła brzytwą, doświadczał satysfakcji jedynej w swoim rodzaju. Mówił: boję się piekielnie, ale w żaden sposób nie potrafię z tego zrezygnować.

We wrześniu 1939 r. Witkacy z Czesławą  Oknińską opuszczają Warszawę. Po trudnej wędrówce zatrzymują się we wsi Jeziory Wielkie na Polesiu, gdzie dowiadują się, że 17 września do Polski wkroczyła Armia Czerwona.

- Witkacy wie, że właśnie kończy się jego świat, a w przyszłym świecie nie ma dla niego miejsca, że w starciu tych dwóch totalitaryzmów, dla których jednostka jest niczym, on nie znajdzie dla siebie miejsca. 18 września, o poranku, razem z Czesławą idą do pobliskiego lasu. Tam, pod dębem, Witkacy podaje jej kubek ze środkami nasennymi, sam je zażywa, ale nie zasypia, wobec tego żyletką podcina sobie żyły u obu rąk i nóg, a końcu u szyi. Czesława przeżyła.

Następnego dnia ciało Witkacego zostało pochowane na małym cmentarzyku prawosławnym nad jeziorem. Jak mówi profesor Degler – spoczywa tam do dzisiaj, choć w 1988 r. specjalna komisja przywiozła jego rzekome szczątki  z Ukrainy do Zakopanego, odbył sie wielki, z udziałem ponad tysiąca osób, pogrzeb. Pochowano je w grobie matki Witkacego na Pęksowym Brzysku. Parę lat później okazało się, że pochowano tam szczątki 25-letniej Ukrainki.

- I to był największy figiel, jaki zrobił Witkacy, znany kawalarz.  Gdyby ta komisja zabrała ze sobą do Jezior któregoś z nas, nie byłoby tego nieszczęścia, bo od razu byśmy się zorientowali, że to nie Witkacy. Bo znaleziony kościotrup miał pełne uzębienie, podczas gdy Witkacy już w 1934 r. nie miał górnej szczęki, a w 1937 dentysta Nawrocki robił mu dolną. Nieraz szokował panienki, wyjmując z ust górną szczękę... Ale uczestnicząca w ekshumacji pani profesor antropologii z Kijowa uznała, że to są szczątki pięćdziesięcioparoletniego mężczyzny. Tymczasem zdaniem profesora Tadeusza Dzierżykraja-Rogalskiego, wybitnego antropologa,  w Zakopanem bez wątpienia pochowano szczątki kobiety w wieku 20-24 lat, prawdopodobnie zmarłej w połogu. Uczestniczyłem w pracach komisji powołanej przez Kazimierza Dejmka, która w 1994 roku dokonała ekshumacji na cmentarzu w Zakopanem i wraz z antropologami musieliśmy ujawnić prawdę, że w trumnie przywiezionej z Jezior nie ma Witkacego.

Jego duch jednak –  utrzymuje profesor – objawia się, robiąc złośliwe kawały.

- W 1974 ukradł mi teczkę z szatni Teatru Kameralnego, pełną materiałów do tomu Bez kompromisu, zebranych z trzech bibliotek. Po przedstawieniu szatniarka podaje mi płaszcz, pytam o teczkę – została już zabrana. Miał się o nią upomnieć wysoki, postawny mężczyzna. Moi przyjaciele powiedzieli, że zrobiłem się blady jak prześcieradło. To były notatki sporządzane ręcznie z różnych gazet! Przeszukiwaliśmy przez trzy godziny pobliskie śmietniki, później radio nadało komunikat, że dr Janusz Degler, idąc do teatru, zgubił teczkę. Milicjanci rozłożyli przed szatniarką wielkie albumy kieszonkowców Wrocławia (wtedy istniał tam uniwersytet złodziejski, pracę o nim napisał zresztą mój przyjaciel z prawa, pan Bożyczko). Nikogo nie rozpoznała. Gdzieś po dwóch tygodniach postanowiłem zrobić eksperyment – pokazałem jej zdjęcie Witkacego z 1938 roku. A ona: Ależ to on!

Ale po raz pierwszy duch Witkacego – utrzymuje profesor Degler – ujawnił się Jerzemu Timoszewiczowi, redaktorowi „Pamiętnika Teatralnego”, z którym wspólnie stworzyli cały numer poświęcony Witkacemu, będący kamieniem milowym w witkacologii. Timoszewicz odebrał ten numer 24 lutego 1970 r. i poszedł do swojego mieszkania. Tam wziął prysznic. I obudził się w szpitalu. Żona znalazła go nieprzytomnego w wannie. Na pytanie lekarza, co się stało, odpowiedział: rąbnął mnie w głowę Witkiewicz. Kiedy żona przyszła spytać o jego stan, zapytano ją więc, czy zna niejakiego Witkiewicza?       

- Anna Micińska – mówi profesor Degler –  która robiła korektę 622 upadków Bunga,  była akurat ze swoimi bliźniętami w Sopocie (my uważaliśmy, że to Witkacy ją ukarał tymi bliźniętami). Zostawiła tę korektę w kuchni, na stole. Nad ranem obudziły ją krzyki. Szyba była wybita, kuchnia się paliła. Podpalił kuchnię. Ale korektę ocalił!

Relacja: Barbara Stankiewicz 

.